Fot. PAP/EPA/CRISTOBAL HERRERA-ULASHKEVICH Dostawca: PAP/EPA.

Życie nie musi być pełne spektakularnych osiągnięć, by było szczęśliwe [ROZMOWA]

„Miałam wypadek samochodowy i złamany kręgosłup. Wtedy uświadomiłam sobie, jak ogromnym sukcesem jest codzienna samodzielność – założenie spodni, pójście do toalety czy pod prysznic. Dziś potrafię docenić to, że mogę się sama ubierać. Trudne doświadczenia sprawiają, że nawet małe rzeczy stają się wielkimi sukcesami, które warto doceniać.” – mówi w rozmowie z Karoliną Binek Aleksandra Gęsicka – psychoterapeuta.

Karolina Binek (misyjne.pl): Twoim zdaniem w czasach, w których żyjemy, w których mamy media społecznościowe i właściwie ciągle się gdzieś spieszymy, łatwo jest docenić codzienność?

Aleksandra Gęsicka: – Poprzez nasze zabieganie w codzienności i śledzenie social mediów trudno nam być tu i teraz. Myślimy o przyszłości, o tym, co chcemy zrobić do końca dnia, biegniemy za czymś, nieustannie chcemy uchwycić jakiś cel. W ten sposób często umyka nam uważność na teraźniejszość, moment w którym jesteśmy. Uciekając myślami w przyszłość, często tracimy to, że właśnie teraz jest moment, by żyć pełnią. Spędzamy godziny goniąc za pieniądzem, by w przyszłości żyć w dobrobycie, a ten dobrobyt to zatrzymać się i przytulić ukochaną osobą, odetchnąć pełną piersią, realizować pasję. Warto też zwrócić uwagę, iż chorobą naszych czasów, która odbiera nam radość z codzienności są social media. Spędzamy na nich całe godziny, a najgorsze jest to, że to nie my wybieramy, czym w tym czasie karmimy nasz mózg. To osoby, które tworzą kontent wybierają za nas, co dostanie się do naszej głowy. Dobrym przykładem jest tutaj scrollowanie rolek. Nie mamy pojęcia, co za chwilę się w nich ukaże, zatrzymujemy się, oglądamy i tak tracimy swoją wolność, swoją codzienność i szansę na świadome życie. Trudno wtedy cieszyć się z tego, że mamy ładny dzień, że świeci nam słońce na twarz, że mamy wokół ludzi, z którymi możemy spędzić wspaniałe chwile. W takich chwilach nasze „tu i teraz” szybko nam ucieka.

Media społecznościowe chyba mogą mieć też wpływ na to, że tak często uważamy, że tylko jakieś spektakularne wydarzenia w naszym życiu sprawiają, że możemy być szczęśliwi.

– Myślę, że wynika to z tego, że mamy błędne przekonanie, czym jest szczęście i co ono nam daje. Mamy tak już od najmłodszych lat. Rodzice mówią nam: „O, super, dostałeś piątkę”. Podziwiamy ludzi, którzy są w czymś najlepsi, mają osiągnięcia sportowe, naukowe, muzyczne. Rzadziej natomiast mówi się o tym, jakie to jest piękne, że dzisiaj nie odkrzyknęłam komuś, kto na mnie nakrzyczał. Jakie to jest wyjątkowe, gdy kładąc się wieczorem, możemy pomyśleć o tym, że zapytaliśmy kogoś smutnego na ulicy, co się stało i chcieliśmy mu pomóc. Albo że komuś coś spadło, a my mu to podnieśliśmy i podaliśmy. Rzadko celebruje się takie momenty. Bo wydaje nam się, że radość i szczęście to bycie najlepszym, to ciągły rozwój ku większym osiągnięciom materialnym, zawodowym, sportowym. Taki właśnie obraz szczęścia pokazują nam social media. Mamy w sobie miłość i talenty, które dał na Bóg. Miłość jest sensem, miłość jest szczęściem. W codzienności często nam to nam umyka. Po to jesteśmy stworzeni, żeby kochać. Badania wskazują, że bez zdrowej bliskiej relacji poczucie szczęścia jest niemożliwe. Z kolei odnalezienie swoich talentów i ich realizacja wnoszą światło nie tylko w nasze życie, ale i w życie innych ludzi. I nie chodzi o to, żeby być w tym najlepszym ze wszystkich, chodzi o to by dawało to radość i pożytek.

fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Zatem warto myśleć, że ten dzień, w którym podnieśliśmy czyjąś czapkę w sklepie i mu ją podaliśmy, jest tak samo wartościowy jak ten, w którym zdobyliśmy pierwsze miejsce w zawodach?

– Tak naprawdę podniesienie tej czapki i podanie jej właścicielowi, to również wspaniałe osiągnięcie. Dajemy wtedy komuś kawałek naszej miłości i życzliwości. Nie wiem, czy można tutaj rozdzielać te rzeczy  na lepsze i gorsze. Natomiast warto zwrócić uwagę, że największym osiągnięciem w życiu nie jest bycie w czymś najlepszym. Czasami bycie „gorszym” też może być osiągnięciem, jeśli potrafimy się cieszyć z sukcesu drugiego człowieka, przyjąć spokojnie jakąś lekcję życiową. I wielkim osiągnięciem jest też to, że wybieramy miłość, ponieważ jest to ogromna wartość w naszej codzienności, w całym naszym życiu. Wybieramy ją na przykład wtedy, kiedy znajdziemy na ulicy pięćdziesiąt złotych i rozejrzymy się, komu mogło wypaść, a nie schowamy banknotu do swojej kieszeni. Może pieniądze zgubiła osoba, która nie ma ich wiele. Taki wybór miłości jest ogromnym osiągnięciem, które pozwala zasnąć z uśmiechem szczęścia i poczucia spełnienia.

W jaki sposób doceniać tę miłość i cieszyć się z wyborów, których dokonujemy każdego dnia?

– W dzisiejszych czasach dużo mówi się o uważności i myślę, że to jest dobry kierunek. Ja na przykład teraz, podczas naszej rozmowy, jestem w lesie, słyszę śpiew ptaków i bardzo mnie to cieszy. Dzięki byciu tu i teraz łatwiej doceniać nam takie chwile. Tak samo jak wtedy, gdy przeżyliśmy jakąś stratę. Często dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że to czego nie docenialiśmy w codzienności, miało dla nas ogromną wartość. Ale nie zapominajmy, że dla każdego szczęście to coś innego. Ktoś myśli o tym, że szczęście sprawi mu budowa wielkiego domu, z wielkimi oknami, ogrodem. A dla osoby, która ma dystrofię mięśniową szczęściem może być to, że weźmie głęboki oddech bez uczucia ogromnego wysiłku.

Kilka razy spotkałam się z pomysłem, aby codziennie wieczorem zapisywać sobie w zeszycie ważne momenty z danego dnia. Twoim zdaniem to dobry pomysł?

– Zdecydowanie. Czasem sama prowadzę dziennik wdzięczności. Zdarzają się dni, kiedy jestem bardzo zmęczona i nie dam rady zrobić tego przed snem. Ale ważne, że choć czasem się na to decyduję. Kiedy byłam we własnej terapii, pewnego razu powiedziałam, że teraz w moim życiu jest tak dobrze. Po czym pojawił się w mojej rozmowie z terapeutką wątek, w którym wspomniałam, że piszę dziennik wdzięczności, na co ona odparła, że prawdopodobnie to właśnie dzięki niemu tak się czuję, bo potrafię doceniać nawet te małe rzeczy i życzliwe gesty, które spotykają mnie każdego dnia. W takim dzienniku nie piszemy codziennie, że wygraliśmy mecz, że dostaliśmy premię, bo przecież tak często się to nie dzieje, zauważamy zatem również tez inne rzeczy. Dziękujemy za to, że ktoś na ulicy się do nas uśmiechnął, za miła rozmowę z panią w sklepie, za dobry obiad, bezpieczny powrót do domu, czy za to, że dziecko zasnęło bez kataru czy płaczu.

Fot. pixabay

W gorszych chwilach warto jest wrócić do naszego dziennika i go czytać?

– W takich chwilach, zamiast wracać do zapisek z przeszłości, bardziej pomyślałabym o tym, aby zatrzymać i się pomyśleć, co jest dobre w teraźniejszości – pomimo trudności, których akurat doświadczamy. Kiedy mamy jakiś trudny okres w pracy albo w związku, czy też w innej relacji, fajnie jest pomyśleć: „Hej, ale mam wsparcie, mam przyjaciela i rodziców, którzy ze mną w tym wszystkim są”. Powrót do dziennika wdzięczności w takich chwilach jest więc dobrym rozwiązaniem, ale nie po to, by wracać do dawnych chwil, ale po to, by wyłapać w teraźniejszości coś, co mimo trudu jest dobre. Jeśli jednak ból teraźniejszości jest tak dojmujący, iż trudno zobaczyć dobre rzeczy w tu i teraz, notatki z przeszłości mogą, być podpowiedzią do tego, że pewne dobre rzeczy, które mieli,śmy kiedyś nadal są, a zatem jest czym się cieszyć i za co dziękować.

Wróćmy jeszcze do Twojej myśli, że dla kogoś szczęściem jest wybudowanie dużego domu. Czasami, gdy ktoś też ma takie marzenie, ale nie może sobie pozwolić na jego realizację, może pojawić się zazdrość, przez którą trudno będzie nam docenić to, co mamy.

– Tak, często pojawia się wtedy zazdrość. Bo przecież duży dom z tarasem daje radość, szczególnie w dni, gdy jest piękna pogoda, gdy świeci słońce, śpiewają ptaki. Jednak ten dom to nie jest klucz do szczęścia. W social mediach szczególnie kreowana jest perspektywa szczęścia, która mówi: „Zdobądź to, zarób dużo pieniędzy, jesteś w stanie to osiągnąć”. Często te cele są długoterminowe. I owszem, dają radość i warto też o nie zawalczyć, ale jednocześnie zawsze warto zastanowić się, jakim to jest kosztem dla mojego tu i teraz, jakim to jest kosztem dla ważnych dla mnie relacji w życiu. Jeżeli pomyślimy sobie o wielkiej karierze i o pomyśle na jej realizację, ale kosztem tego będzie fakt, że moje dzieci mnie nie widzą, że nie mam dla nich czasu, że jak wychodzę rano, to one jeszcze śpią, a jak wracam, to już śpią, że sypie się moja relacja z żoną, mężem, z rodziną, że nie mam czasu, aby zadbać o siebie, to nie jest szczęście. Możemy przez pięć lat dążyć do realizacji jednego celu i stracić te pięć lat. A co jeśli po czterech i pół roku nasze życie się skończy, a co jeśli w tym czasie umrze ktoś bliski, dla kogo nie mieliśmy czasu, bo dążyliśmy do naszego pięcioletniego celu? Życie dzieje się tu i teraz. Podsumowując – to nic dziwnego, że pojawia się w nas zazdrość, ale w tej zazdrości zastanówmy się, czy to czego tak bardzo zazdrościmy jest dla nas najwyższą wartością. Czas nie zostanie nam zwrócony, a zatem zanim wybierzemy drogę do osiągnięcia tego, czego tak zazdrościmy, warto pomyśleć, jaki będzie tego koszt i czy przypadkiem nie stracimy przez to tego, co jest dla nas dużo ważniejsze niż obiekt naszej zazdrości.  

Można powiedzieć, że codzienna rutyna ma znaczenie w budowaniu stabilności emocjonalnej?

– Tak, bo dzięki temu łatwiej nam wychwytywać emocje i to, co się z nami dzieje. Czasami do mojego gabinetu przychodzą pacjenci, którzy na pytanie o to, jakie emocje wywołała w nich jakaś sytuacja albo co stało się wtedy w ich ciele, odpowiadają, że nie mają pojęcia. Dzieje się tak, kiedy nie jesteśmy w tu i teraz. Bardzo trudno jest mieć stabilność emocjonalną, jeśli nie rozpoznajemy, jakie emocje się w nas pojawiają. Czasami warto więc zamknąć oczy i pomyśleć o tym, co czujemy oraz gdzie ta emocja znajduje się w naszym ciele. Dla wielu osób to jest abstrakcja. Czasami pacjenci wyrażają opór, mówią, że nic nie czują. Domyślam się, że to może być trudne, jeśli nigdy się tego nie robiło. Tłumaczę wtedy pacjentom, że to jest ważne dla ich zdrowia, dla ich stabilności emocjonalnej. Kiedy zdamy sobie sprawę z tego, jak ciało z nami „rozmawia”, jak nam sygnalizuje, co robią w nas pewne rzeczy, to wtedy będziemy w stanie zaopiekować się sobą i odpowiedzieć na swoją emocjonalną potrzebę. Kontakt z tym potrzebami i odpowiadanie na nie są niezbędne w stabilności emocjonalnej.

freepik/drazenzigic

Co mówisz osobie, która przychodzi do Twojego gabinetu i opowiada, że jej życie jest nudne, że nie potrafi znaleźć radości w małych rzeczach i narzeka na to, że w jej codzienności nie dzieje się nic spektakularnego?

– W takiej sytuacji proszę klienta, by wypisał swoje największe wartości. Jeśli ma z tym trudność, robimy tzw. „ćwiczenie końca życia”. Zadaję pytanie: „Gdybyś wiedział, że zostało ci czterdzieści osiem godzin albo miesiąc życia, że na pewno to jest koniec, że niedługo umrzesz, to czym byś się zajął? Czy byłoby dla ciebie wtedy najważniejsze? Albo co chciałbyś, żeby napisano o tobie na twoim grobie w kontekście tego, jak żyłeś, jaki byłeś dla innych?”. W ten właśnie sposób wyłaniają się nasze wartości. Kiedy już zostaną one określone klient zastanawia się, ile chce poświęcać czasu i energii tym rzeczom, niejako ustawia je w pewnej hierarchii. Następnie porównujemy to z jego codziennym działaniem na dzień dzisiejszy. Można sobie uświadomić, że to, za czym dziś biegniemy, w skali całego życia nie jest nadrzędną wartością, że to nie jest to, co da nam największe poczucie realizacji i spełnienia.W ten sposób klient może określić drogę życia jaką chce iść od dziś, czemu poświęcać swoją uwagę, z czego zreszygnować, by w chwili śmierci powiedzieć sobie „Żyłem w pełni. Żyłem zgodnie ze swoim sercem.”. I tutaj pojawić może się myśl „To tylko ćwiczenie, nie mam czasu się nad tym zastanawiać.” Ale przecież nikt z nas nie wie, czy ostatni miesiąc życia nie zaczął się właśnie dziś.  

Co jeśli ktoś ciągle rozpamiętuje przeszłość, myśli o tym, że mógł inaczej się zachować w jakiejś sytuacji? W jaki sposób zrozumieć, że tego, co się wydarzyło już nie zmienimy, że ważne jest tu i teraz?

– Przeszłość może mieć wpływ na naszą teraźniejszość. Ale pewne jest, że przeszłości nie zmienimy. Pierwszym krokiem jest zatem przepracowanie tego na poziomie logiki. To my postanawiamy, czy chcemy żyć tym, co już minęło, czy też tym, co właśnie się dzieje. I tutaj jest moment na decyzję, by odpuścić rozmyślanie, co mogło pójść lepiej w przeszłości. Jeżeli jest to dla nas bardzo trudne, jeżeli sami nie potrafimy sobie z tym poradzić, to może pomóc nam w tym Biblia. Sam Jezus wielokrotnie przebaczał. Mówił: „Idź i nie grzesz więcej”. Nie rozliczał z przeszłości, nie pytał, dlaczego ktoś coś zrobił. Mówił, by iść do przodu, by pamiętać o tym, co dzieje się teraz. A jeżeli to również nie działa, zawsze pozostaje nam zdecydowanie się na psychoterapię, która też jest bardzo pomocna. Zresztą – jedno nie wyklucza drugiego. Możemy rozwijać się duchowo i przyjść na psychoterapię i myślę, że jest dusza szansa, że damy sobie radę. Ważne, by wejść na drogę wewnętrznego wybaczenia – wybaczenia sobie, ale również innym.

Podczas spowiedzi słyszymy: „Ja odpuszczam tobie grzechy”. Ale czasami bardzo trudno nam samym coś sobie wybaczyć.

– To prawda. Bywa też tak, że wybaczamy komuś innemu, a nam samym trudno sobie wybaczyć. A Pismo Święte mówi: „Kochaj bliźniego siebie, jak siebie samego”. Zatrzymaj się i pomyśl, jak kochasz siebie, czy w ogóle kochasz siebie, czy sobie wybaczasz, czy jesteś dla siebie dobry, czy potrafisz docenić siebie w codzienności i być sobie wdzięczny? Miłość do siebie jest fundamentem zdrowej miłości do innych.

Fot. Michał Jóźwiak/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Podsumowując – szczęście w życiu to nie tylko doświadczenia, ale też stan umysłu?

– Ewa Woydyłło – znana psycholog, mówi o tym, że w poczuciu szczęścia jest taki kawałek, który zależy od tego, jak nas „zaprogramowano” w dzieciństwie. Jeżeli rodzice byli przy nas, sami doceniali małe rzeczy i nam to pokazywali, to łatwiej będzie nam dziś doceniać codzienność i wejdziemy z nią w dorosłość. Z kolei jeśli rodzice często narzekali, często coś ich martwiło, to my możemy być „zaprogramowani” w taki sposób, że zwracamy uwagę tylko na rzeczy, które nas bolą, które są trudne. Dobrze zdawać sobie z tego sprawę, ale jednocześnie pamiętać, że to nie przesądza o naszym życiu. Może być dla nas jakimś zasobem albo trudnością. Ale praca nad sobą, praca duchowa, Pismo Święte, przebywanie z dobrymi ludźmi, mogą nas otworzyć na docenianie codzienności. Może na początku będzie wydawało się to dziwne, a nawet głupie. Może nie będziemy mieli co wpisać w naszym dzienniku wdzięczności. Ale jeżeli będziemy robić to regularnie – to zaczniemy wyłapywać więcej rzeczy, będziemy się bardziej przyglądać tym zwykłym chwilom i zauważać, jak bardzo są cenne.

Jakie są twoje sposoby na to, aby doceniać codzienność?

– Jedną z takich rzeczy jest to, że w modlitwie wieczornej dziękuję Panu Bogu za to, co dobrego zdarzyło się w tym dniu. W relacjach staram się patrzeć na człowieka holistycznie. Jeżeli mamy jakiś konflikt, to staram się zobaczyć dobre rzeczy w naszej relacji i zastanowić się, dlaczego warto w niej być i pracować nad tym konfliktem, zamiast go pogłębiać. Bardzo pomaga mi też obserwacja moich różnych doświadczeń i trudności, dzięki czemu pamiętam, jak ważne jest docenianie małych rzeczy, bo one nie są nam dane na zawsze. Dobrym przykładem jest choćby to, że miałam wypadek samochodowy i złamany kręgosłup. Wtedy uświadomiłam sobie, że ogromnym sukcesem jest założenie sobie samemu spodni, pójście do toalety czy pod prysznic. Dzisiaj bardzo potrafię docenić to, że się sama ubieram. Za sprawą naszych strat i trudnych doświadczeń możemy dziś uznawać nawet te małe rzeczy za ogromne sukcesy – i doceniać je.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze