fot. EPA/ROMAN PILIPEY

Ukraina: uchodźcy z dzieckiem na ręku i jedną walizką uciekają z „ruskiego miru”

Z dzieckiem na ręku, kotem pod pachą i jedną walizką uciekają z „ruskiego mira” do Ukrainy, przekraczając jedyny korytarz humanitarny z Rosji, raz po raz ostrzeliwany przez rosyjskie wojska. Są przerażeni lecz zadowoleni, że odzyskali wolność. Niektórzy spędzili pod okupacją 10 lat.

Ukraińcy, którzy wyjechali z terytoriów okupowanych przez Rosję, po kilku dniach trudnej podróży z Krymu czy Doniecka, trafiają do punktu recepcyjnego w Sumach na północnym wschodzie Ukrainy, tuż przy rosyjskiej granicy. W działalność punktu zaangażowana jest Polska Akcja Humanitarna.

Po przesłuchaniach przez służby rosyjskie po tamtej stronie granicy i ukraińskie po tej, są wyczerpani, brudni i głodni. „Jeszcze nie wierzą, że ich koszmar się skończył. Pozwólcie im odsapnąć, umyć się i zjeść” – mówi wolontariuszka z organizacji Pluriton, która zajmuje się uchodźcami.

>>> Abp Szewczuk: po latach Ukraina jest zraniona, okaleczona, ale nie pokonana

„Przyjeżdżają z dziećmi, przeważnie z jedną torbą, czasem kotem pod pachą, czy psem na smyczy. Widzisz ich i wiesz, że masz pomagać, ale na początku tylko płaczesz” – wyznaje.

Przed siedzibę Pluritonu podjeżdża busik. Wysiadają z niego dwie starsze panie, młoda matka z płaczącym dwulatkiem i trzej mężczyźni w wieku emerytalnym. Wszyscy rozglądają się niespokojnie i ciężkimi krokami wchodzą do środka. Walizka czy dwie, to cały dobytek, który ze sobą wzięli.

„Nie chcę rozmawiać. Odebrali mi tam wszystko: dom, ziemię i godność. Jestem w głębokiej depresji. Nie będę odpowiadać na żadne pytania. Mam depresję” – powtarza kobieta w szarej kurtce i chustce na głowie. Uciekła z obwodu chersońskiego, z terenów na lewym, okupowanym brzegu rzeki Dniepr. Po chwili wyznaje, że jedzie do córki, do miasta Dniepr. „U niej zamieszkam na starość” – pociera dłońmi zmęczone, zaczerwienione oczy.

fot. PAP/Vitaliy Hrabar

Katia, szefowa Pluritonu, codziennie przyjmuje od kilku do kilkunastu transportów z ludźmi, którzy uciekają z ziem okupowanych. Od marca ubiegłego roku do dziś przez jej punkt przewinęło się prawie 20 tys. osób.

„Jesteśmy dla nich pierwszym miejscem kontaktu z Ukrainą, dlatego staramy się, by poczuli się tutaj bezpiecznie. Żeby odczuli różnicę między tym, co było tam, a tym, co widzą tutaj. Tam słyszeli, że nie ma żadnej Ukrainy, że jak tam pojadą, to sprzedadzą ich na organy albo zabiją ich banderowcy. Dlatego powtarzam, że my tutaj przeprowadzamy pierwszą +deokupację+ ich świadomości” – wyjaśnia.

Switłana i Oksana dwie doby jechały z Kałanczaka w obwodzie chersońskim. Jedna ma około 50, druga – jakieś 30 lat. To nie są ich prawdziwe imiona. Później okazuje się, że nie są nawet matką i córką, choć tak twierdziły na początku rozmowy. Ich miasteczko, na granicy z okupowanym od 10 lat Krymem, poznało smak rosyjskich rządów dopiero w lutym 2022 r., gdy wkroczyły tam wojska najeźdźcy.

„Życie stało się nie do zniesienia. Rosyjscy oficerowie zaczęli przywozić swoje żony i dzieci i zajmować opuszczone domy Ukraińców. My nie rozmawialiśmy z nimi, oni nie rozmawiali z nami. Nie daj Boże jakiś konflikt, bo rozstrzelają” – opowiada Oksana.

>>> Ilu Polaków wierzy w to, że Ukraina wygra wojnę z Rosją?

„Z okolicznych wsi zaczęły nadchodzić wieści o ludziach, którzy zaginęli bez śladu, bo nie chcieli przyjąć rosyjskiego obywatelstwa. Najpierw ewakuowałam najmłodsze dzieci, żeby były bezpieczne i teraz uciekłam stamtąd sama. W moim domu też na pewno zamieszkali już Ruscy” – mówi Switłana.

21-letni Artem mieszkał dotychczas w Symferopolu na Krymie i nigdy nie był w Ukrainie. „Dziesięć lat czekałem na wyzwolenie i nie doczekałem się. Nie mogłem już wytrzymać tej ich propagandy, że wszyscy jesteśmy Rosjanami, że wszyscy inni są gorsi, tych dzieci w wojskowych mundurach, tego kłamstwa na każdym kroku” – tłumaczy.

Artem wyjeżdżał z Krymu przez most w Cieśninie Kerczeńskiej do Rostowa nad Donem, a następnie – Biełgorod, gdzie przeszedł przez filtrację rosyjskich służb. „Dziesięć lat przygotowywałem się do tego, ale i tak znaleźli do czego się przyczepić. Grałem głupka i mnie wypuścili. Tutaj, w Ukrainie, nie mam żadnej rodziny. Zacznę życie od początku” – cieszy się mężczyzna.

Działalność punktu recepcyjnego w Sumach wspiera Polska Akcja Humanitarna. Opłaciła ona wynajem pomieszczeń dla uchodźców, zakupiła sprzęty i meble, finansuje wypłaty pracowników.

Uciekający z Rosji spędzają w ośrodku w Sumach jeden-dwa dni. Potem mogą skorzystać z bezpłatnego pociągu ewakuacyjnego do Charkowa, Dnierpu i Kijowa. Jeśli nie mają tam rodziny – jadą w inne miejsca. „Byle dalej od ruskiego miru” – mówią w rozmowach z PAP.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze