o. Filip Buczyński, fot. z archiwum Hospicjum im. Małego Księcia w Lublinie

Z Bogiem trzeba się kłócić! Filip Buczyński OFM o tym jak został bożym szaleńcem

O św. Franciszku dowiedział się z książki, którą podarowała mu dziewczyna. Święty z Asyżu tak go zafascynował, że postanowił wstąpić do jego zakonu.

Ojciec Filip Buczyński OFM już ponad trzydzieści lat wypełnia swoje powołanie i misję, w wyjątkowy sposób służąc nieuleczalnie chorym dzieciom i ich rodzicom. W swojej biograficznej książce opowiada Tomaszowi Terlikowskiemu dlaczego kłóci się z Panem Bogiem, jak prowadzi lubelskie hospicjum i zastanawia się jaki sens ma cierpienie.

Będę franciszkaninem

Kiedy tak naprawdę poczułeś, że będziesz zakonnikiem?

To było dziwne. Zanim zdecydowałem się na zakon, odwodziłem od tej myśli mojego kolegę, który postanowił zostać dominikaninem. Długo z nim rozmawiałem, na różne sposoby przekonywałem go, że to głupi pomysł. Radziłem mu, żeby założył rodzinę, został mądrym chrześcijańskim ojcem, który angażuje się w sprawy publiczne, społeczne, robi dobro, a nie zamyka się w jakichś kryptach i krużgankach. Mówiłem mu, że na pewno położą go w zakonie do trumny i będzie musiał w niej spać. Takie miałem wyobrażenie o życiu zakonnym. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że miałem wtedy ze dwadzieścia lat. Ostatecznie kolega mnie nie posłuchał i poszedł do dominikanów. Dla mnie był stracony.

Został dominikaninem?

Nie, po czwartym roku wystąpił z zakonu. Ja natomiast miałem zupełnie inne plany na życie. Chciałem studiować historię, miałem dziewczynę, byłem w niej po uszy zakochany. Ona studiowała stomatologię na Akademii Medycznej we Wrocławiu. Planowaliśmy wspólne życie, powoli rozglądaliśmy się za jakimś mieszkaniem, zastanawialiśmy się, jak na nie zarobić. Wtedy też na imieniny dostałem od mojej ukochanej książkę o św. Franciszku.

Materiały Prasowe

Gdyby wiedziała, co robi, pewnie nigdy by ci takiego prezentu nie dała…

Im głębiej wczytywałem się w tę książkę, tym bardziej ta postać mnie fascynowała. Szybko kupiłem sobie drugą książkę o św. Franciszku, a potem jeszcze kolejną. I co tu zrobić? Jak połączyć tę fascynację z życiem męża, ojca? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że można wstąpić do trzeciego zakonu i być franciszkaninem jako świecki. Pamiętam, w tym czasie przyjechała do nas wspólnota ze Stanów Zjednoczonych. Od tych ludzi usłyszałem radę: jeśli para chce być razem przez resztę życia, to zanim podejmie decyzję o ślubie, niech przez co najmniej pół roku mieszka osobno, bez żadnego kontaktu. Po tym czasie te dwie osoby zdecydują, czy chcą być razem, czy nic z tego nie będzie. Coś takiego zaproponowałem swojej dziewczynie. Uznała, że robię sobie z niej żarty…

Wcale jej się nie dziwię.

Wyjaśniłem jej w końcu, jakie mam rozterki i wątpliwości, a w pewnym momencie wprost ją poinformowałem, że idę do franciszkanów, bo ta fascynacja okazała się silniejsza. Ona obraziła się na Pana Jezusa […]. O swoim pomyśle z zakonem powiedziałem także moderatorce z oazy. Nawet dobrze nie wiedziałem, do jakiego zakonu miałbym iść, bo tych gałęzi franciszkańskich jest przecież kilka. Ona mi powiedziała, że najfajniejsi są ci brązowi z Kasprowicza we Wrocławiu, więc tam pojechałem. „Szczęść Boże, chciałbym zostać zakonnikiem, bo czuję powołanie. Może mógłbym pojechać do nowicjatu na parę dni, żeby to rozeznać” – powiedziałem do zakonnika w furcie. On mi odpowiedział, że nowicjat mają w Borkach Wielkich na Śląsku Opolskim, a nie we Wrocławiu. Wsiadłem w pociąg i tam pojechałem. Usłyszałem tam: „Wynocha stąd, to jest nowicjat. Powołanie rozeznawaj sobie, gdzie chcesz, ale nie tutaj, bo tu jest formacja. Tutaj nie przychodzą ludzie z ulicy”. Wróciłem do Wrocławia, poszedłem na Kasprowicza jeszcze raz i pożaliłem się temu braciszkowi w furcie. W końcu udało mi się spotkać z prowincjałem, a ten się mnie zapytał: „A zęby masz zdrowe?”. Nie mogłem tego zrozumieć. Skoro jednak to miało być ważne, to wziąłem obiegówkę, poszedłem do dentysty, wyleczyłem zęby i wróciłem. Daję prowincjałowi tę obiegówkę, a on się mnie wtedy pyta o zgodę rodziców. Przecież już byłem pełnoletni. „Mimo to musi być zgoda”. To poszedłem do rodziców. Ojciec powiedział, że się nie zgadza, bo względem swojego jedynego syna ma już jakieś plany na przyszłość. Matka się wzruszyła, łzy stanęły jej w oczach, zaczęła ojcu tłumaczyć, że to jest moje życie, że mogę sam wybierać, co chcę robić w życiu, a jak mi się nie spodoba, to zawsze mogę wrócić. W końcu rodzice podpisali cyrograf i w ten sposób rozpoczęła się moja niesamowita przygoda.

WIĘCEJ PRZECZYTASZ W KSIĄŻCE „Z BOGIEM TRZEBA SIĘ KŁÓCIĆ”

Bóg czasem milczy

Czy nigdy nie krzyczałeś na Boga?

Czasem mam poczucie ogromnej bezradności w takich sytuacjach granicznych, gdy widzę, że jest dużo cierpienia, są bóle neuropatyczne. Tak bywa przy mukowiscydozie, gdy dziecko umiera w wyniku uduszenia, albo przy zaniku mięśni, kiedy mechanizm zgonu jest dramatyczny. I wtedy jest we mnie strasznie dużo bólu, współczucia dla dziecka i rodziny, ale też niezrozumienia tej sytuacji. Może to jest pytanie o sens? Nie rozumiem sensu tej sytuacji, po ludzku nie jestem tego w stanie pojąć. I wtedy trzeba, wydaje mi się, pokory, znalezienia swojego miejsca w szeregu jako człowiek. Jeśli tego nie zrobię, to nie będę mógł dalej funkcjonować ani stać w obliczu Boga inaczej niż z nieustannymi pretensjami.

Materiały Prasowe

Ale Abraham się z Bogiem kłócił.

Bo z Bogiem trzeba się kłócić, ja to wciąż powtarzam rodzicom. Każda kłótnia z Panem Bogiem zakłada partnerską relację dwóch osób.

W Księdze Izajasza Bóg mówi: „Przyjdźcie i spór ze Mną wiedźcie”.

Kiedy spieramy się z Bogiem, to znaczy, że traktujemy Go poważnie.

A kiedy On milczy?

To odpowiedź jest odroczona. Czasami mierzę się z milczeniem Boga. Niedawno był u nas chłopiec, dziesięcioletni, z guzem mózgu. Trzy lata wcześniej umarła na guza mózgu jego siostrzyczka, która miała trzy lata, rok temu pochował swoją mamę, która też umarła na raka, a cztery lata wcześniej umarła siostra mamy, też na raka. W domu z ojcem został jeszcze jeden chłopak, który miał iść do technikum. Po śmierci tego dziesięciolatka pojechałem na uroczystości pogrzebowe. Mały wiejski cmentarz i obok siebie szereg grobów z jednej rodziny. To są sytuacje, gdy cisza krzyczy, emocje odbierają zdolność mówienia. Kiedy dzwonię do ojca i pytam, jak tam starszy syn, on odpowiada: „Jeszcze żyje”. To odbiera głos. Mogę oczywiście zrobić synowi badania genetyczne, żeby podjąć jakąś genoterapię, ale jeśli chodzi o pytanie o sens, to zostaje milczenie.

I nigdy nie chciałeś „zwrócić Bogu biletu”, jak Iwan Karamazow z powieści Dostojewskiego, gdy widział cierpienie niewinnych?

Wiesz, jest przecież ten moment graniczny: ostatni oddech tu i pierwszy oddech tam. Jeśli czegoś nie rozumiem w perspektywie doczesnej, to próbuję na to patrzeć z perspektywy wiecznej, celu, dla którego Pan Bóg powołał człowieka na ziemi, czyli życia w niebie, w Trójcy Świętej. To jest cel, a wszystko inne to stacje pośrednie.

Od jak dawna pracujesz w hospicjum?

Dwadzieścia pięć lat plus sześć lat wolontariatu na hematologii.

Materiały Prasowe

I nigdy nie miałeś dość?

Zauważam, że mam dość, kiedy łamię w sobie pewne prawa wynikające z natury. Jeśli tego nie robię, jeśli śpię siedem godzin na dobę, pracuję dziesięć do dwunastu, a poza tym mam przyjaciół, rodzinę, pasje, lubię zjeść i wyjechać nad morze czy w góry, to generalnie nie tracę sił. A kiedy znika ta moja pierwotna gorliwość, to zastanawiam się, czy przypadkiem nie śpię za mało. A może nieodpowiednio się odżywiam? A może po prostu mam już prawie sześćdziesiąt lat i muszę mieć świadomość, że energetycznie jestem trochę inny niż wtedy, gdy miałem czterdzieści lat. PESEL-u się nie zmieni, trzeba go uszanować.

TUTAJ ZNAJDZIESZ KSIĄŻKĘ „Z BOGIEM TRZEBA SIĘ KŁÓCIĆ”

*fragment pochodzi z książki „Z Bogiem trzeba się kłócić. O pomocy, przeprowadzaniu na drugą stronę i osobistych cudach” o.Filipa Buczyńskiego OFM i Tomasza Terlikowskiego, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze