Wojtek i Ola. Powiedzieli małżeńskie „tak” i… poszli na pielgrzymkę

Dlaczego Matka Boska z Jasnej Góry jest dla nich tak ważna w budowaniu relacji małżeńskiej? Czy Ola „wychodziła” sobie męża na pielgrzymkach? I dlaczego droga na Jasną Górę daje wolność i poczucie, że tak naprawdę niewiele trzeba, by być szczęśliwym? Z Wojtkiem i Aleksandrą Urbankami, tuż przed Uroczystością Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej, rozmawiał Maciej Kluczka. W tym roku uczestniczyli w pielgrzymce do Częstochowy. Oprócz plecaków, butów dobrych na drogę i płaszczy przeciwdeszczowych mieli też… swoje ślubne stroje. Ola – suknię, Wojtek – garnitur. Tak weszli na Jasną Górę.  

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Czy to wasz sposób na podróż poślubną? 

Wojtek Urbanek: Ślub mieliśmy już w październiku ubiegłego roku, podróż poślubną już też. W styczniu pojechaliśmy do Watykanu.  

Aleksandra Urbanek: Taki szybki wypad na audiencję generalną u papieża.  

Wojtek: Jest taka możliwość, że jeśli jest się do trzech miesięcy po ślubie, to można być tam bardzo blisko!  

Można uzyskać indywidualne błogosławieństwo od papieża?  

Aleksandra: Nam się udało. Nie było wtedy tłumów. Stawał naprzeciwko każdej pary i miał dla niej chwilę. Ja, szczerze mówiąc, nie byłam na to przygotowana. Oprócz „dziękujemy Ojcze Święty” nic więcej się w naszej krótkiej rozmowie nie pojawiło. Było selfie z papieżem.   

Papież się ostatnio nieco „zdenerwował” na selfie, mimo że od multimediów nie stroni. Niedawno wspomniał, że gdy na spotkaniu z młodzieżą chciał się z nimi przywitać, to zamiast serdecznych uścisków i kontaktu wzrokowego, większość łapała telefony i smartfony. Może więc skorzystaliście z jednej z ostatnich okazji? Wróćmy do Jasnej Góry…  

Wojtek: No, właśnie, to może żona opowie.  

Aleksandra: No tak, bo to w sumie moja siedemnasta pielgrzymka na Jasną Górę. Zaczynałam jako mała dziewczynka – intencja nie była jasno określona, ale od jakiegoś czasu była jedna: o dobrego męża. Nie potrafię określić, od jakiego momentu, ale dziewięć takich pielgrzymek było na pewno. 

Czyli małżeństwo i mąż wychodzone…  

Aleksandra: Gdy widziałam pary w strojach ślubnych, które przekraczają próg jasnogórskiego sanktuarium, to pomyślałam, że jeśli mi będzie dane wejść w związek małżeński, to chciałabym też tak zrobić. To nasza pielgrzymkowa tradycja.  

Konkretnie poznańskiej? Poznańska specjalność?  

Aleksandra: Tak, gdy rozmawiam z ludźmi z innych pielgrzymek, to czegoś takiego u nich nie ma.  

Ile było takich par podczas tej pielgrzymki? 

Aleksandra: W naszej grupie już długi czas nie było takiej pary – ludzi, którzy idą do Częstochowy tuż po tym, gdy powiedzieli „tak”. W tym roku były aż dwie. Wśród pątników była z tego powodu duża radość.  

Jak to wygląda? W ślubnych strojach idzie się całą drogę?  

Aleksandra: Nigdy się nie zdarzyło, by ktoś szedł tak ubrany przez całą drogę. To byłoby spore utrudnienie i dla całej pielgrzymki i dla pary. My przebraliśmy się w Brzózkach – to alejka pod Jasną Górą. Jest chwila postoju i wtedy mamy na to czas.  

„To w sumie moja siedemnasta pielgrzymka na Jasną Górę. Zaczynałam jako mała dziewczynka – intencja nie była jasno określona, ale od jakiegoś czasu intencja była jedna: o dobrego męża”

Jest jakiś specjalny czas dla małżeństw – pielgrzymów na Jasnej Górze? Jest zorganizowane jakieś nabożeństwo, modlitwa?  

Aleksandra: Pary młode uczestniczą we wspólnej Mszy św. dla wszystkich pielgrzymów na wałach – mają tam specjalne miejsca. Mogą być bliżej ołtarza. To specjalne miejsce. Zupełnie inna perspektywa.  

Wojtek: Jak przychodzimy przed obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, pary młode mogą podejść pod sam wizerunek Matki.  

A jak logistycznie się to rozwiązuje? Bierzecie taką suknie ślubną i garnitur (choć pewnie suknia wymaga tu więcej zachodu) na całą drogę? Czy ktoś Wam je podwozi? Jak to wygląda? 

Aleksandra: Mój brat przyjechał do nas do Częstochowy i przywiózł nasze ślubne stroje. Byłoby możliwe mieć je w bagażu przez całą drogę – większy bagaż wiezie za nami samochód. Trzeba byłoby to jednak cały czas przenosić na miejsce noclegów.  

Też dużo pielgrzymujesz, jak żona? 

Wojtek: Ja raczej autobusowo. Póki nie poznałem Oli, nie miałem świadomości, że piesza pielgrzymka jest tak blisko – na wyciągnięcie ręki. Słyszałem, że ludzie chodzą, ale było to dla mnie czymś odległym. Tak jakby mnie nie mogło dotyczyć.  

Bo są katolicy, którzy w tę formę religijności nie wchodzą. Co Tobie dały pielgrzymki, że tak regularnie w nich bierzesz udział? 

Aleksandra: Taka wolność, poczucie, że niewiele potrzeba, żeby mieć wszystko. Nie trzeba mieć wiele, żeby być szczęśliwym, by dawać dobro, być dla drugiego człowieka. Pielgrzymka o tym przypomina i w tym umacnia.  

Wtedy jesteśmy z bagażem, ale bez bagażu codziennego życia.  

Aleksandra: Spotykamy ludzi, którzy otaczają nas dobrocią, pomagają. 

Wojtek: Sam fakt, że ktoś wpuści do domu, jest budujący. Zauważyłem, że na pomniejszych postojach są ludzie, którzy się nas spodziewają i cieszą się z naszej obecności.  

Każda pielgrzymka jest inna? Każdą się inaczej wspomina, na przykład to, jak było ciężko albo przez jakąś homilię księdza prowadzącego? Czy jednak trochę to się zlewa 

Aleksandra: Trochę się zlewa, czasami się nie pamięta, czy coś było pięć lat temu czy sześć, ale każda jest inna, chociażby przez warunki pogodowe. Są pielgrzymki, gdy 90% czasu to deszcz, a czasami tylko słońce. Zdarza się, że „stały nocleg” wypada, bo gospodarze nie zawsze mogą nas ugościć. Wtedy trzeba szukać. Jak za pierwszym razem. Co jakiś czas też zmieniają się przewodnicy grup. 

Wojtek: Inny ksiądz to też inny sposób prowadzenia. Inna charyzma.  

Jak wygląda poznańska pielgrzymka pod względem wieku pątników?  

Aleksandra: Teraz wydawało mi się, że było więcej młodych, choć oczywiście wszyscy, którzy pielgrzymują, są młodzi duchem i wiarą. W pewnym wieku zdrowie zmusza do tego, by powiedzieć sobie dość. Niektóre starsze panie jeszcze kilka lat temu szły całą drogę, teraz dojeżdżają na kolejne etapy wędrówki. 

Wróciłbym znowu do Waszej relacji, do małżeństwa. Czy Matka Boska Częstochowska była z Wami od początku? 

Aleksandra: Przez doświadczenia pielgrzymki poznańskiej ta więź z Maryją się pogłębiała, ale wcześniej ta relacja też była ważna. Często sięgałam po modlitwę różańcową. To modlitwa, która jest mi bliska, bo jest dość łatwa. Różaniec można wszędzie zabrać ze sobą. Ta modlitwa daje mi możliwość skupienia na intencji, na myślach, które krążą. Ta modlitwa sama płynie. Praktykuję też nabożeństwa do kilku świętych, ale Maryja była bardzo ważna, prowadziła i prowadzi do Jezusa.  

Wojtek: Pielgrzymka uzmysłowiła mi, jak modlitwa różańcowa jest ważna. Ważnym elementem dnia pielgrzymkowego jest przecież różaniec. Sam widok, ile ona daje nadziei ludziom. Trzeba pamiętać że to jest tylko taki start – jest różaniec, ale jest i Pismo Święte, Eucharystia i że trzeba wiarę pogłębiać. Wcześniej z reguły modliłem się sam. Wspólna modlitwa na pielgrzymce uświadomiła, że wiara nie jest powodem do wstydu. Miałem taką sytuację w centrum Poznania. Podszedł do mnie bezdomny, akurat szedłem i odmawiałem różaniec. Skończyło się tym, że razem odmówiliśmy „dziesiątkę”. Wcześniej bym nie pomyślał, że może coś takiego się stać. Poprosił mnie o pieniądze, ale nie mogłem dać i sam zaproponował modlitwę. Nie wyczułem tego, że modli się po to, by dostać te pieniądze. Przyznał też, że zgubił różaniec więc mu go dałem.  

Czyli pielgrzymka zmieniła twój stosunek do publicznego wyznawania wiary.  

Wojtek: Autobusowa pielgrzymka jest inna, wszyscy są w jednym gronie, jednym „sosie”. Piesza to coś innego. To wyjście w świat, między ludzi. W tym roku pierwszego dnia pątniczkę wzruszyło to, że człowiek z boku wyciągnął różaniec i do nas dołączył.  

Wrócę do małżeństwa i Waszego zawierzenia się Bogu i Maryi. Czy przez to czujecie się silniejsi, z „tarczą ochronną” na przeciwności losu? Czy raczej wiara nie może was usypiać? Jak to jest na początku Waszej drogi? 

Wojtek: Ja tego tak nie odczuwam, nie podchodzę tak do tego… Gdyby moja żona nie przedstawiała sobą takich wartości, jakie przedstawia, to pewnie byśmy ze sobą teraz nie rozmawiali.  

Wiara to przecież nie jest sposób na łatwe życie…  

Aleksandra: Mam wrażenie, że zwłaszcza na początku małżeństwa o kryzysie się nie myśli, ale pogłębiając wiarę, mamy świadomość, że w nasze ręce została złożona łaska i dar. I w pewnych momentach może być wręcz trudniej, bo w pewien sposób zostaliśmy zobowiązani do czegoś większego. W głowie jest taka myśl o tym, jakim będę wtedy świadectwem – wtedy, gdy przyjdzie jakiś kryzys, który mógłby nas poróżnić. Dzięki wierze chcemy się codziennie starać, pogłębiać wiarę i miłość. Wierzymy, że wspólna modlitwa zbliża nas ku sobie i ku Chrystusowi. Mamy wspólny cel.  

Pytam też w kontekście tego, że często słyszymy o kryzysie małżeństwa. O tym, że najczęściej po piątym, szóstym roku związku przy pierwszym mniejszym bądź większym kłopocie ludzie się rozstają, nie walczą o siebie. Czy to jest trend czy może widzicie wśród swoich znajomych przykłady udanych relacji 

Aleksandra: Mamy przykład swoich rodziców, którzy są w związku sakramentalnym i mimo upływu lat i zauważalnych trudności i różnic, to się kochają. Między innymi dzięki wspólnej modlitwie.  

Za rok idziecie razem? Na Jasną Górę? 

Aleksandra: Jeżeli Bóg da, to tak.  

Wojtek: Tak jest.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze