fot. pixabay/iphotoklick

Zbigniew Nosowski: jesteśmy obywatelami Kościoła, a nie jego klientami [ROZMOWA]

–  To, co nazywamy duchowością codzienności, jest dla mnie podstawą chrześcijańskiej egzystencji. Chodzi przede wszystkim o świadome, głębokie podejmowanie swojego codziennego życia, o podejmowanie go z uważnością –  mówi Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”, autor m.in. książki „Szare a piękne. Rekolekcje o codzienności”.

W ostatnim czasie można zauważyć, że na rynku wydawniczym pojawiło się wiele publikacji na temat mistyki codzienności. Zbigniew Nosowski już wiele lat temu podejmował ten temat i cały czas jest propagatorem tej formy przeżywania chrześcijaństwa.

Justyna Nowicka: Niektórzy mówią, że powołanie świeckich to żadne powołanie, bo przecież tutaj chodzi o „zwyczajność”, o zwyczajne życie. Podobnie można by powiedzieć, że duchowość codzienności to nie żadna duchowość, bo też jest taka zwyczajna, szara i może nawet monotonna – jak sama powszedniość. A tymczasem Pan wielokrotnie mówił i pisał o tym, że to co szare, monotonne, codzienne jest piękne. Co się kryje za tym stwierdzeniem? W jaki sposób Pan to widzi?

Zbigniew Nosowski: – Nasze życie jest przenikaniem się zwyczajności i niezwyczajności, stąd także w duchowości zwyczajność i niezwyczajność się przenikają. Trzeba od razu powiedzieć, że chociaż duchowość codzienności jest niezbędna, to nie może być jedyna, bo potrzebna jest także duchowość świętowania czy duchowość walki, czyli nadzwyczajnych zmagań, które człowiek musi podejmować. Także zmagań o Kościół.

To, co nazywamy duchowością codzienności, jest dla mnie jednak podstawą chrześcijańskiej egzystencji. Chodzi przede wszystkim o świadome, głębokie podejmowanie swojego codziennego życia, o podejmowanie go z uważnością. I nie jest to tylko duchowość dla świeckich, bo chodzi tu o fundament każdego chrześcijańskiego życia.

Duchowość codzienności jest w istocie opowieścią o relacjach, o bliskości z Bogiem, z ludźmi i ze światem, w którym żyjemy. Przecież nic nie jest mi tak bliskie, jak moja szara, zwykła codzienność, powszednie obowiązki. I w związku z tym, jeśli te obowiązki wykonuję dobrze, to jestem bardziej człowiekiem i bardziej jestem chrześcijaninem. Jeśli je wykonuję źle, to jestem gorzej człowiekiem i gorzej chrześcijaninem. A to przecież dotyczy każdej wierzącej osoby, nie tylko świeckich.

Duchowość, czy życie wewnętrzne, generalnie ma na celu zbliżenie człowieka do Boga. A spróbujmy może powiedzieć, w jaki sposób teologia codzienności, czy też mistyka codzienności, zbliża nas do Boga.

– Jako chrześcijanie wierzymy we wcielenie, w to, że Bóg stał się człowiekiem, poznał ludzkie życie w całej rozciągłości, jak czytamy w Gaudium et spes (22): „Ludzkimi rękami wykonywał pracę, ludzkim umysłem myślał, ludzką wolą działał, ludzkim sercem kochał. Zrodzony z Maryi Dziewicy stał się prawdziwie jednym z nas, podobny do nas we wszystkim z wyjątkiem grzechu”. Poznał także odkurzanie, pranie, sprzątanie, chodzenie do łazienki, pracę w kuchni czy opiekę nad bliskimi.

W duchowości codzienności ważne jest nie CO czynimy, lecz JAK podejmujemy te powszednie obowiązki. Już dawno temu wypracowałem typologię, która pozwala wielu osobom zrozumieć, o co tu chodzi. Można powiedzieć, że są trzy typy podejścia do duchowości w odniesieniu do codzienności.

Po pierwsze, jest podejście, które uważa, że codzienność przeszkadza w relacji z Bogiem, jest ciężarem, dlatego trzeba od niej uciekać. I zgodnie z tym podejściem trzeba się uświęcać POMIMO codzienności. Często może się takie myślenie przydarzyć neofitom, zresztą sam tak miałem po głębokim nawróceniu religijnym. Wówczas wydaje się, że te wszystkie błahe rzeczy są zupełnie nieistotne w porównaniu z wielką prawdą o naszym życiu, ze spotkaniem z Bogiem, więc w zasadzie trzeba wykonać to, co życiowo konieczne i szybko porzucać  te sprawy. Nie tracić czasu na rzeczy nieistotne, bo trzeba się zająć tematami wzniosłymi.

Drugie podejście polega na uświęcaniu W codzienności. Tutaj nie ma już uciekania od powszedniej monotonii, ale zakłada się, że trzeba poprzez sferę duchową nadać danej czynności „Boży” charakter. Już nie uciekamy więc od obierania ziemniaków, którego zazwyczaj nie lubimy, ale w tym czasie można przecież śpiewać pobożną pieśń czy odmawiać różaniec albo ofiarować to w czyjejś intencji. Innymi słowy – czynności zwyczajnej nadajemy religijną nakładkę i staje się ona działaniem nadal codziennym, ale sakralizowaną z zewnątrz.

Trzecie podejście wyczytałem u Karla Rahnera i nazwałem uświęceniem POPRZEZ codzienność. Zgodnie z nim należy przede wszystkim dobrze wykonać swoje obowiązki, to znaczy dobrze obrać ziemniaki, w spokoju celebrować picie herbaty czy kawy, dawać swój czas najbliższym itd. – ponieważ z tego składa się nasze ludzkie życie. Wykonując dobrze te drobne czynności, sprawiamy, że nasze życie jest dobre i bardziej Boże. Te czynności nie stają się nagle sakralne – one pozostają zwyczajne, świeckie, a zarazem mogą być święte.

Może warto dodać, że podobnie jak istnieją grzechy powszednie i grzechy ciężkie, tak też istnieją, jak sądzę, cnoty powszednie i cnoty wielkie. I właśnie w tych powszednich czynnościach można znaleźć „powszednią” łaską. Ale odkryjemy ją tylko wtedy, kiedy po prostu dobrze, uważnie robimy to, co akurat wykonujemy, choćby to było coś najbardziej prozaicznego. I przez to jestem także bliżej Boga, ponieważ można Go znaleźć we wszystkim.

>>> Świeccy konsekrowani. „To nie jest życie dla mięczaków” [ROZMOWA]

Fot. pixabay/kalhh

Czasami spotykałam się z głosami, że to rozmywanie duchowości, że to wpisywanie się we współczesne tendencje do tworzenia duchowości bez Boga.

– Rzecz jasna, można uważnie obierać ziemniaki, nie będąc chrześcijaninem. Równie dobrze można kochać nieprzyjaciół, nie będąc chrześcijaninem. Nie chodzi o to, że mamy robić inne rzeczy niż wszyscy. My mamy robić te same rzeczy, ale inaczej.

Po tym właśnie poznawano pierwszych chrześcijan – jak czytamy w „Liście do Diogneta” z II wieku – że choć robili to samo co inni, ubierali się tak samo jak inni, mówili tak jak inni, a jednak czymś niezwykłym się wyróżniali. Było w nich coś takiego, co sprawiało, że ludzie to zauważali i zastanawiali się, kim oni są, co sprawia, że zachowują się właśnie w taki, a nie w inny sposób. Moim zdaniem właśnie o to chodzi w teologii codzienności. W przypadku ziemniaków – skoro moim życiowym zadaniem jest w danej chwili akurat obranie ziemniaków, to nasz wcielony Bóg-Człowiek jest nie gdzieś indziej, daleko, ale tu i teraz, ze mną w tej chwili.

Każdego poranka odmawiam modlitwę, aby każdy, kto się ze mną spotyka, zobaczył we mnie Bożą obecność – to też duchowość codzienności. Rzecz jasna, jest to dla mnie bardzo trudne wyzwanie. Bo jestem szefem i muszę stawiać wymagania. Bo jestem publicystą i muszę wchodzić w polemiki, muszę pisać artykuły śledcze, czyli ujawniać coś, co ktoś ważny skrzętnie ukrywa. Wtedy wydaje się, że jestem raczej prokuratorem niż znakiem Bożej obecności. Ale wyjaśniam to sobie, że w Jezusie są dwa „radykalizmy” – radykalizm miłosierdzia i radykalizm wymagań. Trzeba umieć ukazywać sobą i jedno, i drugie.

Dodam jeszcze, że nie chodzi tutaj o panteizm, czyli o przekonanie, że wszystko jest Bogiem, ale o pan-en-teizm, czyli przekonanie, że Boga można znaleźć we wszystkim, odpowiednio, duchowo odczytując sens rzeczywistości. W ostatnim czasie widać zresztą popularność treningów uważności, czyli mindfulness. To zachęta do podejścia do życia z troską i celebrowania drobnych czynności. Według mnie jest to wyraz tęsknoty za teologią codzienności.

Jest wokół nas sporo osób głęboko rozczarowanych stanem Kościoła instytucjonalnego, które jednak nie są rozczarowane Bogiem. I one szukają sposobu przeżywania swojej wiary, odpowiedzialności za siebie i za innych. Chcą też w jakiś sposób wyrazić swoje bycie chrześcijaninem.

Zdjęcie poglądowe fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Skoro jesteśmy już przy rozczarowaniach… Czy uważne przeżywanie codzienności może pomóc także w trudnych chwilach? Niedawno rozmawiałam z księdzem, który jest kapelanem w szpitalu. I on powiedział, że często mówi chorym, że sam fakt, że nie buntują się w swojej sytuacji, że nie złorzeczą Bogu w swoim cierpieniu – jest już aktem wiary. Być może o to chodzi.

– Zgadzam się ze słowami tego księdza. To bardzo mądre, co powiedział. Przyjmując całe moje życie, przyjmuję je takie, jakim jest. Bo to jest właśnie moje życie. Nie chcę od niego uciekać, tęsknić za innym. Jeśli nieoczekiwanie rano się okazuje, że coś w istotny sposób zmienia mój dzień, zmienia mój nastrój czy dodaje mi nowych obowiązków, to albo mogę to zaakceptować, albo mogę od tego uciec. Jeśli zaakceptuję – to mogę to zadanie mądrze podjąć.

Ponownie jednak powiem, że duchowość codzienności, choć fundamentalna, nie wystarcza. Propagując duchowość codzienności, mam jednocześnie świadomość, że ona nie opisuje całego życia chrześcijańskiego.

Trudne sytuacje, o które Pani pyta, mogą być przecież różne. Są takie, w których nie możemy nic zmienić. Mam na myśli na przykład nieuleczalne choroby. Jako człowiek, który od ponad czterdziestu lat jest we wspólnotach wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną, widzę, że ich życia nie można idealizować, bo jest w nich nieuchronnie także głębokie cierpienie – i to się nie zmieni.

Druga kategoria trudnych doświadczeń to są sytuacje, w których jednak można coś zrobić, a nawet trzeba to zrobić, bo zło czy trudności, które napotykamy, jest przezwyciężalne i należy z nim walczyć. I tutaj potrzeba nam mądrości, aby odróżnić jedno od drugiego. Wówczas mogę mądrze pogodzić się z tym, czego zmienić nie mogę, ale walczyć o zmianę tego, na co mogę wpłynąć, choćby to była kropla w morzu potrzeb.

Myślę tu też o walce o Kościół. Jeśli mi na nim zależy i jestem nim rozczarowany, ale chcę go zmieniać na lepsze, to mogę zawalczyć o swoje bycie w Kościele, np. zakładając jakąś grupę, tworząc jakieś nowe miejsce, w którym ludzie będą się modlić i służyć bliźnim. Takie miejsce, które będzie się utożsamiać z Kościołem, ale w którym swoje narzekanie na kościelne instytucje będę mógł przekształcić w coś dobrego, w działanie.

Rzecz jasna, takie inicjatywy będą spotykać się z trudnościami, z podejrzeniami, ale to nie powinno nas powstrzymywać. Jesteśmy przecież obywatelami Kościoła, a nie jego klientami.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze