Zdjęcie poglądowe Fot. cathopic.com

Ukraiński ksiądz przetrzymywany w niewoli: Rosjanie używają tortur, ocaliła mnie modlitwa [ROZMOWA]

Przez dziewiętnaście miesięcy był przetrzymywany w rosyjskiej niewoli, gdzie wielu więźniów poddawano torturom mającym zmusić ich do samobójstwa.

Ojciec Bohdan Heleta został zatrzymany 16 listopada 2022 roku w Berdiańsku, przez okupacyjną administrację, wraz z drugim greckokatolickim redemptorystą ojcem Iwanem Lewickim. „Nie wiedziałem, czy przeżyję, ale mogę powiedzieć, że dzieliłem z Chrystusem Jego krzyż i cierpienie” – wyznał w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Avvenire”.

Podkreślił, że „wojna zmienia wszystko i wszystkich”. „Część mnie wciąż jest tam, wśród tych, którzy nadal są więźniami. A dziś czuję się wezwany do kontynuowania modlitwy i służenia ludziom, którzy przeżyli i przeżywają traumy związane z wojną” – powiedział ukraiński redemptorysta. Wraz ze swym zakonnym współbratem odzyskali wolność 27 czerwca m.in. dzięki mediacji papieża Franciszka.

Avvenire: Zacznijmy od ojca misji na okupowanym terytorium, takim jak Berdiańsk…

O. Bohdan Heleta: Kiedy rozpoczął się konflikt, miasto wydawało się wymarłe, jak z filmu science fiction. Nikogo na ulicach: tylko hulający wiatr i liście. Wszystkie sklepy były zamknięte. Przyjęliśmy ludzi uchodzących z Mariupola, otwierając nawet drzwi klasztoru. Nikt nie zabraniał nam się modlić, ale 80 proc. naszych parafian wyjechało. Podczas miesięcy okupacji nadal odprawialiśmy liturgie i spotykaliśmy się z ludźmi. Ale kilka razy widzieliśmy wokół kościoła samochód z literą „Z” armii rosyjskiej. Nie opuszczała nas myśl, że pewnego dnia nas zabiorą.

I Wasze obawy spełniły się w listopadzie 2022 roku. 

– Ojciec Iwan został zatrzymany w centrum miasta, gdzie poszedł poprowadzić modlitwę. Ja po zakończeniu pogrzebu. Dwóch ludzi z zamaskowanymi twarzami weszło do kościoła. Mieli broń. Powiedzieli po rosyjsku: „Chodź z nami”. Zapytałem ich po ukraińsku, dlaczego weszli do kościoła w ten sposób. Odpowiedzieli, że nie rozumieją ukraińskiego i że naruszyliśmy pewne zasady: w szczególności mieliśmy poprosić lokalne władze o pozwolenie na modlitwę w mieście. Ale robiliśmy to od dziewięciu miesięcy. Trafiliśmy do aresztu śledczego w Berdiańsku.

>>> Rosyjski atak na Lwów: zginęło siedem osób, w tym troje dzieci

fot. PAP/Mykola Kalyeniak

Tak rozpoczął się koszmar niewoli.

– Natychmiast zostaliśmy rozdzieleni. Zostałem umieszczony w celi numer trzy. Było nas siedmiu lub ośmiu w pokoju przeznaczonym dla dwóch więźniów. Spaliśmy na podłodze. Ściany były przesiąknięte wilgocią. W ciągu czterech miesięcy, które tam spędziliśmy widzieliśmy wielu więźniów: niektórzy zostawali na tydzień, inni na miesiące. Można było również usłyszeć krzyki dochodzące z korytarzy, ponieważ ludzie byli tam torturowani: to było straszne.

Jak uzasadniono wasze aresztowanie?

– Od samego początku Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej (FSB) wzywała nas do współpracy, ale nigdy nie poszliśmy na kompromis. Po prostu mówiliśmy prawdę: że to jest wojna, a okupanci są przestępcami. I zawsze robiliśmy to z podniesioną głową. Wyjaśniłem też, że nie chcę rosyjskiego paszportu. Kilka tygodni później poinformowali mnie, że w naszym kościele znaleziono broń i że zostanę osądzony i skazany na 25 lat więzienia.

To przecież były kłamstwa…

– Dla władz rosyjskich nasz Kościół jest sektą, która oddzieliła się od prawosławia i musi zostać wyrwana z korzeniami. Ich przemoc jest również podsycana przez fanatyzm religijny.

Czy z aresztu śledczego zostaliście gdzieś potem przeniesieni?

– Trafiliśmy do innego więzienia, 77. kolonii karnej w Berdiańsku, gdzie do mojej celi wdzierała się muzyka. Modlitwa była zbawieniem. Czułem też modlitwę Kościoła, począwszy od modlitwy papieża i naszego arcybiskupa większego Światosława Szewczuka. Po dziewięciu miesiącach po raz pierwszy spotkałem ojca Iwana: zawiązano nam oczy i skuto kajdankami, a następnie załadowano do samochodu. Przez trzy dni byliśmy w piwnicy. Potem dotarliśmy do kolonii karnej Horliwka.

Jest to kolejne okupowane ukraińskie miasto w regionie Doniecka, w samozwańczej prorosyjskiej Republice Ludowej.

– Spędziliśmy tam dziesięć najcięższych miesięcy. Mnie nigdy nie pobili, ale ojca Iwana tak. Dwa razy stracił przytomność. Ogolono nas. Dali nam więzienne stroje i zaczęło się życie jeńców wojennych, naznaczone zbyt wieloma nadużyciami. Wielu z naszych towarzyszy było młodymi żołnierzami: 21-22-letni chłopcy schwytani po pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji. Najbardziej maltretowani byli żołnierze batalionu Azow. Wszyscy mieliśmy takie same ubrania, z wyjątkiem żołnierzy Azowa, którzy musieli być naznaczeni. Dni były przerywane pracą: w rzeczywistości kopałeś doły i zasypywałeś je lub rwałeś trawę. Jedyne informacje, jakie mieliśmy, pochodziły od wroga: że Ukraina upadła, że Zaporoże zostało zajęte, że Charków jest w rosyjskich rękach, że armia Putina wkrótce dotrze do Kijowa i granic Polski. Niektórzy z nas w to wierzyli; zdecydowana większość nie, ponieważ każdego dnia słyszeliśmy ostrzał artyleryjski i eksplozje: oznaczało to, że wojna nie została przegrana.

Czy mogliście sprawować liturgię?

– Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy księżmi. Ale strażnicy zabronili nam nawet rozmawiać z innymi czy kogokolwiek gromadzić. Tylko my dwaj spotykaliśmy się na kilka minut rano i wieczorem. Mieliśmy Biblię po rosyjsku, czytaliśmy fragment i odmawialiśmy „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”. Ale to nam wystarczało. Nie wiedziałem, czy przeżyję, ale mogę powiedzieć, że dzieliłem z Chrystusem Jego krzyż i cierpienie.

fot. PAP/Alena Solomonova

Można się do tego przyzwyczaić?

– Nie da się przyzwyczaić. Często zastanawiałem się, skąd rosyjscy żołnierze brali siłę, aby być aż tak okrutnymi.

Jak doszło do waszego wyzwolenia?

– Kilka razy pojawiały się pogłoski o możliwym uwolnieniu w czasie ważnych świąt: Bożego Narodzenia, Wielkanocy, niektórych uroczystości państwowych. Ale dopiero w maju nadszedł wyraźny sygnał. Nie wiedzieliśmy, że zapowiada tak oczekiwane uwolnienie. W rzeczywistości myśleliśmy, że zostaniemy deportowani do Rosji, do jakiegoś odległego miejsca na Syberii. W samolocie spotkaliśmy setkę innych Ukraińców. Zabrali nas do Moskwy i zdjęli kajdanki. Potem znowu z zamaskowanymi twarzami załadowali nas do dwóch samolotów, a następnie do helikoptera. Ostatecznie zostaliśmy w dziesięciu i wjechaliśmy na Białoruś, a następnie na Ukrainę, gdzie nastąpiła wymiana.

Mijają dwa miesiące od waszego uwolnienia, jak się żyje z takim ciężarem?

– Przede wszystkim chcę powiedzieć, zwłaszcza matkom, żonom i rodzinom, które mają kogoś w niewoli, aby nie traciły nadziei. Nadal czuję się związany tajemniczą duchową solidarnością z tymi, którzy są przetrzymywani: nie można i nie wolno o nich zapomnieć.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze