Uchodźcom się nie należy, czyli o zapomnianej miłości bliźniego [KOMENTARZ]
Nie popieram dzielenia dzieci na nasze, najważniejsze, i ukraińskie jako drugorzędne, nie tylko w kwestii udzielania pomocy. A przecież i dzisiaj w Polsce podnoszą się głosy, że pomaga się bardziej ukraińskim dzieciom niż tym „naszym”.
Być może w pamięci już nielicznych, o ile świadkowie tamtych dni jeszcze żyją, pozostały chwile strachu, gdy stanowiące większość w grupie uchodźców kobiety i dzieci uciekały ze Związku Radzieckiego ku Iranowi i Palestynie, poszukując „ziemi swego ocalenia” i w końcu docierając do Włoch. Owi uchodźcy nie wybrali sobie takiego losu, ale zostali do podjęcia tego kroku zmuszeni dramatyczną sytuacją. Wiadomo też, że w 1942 r. do Iranu przybyło aż 116 131 Polaków. W tym muzułmańskim kraju, z pomocą również miejscowej ludności, zapewniano uchodźcom między innymi żywność, ubrania, leki, a dzieciom i młodzieży naukę w szkole oraz pozwalającą choć na chwilę oderwać się od gorzkich wspomnień zabawę.
>>> Obcokrajowcy o polskiej pomocy uchodźcom: jesteście przykładem dla reszty świata [SONDA]
Czasem brakuje empatii
Czy w Iranie, Palestynie, a potem we Włoszech, nie mówiąc też o innych krajach, do których dotarli wówczas polscy uchodźcy, zastanawiano się z posmakiem wrogości i zazdrości oraz z rojonymi obawami nad utratą pracy przez miejscowych z powodu zatrudniania uchodźców? Czy drżano o ekonomiczny byt kraju związany z rzeszą zmuszonych do dalekiej wędrówki przybyszów? Czy tym, którzy nie zdążyli wziąć ubrań na zmianę zarzucano, że są wybredni, dobierając sobie z darów stroje? Czy przerażono się tłumem uchodźców, bo przecież i „nasz kraj” ma swoje granice „terytorialnej wytrzymałości”, a przecież ościenne kraje przyjęły znacznie mniej napływowej ludności? Czy sugerowano, by uchodźcy wracali z powrotem do swoich domów, a na miejscu się im pomoże, i nieważne, że w każdej chwili mogą zginąć pod bombami?
Dzisiaj, gdy napłynęły i napływają do Polski tłumy ukraińskich uchodźców wojennych, wielu z nas pozbawionych jest empatii. Często też nie wkłada się własnego trudu w to doświadczenie. Być może jest to efekt odzwyczajenia się od wojny, którą dotychczas młodsze i dojrzałe pokolenia kojarzyły jedynie z rozdziałem z podręcznika do historii. A może nierzadko spotykany brak empatii to po prostu „wrodzona”, rodzima „przypadłość”? Może też kryją się w tym pewien egoizm oraz łączona z pogardą i ukrywanym strachem pycha? Stosuje się też mającą posmak manipulacji motywację. Przykładem może tutaj być zwrócenie mi uwagi przez znajomą z Kalisza, z Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, której reakcją na udostępnienie przeze mnie pieniężnej zbiórki na ewakuację ukraińskich dzieci ze szczególnie zagrożonego rosyjską agresją obszaru Ukrainy był zarzut: „A czemu nie angażujesz się w zbiórkę pieniędzy na rzecz chorej Amelki?”. Nie popieram dzielenia dzieci na nasze, najważniejsze, i ukraińskie jako drugorzędne, nie tylko w kwestii udzielania pomocy. A przecież i dzisiaj w Polsce podnoszą się głosy, że pomaga się bardziej ukraińskim dzieciom niż tym „naszym”. Proszę jednak pamiętać, że niejedno ukraińskie dziecko, uchodzące z matką, babcią, ciocią lub samotnie, przekraczając granicę, nie miało pieniędzy, ubrań na zmianę, środków kosmetycznych czy higienicznych, leków i wystarczającej na całą podróż żywności. Polskim dzieciom jednak nie brakuje tych rzeczy, bo wspiera je chociażby, już od lat, program 500+ i 300+. Uchodzące z terenu wojny ukraińskie dzieci często pozostały bez niczego, może z jedną reklamówką, zabawką i kawałkiem czekolady w ręce. Kolejna obawa, która skutecznie blokuje odruch dobrego serca, to pokutujące przekonanie, że kiedy przyjmie się ukraińskich uchodźców pod własny dach, już ich się po nastaniu pokoju na Ukrainie nikt nie pozbędzie ze względu na uniemożliwiające eksmisję prawo polskie.
Wcielić w życie Ewangelię
Z otwartości łatwo przechodzi się nam we wrogość, a najbardziej przeraża to, że taką niechęć przeradzającą się wpierw w słowną i nie daj Boże w fizyczną agresję prezentują też osoby regularnie uczęszczające do kościoła i wręcz uważające siebie za wzorcowych chrześcijan. Nie zamaskuje się oczu Bogu swoją na pozór świątobliwą postawą. Taka faryzejskość, niestety, od dawna stała się negatywną stałą cechą naszego rodzimego chrześcijaństwa, i to często bardzo wygodną. Wspomniana postawa nie ma nic wspólnego z Ewangelią, a brak pomocy, mimo możliwości jej udzielenia, sprzeciwia się najważniejszemu przykazaniu: miłości Boga i bliźniego, gdzie bliźni (każdy, nie tylko wygodny dla nas), którym jest przecież również uchodźca z Ukrainy, nieważne czy na przykład grekokatolik, czy prawosławny, ma twarz Jezusa Chrystusa. Zbawiciel mówi bowiem, sugerując ponadto, że jest to najlepsza droga do nieba: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem (tutaj: ukraińskim uchodźcą wojennym), a przyjęliście Mnie; byłem nagim (tutaj: przybyłym tylko w jednym ubiorze), a przyodzialiście Mnie” (por. Mt 25,31-46). Okazuje się, że owe Chrystusowe przesłanie najpełniej wcielili i wcielają w życie nie tylko wolontariusze i wolontariuszki, ale wszyscy ci, którzy szczerze i z autentyczną troską otworzyli swe serca i drzwi swoich domów przed uchodzącymi przed okrutną śmiercią czy gwałtami. Są oni prawdziwym przedłużeniem miłosiernych rąk samego Jezusa Chrystusa.
Mając problem z empatią, nie powinniśmy zapominać o tym, że nasi dziadkowie, a może nawet i rodzice, także częstokroć byli uchodźcami. Niewiele też ze sobą wzięli dobytku, uciekając czy to przed hitlerowcami, czy przed sowietami. Ratowali przede wszystkim swoje życie, podobnie jako swoje życie ratują obecnie, uciekając, najczęściej ukraińskie kobiety i dzieci. Dla tych dzieci piękne, radosne dzieciństwo skończyło się wraz ze świstem kul i hukiem spadających na domy bomb. Na tym tle łzy serdecznego współczucia może wywołać nawet uśmiech zaskoczonego, kilkuletniego chłopca na widok ślicznej maskotki, którą jedna z posługujących na granicy wolontariuszek w biegu włożyła dziecku do dłoni. My sami nie chcielibyśmy takiego losu dla naszych dzieci, więc starajmy się też zrozumieć tragedię i potrzebę pomocy dzieciom ukraińskim.
Wdzięczność
Nie można odmawiać pomocy, nawet tej najmniejszej, zaspokajającej podstawowe potrzeby uchodźców, zasłaniając się najczęściej przywoływanym przez niechętnych pomaganiu ukraińskim uchodźcom argumentem, jakim jest rzeź wołyńska. Owszem, i ja jej faktu nie neguję. Ogromna tragedia, której doświadczyli nasi rodacy i rodaczki na Wołyniu, nie ma równej sobie, a stanowi skazę na wzajemnej relacji polsko-ukraińskiej. O tym pisanym niewinną krwią dramacie nie da się zapomnieć, ale można budować mosty porozumienia i taki jest właśnie cel teraźniejszości i przyszłości. Były też i są piękne momenty w historii owej relacji, które warto zawsze wydobywać na wierzch bez jakiejś pogardy, niechęci i podejrzliwości. Jedna z polskich wolontariuszek, pomagająca ukraińskim uchodźcom na granicy, podzieliła się informacją, że owszem, jej przodkowie zginęli z ukraińskich rąk na Wołyniu, ale ona chce, i to czyni, poprzez ową pomoc wyrazić przebaczenie. Przebywający w Polsce ukraińscy uchodźcy w miarę możliwości wyrażają swą wdzięczność, na przykład przygotowując ukraińskie smakołyki, nie chcąc być dla innych obciążeniem, podejmując pracę i płacąc z niej podatki na rzecz kraju, który ich przygarnął. Należałoby takie gesty docenić. Ktoś pewnie zapyta, czy aby na pewno znam ukraińską mentalność? Odpowiem, że tak, bo razem z Ukrainkami mieszkałam pod tym samym dachem przez lata podczas studiów magisterskich i doktoranckich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Najpierw w urszulańskim akademiku, a potem na stancji, mile ich obecność wspominam. Mogłam też liczyć na pomoc ukraińskich kolegów. Równie mile wspominam dwa tygodnie przygody z malarstwem, z udziałem dzieci o ukraińskich korzeniach, wywodzących się z Białego Boru i okolic. Dzieci te i ich rodzice okazali się serdeczni, otwarci i bardzo gościnni.
Nie stosujmy już nigdy krzywdzącego zwrotu: „Nam się wpierw należy, a nie im”. Nikt z nas przecież nie chciałby, by los wojennych, ukraińskich uchodźców stał się naszym losem. Nikt z nas nie chciałby doświadczyć tułaczki z jednym plecakiem i z niepewnością, czy dojadę pociągiem do granicy kojarzącej się z ocaleniem. Nikt z nas nie chciałby żyć w nieustannym, skrajnym strachu przed zbombardowaniem domu, w którym mieszka. Nikt z nas nie chciałby ujrzeć z okna swego mieszkania wrogiego czołgu miażdżącego samochód osobowy z kierowcą w środku. Nikt z nas nie chciałby zamiast ulubionej muzyki słuchać prawie nieustannie wyjących syren uprzedzających nalot bombowy. Nikt nie chciałby widzieć, jak w twarz jego dziecka wrogi żołdak strzela z pistoletu. Nikt z nas nie chciałby widzieć martwej, przedtem godzinami gwałconej kobiety. A to, niestety, dzieje się tuż za naszą wschodnią granicą i oby też nie stało się naszym „chlebem powszednim”. W tym kontekście można rzec, że bardzo krzywdzące są odnoszone do uchodźców podejrzenia: odbiorą nam pracę; są wybredni przy wybieraniu podarowanych im rzeczy; ich nadmierna obecność nadweręży i tak ledwo „trzymający się na nogach” budżet państwa; mogą kraść, a nawet zabić; Ukraińcom, zwłaszcza po wołyńskiej krzywdzie, nigdy nie należy ufać, bo są fałszywi; lepiej nie przygarniać ich do domu, bo potem, po zakończeniu wojny, pozbycie się ich może okazać się niemożliwe; pieniądze powinno się przede wszystkim przeznaczyć dla „swoich”; niech wracają do siebie i walczą, a pomożemy im tam, na miejscu; czeka się miesiącami na wizytę u lekarza, a oni mają wszystko, darmowo i bez składek, zapewnione w przychodni i szpitalu; nam się wpierw należy. Oby nas Bóg podobnie kiedyś nie rozliczał z naszej często faryzejskiej mentalności.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |