Wziął do niewoli 72 Niemców. Historia o. Alfonsa Stopy OMI
O. Alfons Stopa OMI był kapelanem polskich żołnierzy podczas II wojny światowej – czytamy na portalu oblaci.pl.
Alfons Marceli Stopa urodził się 16 stycznia 1914 roku w rodzinie Karola i Anny w Gliwicach, które należały wtedy jeszcze do Niemiec. Kiedy w 1921 roku w wyniku plebiscytu rodzinne miasto Alfonsa pozostało w granicach Rzeszy Niemieckiej [miasto do Polski należy od 1945 roku, przyp. autor] rodzice naszego bohatera zdecydowali się przeprowadzić do Świętochłowic, które należały do Rzeczypospolitej. Po zakończeniu gimnazjum rozpoczął naukę w Niższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Lublińcu i po czterech latach nauki, w 1933 roku, rozpoczął nowicjat w tymże zgromadzeniu zakonnym. Początkowy rok formacji w Markowicach zakończył złożeniem pierwszych ślubów zakonnych dnia 15 sierpnia 1934 roku. Rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze, gdzie po pierwszym roku teologii – 15 sierpnia 1937 roku złożył wieczyste śluby zakonne. Dwa lata później, 18 czerwca 1939 roku z rąk poznańskiego biskupa pomocniczego Walentego Dymka przyjął święcenia kapłańskie.
>>> Oblaci–kapelani Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej
Kapliczka w Idron
Wybuch wojny uniemożliwia dokończenie studiów w Polsce. Po wielu perypetiach, dzięki rodzinie, razem z 40 współbraćmi, ojciec Stopa udaję się na początku 1940 roku do Włoch, a następnie do Francji. W grudniu 1940 roku w oblackim seminarium prowadzonym przy Sanktuarium Matki Bożej Światłości- Notre-Dame de Lumières (niedaleko Awinionu) nasz bohater dokańcza studia teologiczne.
23 stycznia 1941 roku ojciec Alfons otrzymuje obediencję do Prowincji France-Midi. Zostaje pomocnikiem o. Konrada Stolarka OMI, który był kapelanem internowanych polskich żołnierzy w Caylus. W kwietniu 1941 roku ojciec Stolarek wyjeżdża do Wielkiej Brytanii dlatego ojciec Stopa przejmuję w pełni obowiązki swojego współbrata oraz podejmuję prace w obozie Idron niedaleko miasta Pau.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że po dziś dzień Idron jest ważnym miejscem Polonii Francuskiej. W tym niewielkim miasteczku większość mieszkańców stanowią potomkowie Polaków, którzy zostali tutaj po drugiej wojnie światowej. Ważnym miejscem dla mieszkańców Idron jest kapliczka poświęcona Matce Bożej Częstochowskiej.
Inicjatorką budowy kapliczki była wielka przyjaciółka Polaków i opiekunka internowanych żołnierzy Rosy Bailly. Kapliczka zbudowana przez naszych żołnierzy powstała w 1941 roku. Jej architektem i wykonawcą mozaiki przedstawiającej Czarną Madonnę był Jan Sarnicki z Wadowic, nauczyciel Karola Wojtyły. Nawiasem mówiąc, zachęcam bardzo gorąco by zapoznać się z postacią zarówno Pani Rosy Bailly, jak i Pana Jana Sarnickiego.
Wspomniana kapliczka, jaki i same Idron, przez wiele lat była i jest ważnym punktem dla polskich żołnierzy pielgrzymujących do Lourdes.
Wracając jednak do głównego wątku, to trzeba zaznaczyć, że praca kapelana w obozach nie była z początku łatwa. Choć w wojskowych barakach znajdowały się kaplice to jednak początkowo na nabożeństwa przychodziło niewielu żołnierzy, głównie oficerowie. Wpływ na niskie morale internowanych miały fatalne warunki mieszkaniowe oraz brak zajęcia. Ratunkiem okazała się muzyka. Najpierw ojciec Stolarek, a później ojciec Stopa z dużą pomocą oficerów prowadzili spotkania dyskusyjne na różne tematy, a następnie utworzyli chór, który towarzyszył wspólnym modlitwom. To był „strzał w dziesiątkę” okazało się, że wielu żołnierzy ma muzyczne talenty – a do chóru był przyjmowany każdy, niezależnie od wyznania, co również było czynnikiem budującym dobre relacje. W końcu Msze święte odprawiane przez misjonarzy oblatów, upiększone występem chóru żołnierskiego, przyciągały miejscowych, co znowu było czynnikiem budującym dobrą atmosferę wśród internowanych.
Wracając do „ciekawych” osób, które spotkali w Caylus o. Stolarek i o. Stopa to trzeba wymienić poetę Józefa Łobodowskiego. Niestety choć oblaci doceniali kunszt pisarski Łobodowskiego, to jednak nie udało się z nim za bardzo porozumieć. Łobodowski swoim, delikatnie mówiąc, „lekkim” podejściem do życia i niesamowitą siłą przyciągania do siebie „niepewnego” towarzystwa, sprawiał więcej problemów sobie, kapelanom i ogólnie całemu zarządowi obozu, niż było pożytku z jego poezji…
Po wyjeździe o. Stolarka, jak już wspomniałem, kapelanem pozostał sam ojciec Stopa. Pracy było jednak coraz mniej. Polacy, widząc okazję przedostania się do Anglii i walki u boku aliantów, coraz bardziej licznymi grupami „opuszczali” obóz. W 1942 roku w obozach było tak mało internowanych, że postanowiono je zamknąć. Ojciec Alfons pozbawiony posługi kapelana, postanawia iść za swoimi owieczkami. Przez Hiszpanię, Portugalię i Gibraltar przedostaje się na Wyspy Brytyjskie.
Jak to było z wzięciem do niewoli 72 Niemców?
W grudniu 1943 roku zostaje przyjęty jako kapelan do 10 brygady kawalerii pancernej I Dywizji Pancernej gen. Maczka. Nie był to jedyny oblat-kapelan w tej formacji. Drugim kapelanem-oblatem służący żołnierzom gen. maczka był o. Paweł Latusek OMI, ale to już temat na inną opowieść…
Ojciec Alfons Stopa po latach wspominał tak swoją pracę w Pierwszej Dywizji Pancernej:
Byłem kierownikiem duchowym. To istotna funkcja duszpasterska w wojsku polskim. Przed atakiem w Normandii udzieliłem absolucji generalnej. Jeśli warunki pozwalały odprawiałem Mszę św. Zawsze byłem do dyspozycji żołnierza. Jeśli był ranny, spowiadałem, udzielałem sakramentu chorych. Byłem przy jego śmierci. Rozmawiałem z ludźmi zwłaszcza tymi, którzy wątpili… „Polacy, zostańmy wierni zobowiązaniom” powtarzałem.
Natomiast zapytany o to jak wspomina samych żołnierzy generała Maczka ojciec Stopa tak odpowiedział jednym z wywiadów dla „Głosu Katolickiego”:
Ich wielki szacunek dla kapłana! Kiedy spotykam ich, traktują mnie jak kogoś ze swojej rodziny. Utrzymujemy wzajemne kontakty listowne lub telefoniczne. Spotykamy się tam i ówdzie. Czasami wysyłam im paczki do Polski. Kiedy są przejazdem odwiedzają mnie lub telefonują, aby powiedzieć „dzień dobry”.
Te przyjaźnie między kapelanem, a żołnierzami trwały do końca ich życia. Ojciec Alfons brał czynny udział w spotkaniach kombatantów na całym świecie, był ich kapelanem nie tylko z racji nałożonych na niego funkcji, ale także z racji głębokiego przywiązania do towarzyszy broni. Z drugiej strony żołnierze widzieli w swoim kapelanie człowieka konkretnego, który nie bał się upomnieć, ale także człowieka, który był blisko nich, razem z nimi na pierwszej linii oraz tego, który nie opuścił ich na wygnaniu poza granicami kraju. W końcu to o ojcu Alfonsie Marcelim Stopie krążyły legendy jak w pojedynkę w bitwie pod Falaise (12–21 sierpnia 1944 r.) wziął w niewolę 72 Niemców. Jak to w końcu było? Odpowiedź znajdziemy w książce „Kocioł Falaise”, której autorem jest Eddy Florentin, który swoją opowieść napisał na podstawie wspomnień uczestników tamtych wydarzeń:
…Kapelan Stopa z 10 pułku dragonów namyślał się, czy ma w tym ogólnym zamęcie prawo strzelać, czy też nie.
– Niedaleko stąd jest ferma – powiedział mu przed chwilą kapral Saron, stary żołnierz z Korpusu Afrykańskiego, Polak wcielony siłą do wojska niemieckiego, wzięty do niewoli w Libii, potem jeniec angielski. Po uwolnieniu został niezwłocznie wcielony do polskiej dywizji.
– A w tej fermie ze dwudziestu Niemców, którzy są skłonni do poddania się!
„Skłonni do poddania się?” – tego to kapelan nie był tak pewny jak kapral Saron. Najlepiej byłoby zorganizować silny patrol dobrze uzbrojony. Ale w Chambois wszyscy żołnierze w batalionie byli w walce.
– Niemcy są po większej części ranni – okreśIał bliżej Saron. – Sądzę też, że wśród nich jest sporo cywilów.
Zgoda! Kapelan Stopa weźmie sprawę na siebie. Otrzymał kierowcę i scout-cara, a dla Sarona pistolet maszynowy: sten.
– Słuchaj, Saron! Będziemy próbowali w trójkę wyłowić tych 20 Niemców! Rozumiesz mnie? Ja nie mam prawa nosić broni! A ty masz strzelać tak, jakby nas było stu! To duże ryzyko! A potem: – Pożycz mi jednak swego rewolweru!
Kapelan Stopa usiadł na przedzie, umieścił Sarona na masce silnika i ruszył w kierunku fermy, którą nie bez trudu dostrzegł za małym laskiem: był to stary budynek o grubych murach i wąskich oknach. Obszerne przybudówki otaczały wielki dziedziniec, który kończył się na niezbędnej kałuży dla kaczek.
– A teraz obstawiaj mnie! Obstawiaj, dopóki nie dojdę tam do muru! Strzelaj bez przerwy! Celuj tak, żeby mnie nie trafić! Przestań strzelać w chwili, gdy dojdę do drzwi! A potem to już moja głowa! – dodał jeszcze kapitan-kapelan Stopa.
Ksiądz w mundurze sunął aż do muru, przycisnął się do niego i zaskoczyło go nieoczekiwanie wyjście dwóch cywilów: jeden z nich, staruszek, 75-letni, nieogolony, w kapeluszu i z kijem, czerwony od gniewu.
– Stój! – zawołał kapelan Stopa z lufą rewolweru wymierzoną w pierś chłopa. – Kim jesteś?
– Maceh Esnay – odpowiada drżąc, sterroryzowany farmer. – Jest nas tu w piwnicy stu. Cały Coudehard jest tutaj! i cały Mont-Ormel! Piekarz, rzeźnik, stolarz… Żyją w mej piwnicy jak we wsi!
– A nie ma Niemców?
– Owszem… tam… w oborach, w stajni, w chlewie.
– Ilu?
– Dwudziestu… trzydziestu… nie wiem dokładnie!
Saron z oddali obserwoweł dialog, a potem na znak księdza rozpoczął piekielny ogień na przybudówki.
– Uciekajcie szybko – powiedział do cywilów kapelan. Będziemy atakować!
„My”, to było wielkie słowo! Ale na wojnie jak to na wojnie! Ksiądz Stopa pobiegł do drzwi stajni. Przypomniawszy sobie, że wyłogi jego kołnierza nosiły znak krzyża, podniósł kołnierz do góry jak podczas srogiej zimy, przycisnął się do drzwi, uchylił je i mierząc ze swego rewolweru zawołał:
– Raus! Raus! Hande hoch! Dwadzieścia metrów dalej Saron wysyłał strzały, przerywał na czas wychodzenia Niemców i znowu strzelał, gdy kapelan „na nowo rozpoczął swą zabawę”. – Raus!
Wyszedł jeden, później trzech, potem czterech Niemców, drżąc ze strachu. Rzucali karabiny i granaty, podnosili ręce do góry, potykając się, zbierali, podczas gdy Saron osłaniał strzelając.
Rewolwer księdza zatoczył nowego młynka:
– Raus und schnell! – zawył kapelan, dbając ciągle, by się nie zdradzić i wciąż trzymając jedną ręką podniesiony kołnierz munduru. Pięciu następnych Niemców wyskoczyło ze stajni.
Kapelan szybko policzył zdobycz: piętnastu! Brak jeszcze pięciu! Nowa nawała. Nowy młynek.
– Raus! – Stodoła „wypluła” sześciu, potem dwóch, a następnie siedmiu nieprzyjaciół wymizerowanych, obszarpanych, ledwie żywych. Ach, dobrze… ale ilu ich zatem było? Na wszelki wypadek ksiądz Stopa wsunął znowu rewolwer przez uchylone drzwi. Za jednym zamachem wyszło 10 Niemców. Ocierając czoło, ksiądz obliczył: co tu robić „przeciwko” 40 jeńcom?
– Raus! Raus und schnell! – Dobre sobie! Jeszcze byli! Pięciu… potem dziesięciu, potem czterech… potem siedmiu… i jeszcze sześciu. – Raus! – zawołał po raz ostatni z zapartym tchem kapelan, myśląc w duchu, w jaką to kabałę się wplątał. Nareszcie koniec. Saron pociągnął serią po stajni. Nie było nikogo. Z dwudziestu zrobiło się… siedemdziesięciu dwóch.
Kapelan Stopa spojrzał na Sarona, a Saron na kapelana. Kapelan opuścił kołnierz munduru, a mały krzyżyk na wyłogach stał się dla wszystkich widoczny. Jakiś oberleutnant oderwał się od jeńców ku kapitanowi Stopie, podczas gdy Saron, sam jeden, rewidował 71 pozostałych Niemców.
– Herr Hauptmann…
– Co?
– Herr Hauptmann… nie wiem, czy powinienem zwrócić panu uwagę…
– Zwrócić mi uwagę? Na co? – odpowiada ksiądz Stopa, nie będąc w nastroju do rozmowy.
– Pan jest księdzem.
– Tak, no i co z tego ? Co to może pana obchodzić? — dorzucił ksiądz Stopa, który wtedy nie dobierał słów, próbując odnowić znajomość języka niemieckiego.
– Pan nie ma prawa nosić broni.
Kapitan-kapelan Stopa, dzisiaj ksiądz w misji polskiej w Paryżu, był — powiedział nam dosłownie — „bardzo zmieszany… oni widzieli, że byłem księdzem”.
– Możliwe, ale… ani strzelałem, ani nikogo nie zabiłem!
Oberleutnant z trudem wyciągnę! jednego z jeńców z podniesionymi rękami do góry.
– Zresztą … patrz pan… ten też jest kapelanem!
W kolumnie zapanowała zupełna cisza, podczas gdy dwaj kapelani patrzyli na siebie z wyrazem litości, ale bez podania sobie rąk. Przez stado jeńców przeszedł pomruk. Rozgniewani, podrażnieni Niemcy zaczęli się burzyć. Tak się dać wziąć przez jednego człowieka! Bez jednego strzału! I to w dodatku przez księdza! I ponadto przez Polaka! Ach! Coś takiego! Jakiś Niemiec splunął z obrzydzeniem.
– Kolumna dwójkami! Ręce na kark! I to szybko! — rozkazał kapelan Stopa usiłując nie myśleć, czym się to wszystko mogło skończyć.
Kolumna ruszyła, a za nią scoutcar: na masce silnika siedział Saron z wymierzonym pistoletem maszynowym, nie czując się lepiej od kapelana Stopy, który sam był również zaniepokojony, jak jego 72 jeńców. 72 Niemców stanowiło część 1700 jeńców odesłanych przez Polaków do Amerykanów w zamian za amunicję odpowiedniego kalibru. „A real bargain” — powie o tym Alan Wood: „czysty interes”. Ferma Monvason jeszcze dziś jest nazywana w okolicy fermą Stopy.
Ojciec Alfons Stopa OMI towarzyszył swojej jednostce do końca jej działań bojowych przez wyzwolenie Belgii i Holandii, aż do ostatniego akordu działań wojennych żołnierzy gen. Maczka, tj. zdobycia niemieckiej bazy marynarki wojennej w Wilhelmshaven – dnia 6 maja 1945 roku.
Długa lista zasług i osiągnięć
Za swoją służbę i postawę w czasie wojny o. Alfons otrzymał: Krzyż Walecznych, Order Lafayette, Złoty Medal American Legion oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Lista osiągnięć i zasług naszego bohatera nie kończy się z jego posługą w wojsku. Ojciec Alfons był jednym z pionierów polskiej delegatury oblatów we Francji oraz pracy dla tamtejszej Polonii. Był pierwszym redaktorem „Głosu Katolickiego” w Paryżu, był kapelanem polskich studentów we Francji. Od 1966 roku pracował w organizacji „Pomoc Kościołowi w potrzebie”, po przejściu na emeryturę w 1986 roku głosił kazania w różnych częściach świata. Zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 14 lipca 1990 roku w Paryżu. Został pochowany na oblackiej kwaterze cmentarza w Vaudricourt.
Na koniec pozwolę sobie na dygresję odnośnie „zbiegu okoliczności” dnia pierwszej i wieczystej profesji zakonnej Alfonsa Marcelego Stopy- mianowicie 15 sierpnia. 15 sierpnia w Kościele to Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ale to także data, pod którą wspomina się Bitwę Warszawską z 1920 roku. Poznając życie o. Stopy, ma się nieodparte wrażenie, że te dwie daty, dwóch wielkich uroczystości; kościelnej i państwowej, odcisnęły piętno i były niejako zapowiedzią jak będzie wyglądać jego dalsze życie zakonne i kapłańskie. Dlatego trudno jest się nie zgodzić z tym co napisał Ojciec Konrad Stolarek z okazji srebrnego jubileuszu kapłaństwa o. Alfonsa:
W osobowości o. Stopy zostało coś z żołnierza. W kazaniach, które głosi, w artykułach, które pisze, nawet w koleżeńskich rozmowach, które prowadzi – jest coś z natarcia, jest coś z bojowej agresywności, która nie ułatwia życia. „On tak musi” – mówią niektórzy – bo przecież jest kapelanem kombatantów. Jakżeż powierzchowny i krzywdzący to sąd. Trzeba znać warunki rodzinne Ojca Stopy, by zrozumieć na wskroś polską duszę, walczącą od pierwszych dziecięcych lat o zwycięstwo sprawy polskiej. Urodzony na Śląsku przeżywa okres [tamtejszych] powstań (…) musi opuścić rodzinne miasto przyznane drogą plebiscytu Niemcom (…) Kiedy 18 czerwca 1939 roku o. Stopa otrzymuje święcenia kapłańskie na horyzoncie widać już ciemne chmury zbliżającej się inwazji hitlerowskiej (…) Wszystkimi dostępnymi mu sposobami stara się wyrwać z Polski, aby poza jej granicami prowadzić walkę o jej wyzwolenie (…) Potem jest wyjazd do Anglii, nominacja na kapelana Dragonów w I Dywizji Pancernej i zwycięski marsz od normandzkich plaż, poprzez Belgię, Holandię, aż do Wilhelmshafen (…) A później nadejdzie Jałta… Zwycięska Dywizja Generała Maczka musi iść na emigracyjną tułaczkę, podczas gdy w Polsce do głosu dochodzi garstka komunistów wsparta militarną siłą Moskwy. Tu zaczyna się nowy etap w życiu Ojca Jubilata. Etap walki z komunizmem. Etap, który trwa do tej chwili…
Źródło: oblaci.pl
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |