Ukraina: cztery historie i pies [FOTOREPORTAŻ/MISYJNE DROGI]
Chłopak z naszego duszpasterstwa na froncie w praktyce doskonalił swe umiejętności „likwidowania nieprzyjacielskich obiektów”, czyli zabijania nieznanych sobie ludzi ze sporej odległości. Tak, wojna polega także na tym. Ale jak to wszystko pomieścić w sobie? Jesteśmy wśród Ukraińców. Wiadomości z wojny nie są dla nas odległe, za nimi są twarze konkretnych ludzi.
W ciągu ostatnich blisko tysiąca dni pewnie codziennie docierały także do Polski różne informacje związane z wojną na Ukrainie. W większości wypadków miały one raczej charakter ogólny lub dotyczyły przebiegu frontu, strat czy międzynarodowej polityki. Żyjąc w Kijowie, też ma się dostęp do tych wiadomości. Ale docierają do nas także historie bardzo osobiste. I o tych właśnie chcę opowiedzieć.
Pierwsza historia
Pierwsze tygodnie wojny kojarzą się z masową ewakuacją: wewnętrzną i zewnętrzną. Miliony osób opuściły domy, szukając bezpiecznego schronienia. Niektórzy z nich zatrzymali się w centralnych lub zachodnich częściach kraju. Inni przekroczyli granice różnych państw, by zachować życie. Gdy rok temu organizowaliśmy we Lwowie spotkanie byłych uczestników duszpasterstwa studentów, okazało się, że połowa z nich znajdowała się gdzieś zagranicą. Jedna dziewczyna trafiła do Wielkiej Brytanii. Wyjechała z domu w drugim roku wojny. Nie była w stanie psychicznie znieść brzmienia rozlegających się niemal codziennie syren alarmowych. Przeżywana trwoga zmusiła ją do szukania spokojniejszego miejsca. Zakwaterowano ją z innymi uchodźcami w dobrym hotelu, w małym miasteczku. Co miesiąc dostawała kieszonkowe, bliskie wynagrodzeniu za pracę sprzątaczki w tym miejscu. Zatem nie widziała potrzeby szukania pracy. Tym bardziej, że uchodźcom z Ukrainy nie dawano możliwości zatrudnienia się poza sferą hotelowo-gastronomiczną. Skończyła kurs językowy, aby nie wypaść z systemu opieki socjalnej. Teraz powoli kończą się programy pomocy, a ona dalej nie wie, co ma ze sobą robić. Boi się wracać do swego ukraińskiego miasta. Boi się też wkroczyć w otaczającą ją brytyjską rzeczywistość. Odczuwa brak zrozumienia ze strony otoczenia i narastającą samotność. Póki co nie jest zdolna do szukania pomocy w ramach na przykład psychoterapii. Drugi rok żyje w niewyznaczonym zawieszeniu.
Druga historia
Wojna wiąże się z ogromnymi stratami wojskowymi. Nic zatem dziwnego, że w momencie, gdy skończyli się ochotnicy, zaczęły się na Ukrainie fale mobilizacji. Tak do armii trafił jeden z chłopaków z naszego duszpasterstwa. Choć był drobny, nigdy nie miał dobrego zdrowia ani kondycji fizycznej, przydzielono go do piechoty morskiej. Po kilkumiesięcznym przeszkoleniu znalazł się w okolicach frontu. W ostatnim wpisie w sieciach społecznościowych przeprasza wszystkich, których mógł skrzywdzić, dziękuje za przyjaźń i wszelkie otrzymane od innych dobro, poleca się modlitwom swych znajomych. Potem ślad po nim znika. Oficjalnie został uznany za zaginionego w boju. Jego osobiste rzeczy odesłano do mamy. Pojawiła się konkretna strata, ale jak zacząć przeżywać żałobę? Może jednak trafił do niewoli? Może się gdzieś ukrywa u ludzi? Może jakimś trafem się odnajdzie?
Trzecia historia
Chłopak z naszego innego duszpasterstwa studentów do wojska zaciągnął się sam. Zawsze był aktywny i dbał o kondycję fizyczną. Został snajperem i chętnie wystawiał w sieci swe fotografie ze specjalistycznym karabinkiem w ręce. Na froncie w praktyce doskonalił swe umiejętności „likwidowania nieprzyjacielskich obiektów”. Czyli zabijania nieznanych sobie ludzi ze sporej odległości. Tak, wojna polega także na tym. Ale jak to wszystko pomieścić w sobie?
Czwarta historia
Jeden z byłych studentów naszego Instytutu poszedł na front jako wolontariusz. Został ratownikiem medycznym w jednym z batalionów. Niedawno wspominał, że wyciągnął już spod nieprzyjacielskiego ognia ponad 180 rannych. Nie wie, jakim cudem sam jeszcze żyje. Natomiast dla niego czymś o wiele trudniejszym od zagrożenia życia na polu boju, jest zmierzenie się z korupcją i okradaniem własnej armii przez dowódców różnego szczebla. Doświadczenie bezradności wobec tego zjawiska prowadzi go do nieustannej walki wewnętrznej: jaki jest sens tych ponadludzkich wysiłków i przelanej krwi?
I pies…
Choć do wybuchu wielkiej wojny na Ukrainie tylko około jeden procent jej mieszkańców stanowili rzymscy katolicy, to jednak trudno mówić, że jest to kraj misyjny. Do wiary w Jezusa Chrystusa przyznaje się około 80 procent społeczeństwa. W większości są to prawosławni, ale też wierni dwóch Cerkwi grekokatolickich oraz całej masy wspólnot protestanckich i ewangelikalnych. Jako dominikanie, zwani czasem psami Pańskimi (od łac. Domini canes), w bardzo różny sposób uczestniczymy w tej wojennej rzeczywistości.
W Kijowie od kilku lat działa duszpasterstwo studentów. Zauważyliśmy kiedyś, że jednym z problemów wielkiego miasta jest to, że stosunkowo dużo młodych osób po przyjeździe na studia, nie mając kontaktów ze swoją rodzinną parafią, ani z parafiami w nowym miejscu, traci kontakt ze wspólnotą Kościoła i czują się mocno zagubieni. Stąd powstał pomysł stworzenia przestrzeni, w której ci młodzi ludzie mogliby poczuć się u siebie i mogliby kontynuować życie w chrześcijańskiej wspólnocie. Oczywiście, na spotkania trafiają także rdzenni mieszkańcy Kijowa, co pozwala przybyłym szybciej się asymilować i budować nowe kontakty.
Biorąc pod uwagę zewnętrzne okoliczności, których przejawy zawierają choćby wspomniane wcześniej historie, przyjęliśmy w naszej działalności kilka bardzo prostych zasad. Po pierwsze, wzmacnianie poczucia bezpieczeństwa. Odnosi się to w pierwszej kolejności do zewnętrznych warunków naszych spotkań. Sala duszpasterstwa znajduje się w piwnicy, przez co nawet w czasie alarmów rakietowych możemy kontynuować spotkania. Gdy były bardziej restrykcyjne przepisy dotyczące godziny policyjnej, to troszczyliśmy się o odpowiednio wczesne kończenie spotkań, aby każdy mógł spokojnie wrócić do swego domu. Poczucie bezpieczeństwa rośnie nie tylko poprzez zewnętrzne formy. Ważna była dla nas też regularność spotkań i jasne komunikaty. Do tego dochodziła życzliwa otwartość w relacjach i dostępność duszpasterzy.
Istotne dla nas było szerokie spojrzenie na potrzeby przychodzącej młodzieży. Wyrażało się to między innymi w trzech kierunkach naszej działalności. Pierwszym z nich była chrześcijańska formacja, a więc cotygodniowe spotkania tematyczne mające na celu pogłębienie wiedzy studentów. W minionym roku, na przykład, dotyczyło to zarówno podstawowych prawd wiary, jak również zasad życia moralnego w kontekście budowania relacji i przygotowania do sakramentu małżeństwa.
Drugim było wprowadzenie w życie modlitwy poprzez praktykę tej modlitwy. Czwartkowe spotkania w kaplicy były okazją do wielbienia Pana śpiewem albo trwaniem przy Nim w głębokiej ciszy adoracji.
Trzecim kierunkiem była szeroko rozumiana integracja i budowanie więzi. Służyły temu cotygodniowe spotkania przy grach planszowych, filmach czy po prostu wypiciu herbaty i przekąszeniu czegoś smacznego. Czasem zdarzały się wspólne wyjazdy w góry czy nad zalew. Razem świętowaliśmy Nowy Rok i kończyliśmy karnawał. Kilka razy w roku zbierała się razem młodzież z całego dekanatu, aby się poznać i wspólnie pomodlić. Szczególnym połączeniem formacji, modlitwy i budowania relacji były rekolekcje muzyczne.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Otaczająca nas wojna nie jest czymś normalnym. Zatem próbujemy wspólnie z młodzieżą tworzyć naszą małą przestrzeń normalności. Chcemy w ten sposób odkrywać w Bogu prawdziwy sens naszego życia, umacniać nadzieję na ostateczne zwycięstwo dobra, budować relacje z Jezusem i uczyć się przyjmowania innych, aby z nimi cieszyć się życiem, brać za nie odpowiedzialność i przekazywać je dalej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |