Ukrainka, która dotarła do Polski: moje dzieci najbardziej bały się odgłosu syren
Dzieci najbardziej bały się, gdy słyszały syreny i trzeba było chować się do piwnicy. Teraz widzę, że są już spokojniejsi, bawią się, są szczęśliwi – mówi w rozmowie z PAP Tania z Równego, która wraz z trójką synów dotarła do punktu recepcyjnego dla uchodźców w Chełmie.
Punkt recepcyjny dla uchodźców z Ukrainy działa w Chełmie na terenie hali sportowej. Do tej pory skorzystało z niego ponad tysiąc osób.
>>> Paweł Wyszkowski OMI (Kijów): trudno zasnąć z myślą, że to mogą być ostatnie momenty życia
W środę, po ośmiu godzinach jazdy samochodem do Chełma dotarła rodzina z Równego. Tania z trójką dzieci, 14-letnim Jurą, 11 – letnim Jaroslawem i 7 –letnim Danielem oraz jej siostra Ira w dziewiątym miesiącu ciąży. Razem z siostrami uciekli również ich rodzice. Teraz czekają w punkcie recepcyjnym na znajomych z Wrocławia, którzy zaoferowali im nocleg i opiekę w Polsce.
„Na Ukrainie zostało jeszcze dwóch moich synów. Powiedzieli, że będą spokojniejsi ze świadomością tego, że dzieci są bezpieczne. Dlatego też zdecydowaliśmy się na przyjazd do Polski” – mówi dziadek.
„Jak sytuacja się uspokoi, to wrócimy na Ukrainę. Nikt nie wie, kiedy” – dodaje Tania, która na Ukrainie opiekowała się dziećmi. Jej mąż jest kierowcą ciężarówki.
Kobieta relacjonuje, że na lotnisko w okolicach Równego spadły dwie rosyjskie rakiety. Słychać było huk i spadające bomby. „To było straszne. Dzieci najbardziej się bały, jak wyły syreny i trzeba było chować się do piwnicy. Teraz widzę, że są już spokojniejsi, bawią się, są szczęśliwi” – przyznaje Tania.
W punkcie recepcyjnym oczekuje w środę również 37-letnia Hala ze Sławuty w obwodzie chmielnickim. Kobieta wcześniej pracowała kilka miesięcy w przetwórstwie rybnym w Słupsku. Niedługo po tym, jak wróciła na Ukrainę, wybuchła wojna. Zdążyła spakować tylko odzież do walizek i wyruszyła w drogę do Polski. „Nawet suszarki do włosów nie wzięłam” – żartuje.
>>> Wysadził most i zginął, by powstrzymać rosyjskie wojska. Mieszkał w Wielkopolsce
Razem z nią są dwie córki: Oksana i Weronika oraz bratanica Wlada. Pokonanie 300 km busem zajęło im jedenaście godzin. Mamie i dziewczynom towarzyszy pięć małych francuskich buldogów, które właśnie posilają się karmą. „Pieski całą podróż przespały. Nie wyobrażam sobie, żeby ich zostawić na Ukrainie. Kochamy je jak członków rodziny” – dodaje.
Z Halą przyjechała jeszcze jej mama, ale – jak tłumaczy – została zabrana karetką do szpitala ze względu na problemy kardiologiczne. Jak przyznaje, na Ukrainie został najdroższy dla niej człowiek, czyli mąż Żenia – mówi kobieta pokazując jego zdjęcie w telefonie. „Cały czas jesteśmy w kontakcie telefonicznym. Mówi, że w okolicy ciągle spadają rakiety. To było straszne, jak musieliśmy się chować w piwnicy” – wspomina łamiącym się głosem. O szczegółach nie jest już w stanie opowiedzieć.
Od rozpoczęcia agresji Rosji na Ukrainę, lubelskie przejścia graniczne z Ukrainą przekroczyło około 240 tys. osób, z czego 45 tys. minionej doby
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |