fot. pixabay/Thomas Vitali

Agata Rujner: dopóki dla mnie jest miejsce w Kościele, to jest miejsce dla każdego [ROZMOWA]

„Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami” – czytamy w Liście do Koryntian. Jak jednak mamy rozumieć te słowa? I co by było, gdyby Bóg nie był Trójcą? O tym oraz o innych relacjach w Kościele Karolina Binek rozmawiała z teolog Agatą Rujner znaną jako @prawiemoraly.

Karolina Binek (misyjne.pl): Trwający na naszym portalu dwutydzień tematyczny dotyczy relacji – tych między nami i tych zachodzących w Kościele. Wśród z nich jest chociażby relacja między Trójcą Świętą. Jednak najpierw może wyjaśnijmy podstawową kwestię – skoro Bóg jest w trzech osobach to znaczy, że jedna nam nie wystarczy?

Agata Rujner (@prawiemoraly) Myślę, że gdyby Bóg nie był Trójcą, to moglibyśmy o Nim mówić wiele rzeczy – że jest dobry, wszechmocny, że jest absolutem i prawdą. Bardzo wiele filozoficznych i teologicznych słów. Ale nie moglibyśmy powiedzieć jednego słowa – że jest miłością, dlatego że miłość wymaga relacji i ta wzajemna relacja, która jest w Trójcy Świętej, a która nazywa się nieustanną wymianą darów właśnie tam się odbywa. Następnie Bóg z miłości, którą sam jest – stwarza człowieka. Stwarza go również do miłości. Co więcej – w relacji między Trójcą Świętą nieustannie coś się dzieje. Na tyle, na ile oczywiście my to rozumiemy.

W takim razie co się dzieje w tej relacji, co na ten temat wiemy?

– Powiem tak, jak kiedyś powiedziała prof. Anna Świderkówna: Jeżeli wydaje nam się, że możemy coś powiedzieć o Bogu, to to na pewno już nie jest Bóg. Nie chcę brzmieć jak człowiek, który rozumie Trójcę Świętą i stara się wyjaśnić relacje, które w Niej zachodzą. Mam wrażenie, że powiemy dużo, ale i tak zmierzymy się ze słowami, które nie są w stanie wyrazić tego jak to działa, że jest jeden Bóg, ale są trzy osoby i to w dodatku osoby, które mają swoje funkcje, swoje zadania, i które działają razem. Tutaj z pomocą przychodzi teologia, która wyjaśnia nam zadania Boga Ojca, zadania Jezusa, który jest Bogiem i człowiekiem oraz zadania Ducha Świętego. Na studiach miałam przez cały semestr osobny przedmiot o dogmacie o Trójcy Świętej i zawsze zachęcam do czytania Katechizmu, ponieważ tam w prostych słowach wyjaśnione jest, jak te relacje między Osobami Boskimi mniej więcej wyglądają.

I na wzór relacji zachodzących miedzy Trójcą Świętą my też powinniśmy miłować siebie nawzajem i wspierać…

– Nie lubię słowa „powinniśmy”, to kojarzy się z tym, że ktoś nam coś narzucił, że ja mam jakiś ciężar, zadanie i znowu muszę się zmęczyć, żeby to wykonać. Wolę tłumaczyć w ten sposób, że skoro Bóg jest miłością i przychodzi do mnie ze swoją miłością, to ja automatycznie chcę tę miłość nieść innym, bo ta miłość mnie tak wypełnia, tak przemienia, tak zachwyca, że nie mogę jej zatrzymać dla siebie, chcę, by się wylewała na cały świat. Mamy siebie nawzajem tak kochać jak Bóg umiłował nas, jak umiłował Kościół. Jeśli tak na to spojrzymy, to będziemy wtedy chcieli wszyscy sobie pomagać, będziemy chcieli być dla siebie wsparciem, będziemy patrzeć na siebie z empatią, ze zrozumieniem, będziemy wyciągać do siebie ręce, kiedy ktoś nie domaga, zamiast widzieć to, co jest wadą, słabością, krzywdą.

Mimo wszystko trudno być takim człowiekiem na co dzień.

– Każdy z nas został kiedyś potraktowany źle, każdy też odniósł się do drugiej osoby bez miłości i bez szacunku z powodu swojego egoizmu i z powodu własnych grzechów. To jest zawsze dla nas wyzwanie, żeby chcieć służyć, a nie mieć wszystkiego dla siebie. Ciągle jesteśmy w drodze i możemy zmieniać swoje zachowanie, uczyć się tej miłości.

O relacjach w Kościele możemy znaleźć wiele fragmentów w Piśmie Świętym. W Liście do Koryntian czytamy chociażby: „Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami”. Jak zatem rozumieć te słowa?

– Bardzo prosto – Kościół jest wspólnotą. Czasami nam się wydaje, że jeśli mówimy o Kościele, to myślimy o budynku albo o hierarchii i wtedy zaczynają się emocje – ten biskup jest taki, a ten ksiądz zrobił to, a tamten coś innego. A zapominamy, że to my jesteśmy Kościołem. Kiedy byliśmy chrzczeni, czyli bardzo mocno włączani w tę wspólnotę, to kapłan wypowiedział nasze imię, a następnie takie słowa: „wspólnota Kościoła przyjmuje cię z wielką radością”. I gdybyśmy chcieli tak żyć, że każdy z nas jest częścią tej wspólnoty, i że jesteśmy przez siebie nawzajem przyjmowani z wielką radością, to pewnie trochę inaczej by nasze relacje wyglądały. Centrum tej wspólnoty i Kościoła jest oczywiście Jezus. To On jest światłem, to On jest Głową naszego Kościoła, a my jesteśmy poszczególnymi jego członkami, jego elementami, cegiełkami – w zależności od tego, jaki sobie wybierzemy obrazowy symbol Kościoła. Katechizm nam mówi o tym, że Kościół jest owczarnią, więc możemy się poczuć jak owieczka. Ale są też inne przykłady dotyczące tego, że jesteśmy budowlą, winnicą, że jesteśmy świątynią. Niech każdy wybierze taki obraz, jaki mu pasuje. Ale to, co jest istotą każdego z tych obrazów, to fakt, że każdy z nas jest potrzebny, każdy niezbędny i od tego jak ja będę kształtowała swoją przynależność do tego Kościoła, zależy też jakość całej wspólnoty. Czyli mówiąc najprościej jak się da – jeżeli ja będę siebie nawracać, to w jakimś sensie nawraca się cały Kościół. Jeżeli ja grzeszę, to cierpi cały Kościół. I nawet jeżeli ten grzech wydarza się w taki sposób, że tylko ja i Pan Bóg o nim wiemy, to i tak cierpi cała wspólnota.

Czasami trudno wręcz to sobie wyobrazić, że nasz grzech jako jednostki może zranić całą wspólnotę.

– Tak, pomiędzy nami w Kościele są relacje i to trochę tak jak z ludźmi – jeżeli mamy przyjaciół i widzimy że komuś dzieje się krzywda lub coś mu się nie udaje, to też jest nam przykro, też zaczynamy się w to angażować, odczuwamy różne emocje. Z Kościołem jest podobnie. Z tym, że ja lubię też podkreślać, że to ma także pozytywną stronę, czyli jeżeli ja jestem szczęśliwa i naśladuję Chrystusa i kiedy ja staram się robić dobro, to czerpie z tego cała wspólnota i cały Kościół. On nie tylko cierpi, gdy grzeszymy, ale też cieszy się, gdy nam się coś udaje. To działa w dwie strony.

>>> Żołnierz NATO: kiedyś to Bóg walczył o mnie, dziś to ja walczę dla Niego

Myśli Pani, że jednak częściej mówimy o współodczuwaniu wspólnoty w kontekście grzechu niż wspólnego cieszenia się z tego, co nam się udaje?

– Tak, zazwyczaj podkreślamy te trudne, negatywne strony, a zapominamy o wielkiej radości w niebie, która się dzieje, kiedy jeden z nas się nawraca. Ja bardzo lubię być w kościele i widzieć kolejki do konfesjonału. Wtedy przecież, choć to nie ja spowiadam i nie wiem, z czym ktoś przychodzi, to jednak widzę ludzi, którzy dają mi świadectwo, że zmieniają swoje życie – to mnie bardzo buduje. Lubię też rozmowy z moimi znajomymi, przyjaciółmi czy z rodziną, podczas których opowiadamy sobie o tym, jak przeżywamy naszą wiarę albo wspólnie się modlimy. To jest coś, co mi pomaga i myślę, że jest to kształtowanie Kościoła. Chciałabym, żebyśmy żyli tak, żeby dzielić się świadectwem i pokazywać to, co jest dobre, to co nas będzie zachęcało, motywowało i inspirowało. Takie skupianie się na tym, co nam wychodzi, jest trudne. Nie mówię, żeby to pomijać, ale żeby zachowywać równowagę i pokazywać także to, co jest piękne.

Ojciec Szustak w jednym ze swoich nagrań mówił, że jeśli chcemy kogoś nawrócić, to nie mamy go ciągnąć na siłę do kościoła, tylko pokazać, w jaki sposób Bóg działa w naszym życiu.

– Tak, zdecydowanie. To samo mówią też święci – nie mów wszystkim o Bogu, ale żyj tak, żeby cię wszyscy o Niego pytali.

Często spotykamy się także ze stwierdzeniem, że jeśli cierpi dusza, to cierpi też ciało i odwrotnie. W jaki sposób możemy rozumieć te słowa w kontekście Kościoła?

– Myślę, że w taki sposób, że my jako ludzie jesteśmy całością bardzo integralną i nie warto tego rozdzielać, tylko patrzeć na siebie bardzo holistycznie i w ten sposób patrzeć na Kościół w wymiarze wspólnotowym – cokolwiek ja przeżywam jako jedna mała owieczka, to przenosi się na wszystkich – na to, jak ja traktuję drugiego człowieka, na moją relację z Bogiem, na to, co mówię do świata, do mojego środowiska w pracy i w rodzinie. Jako wspólnota jesteśmy więc integralni. Tyle że królem tej wspólnoty jest Bóg i to On będzie nas prowadził, to On ma być w centrum – ja robię miejsce Bogu, bo mam Kościół, w którym to On jest najważniejszy, a nie człowiek i jego przeżycia.

>>> Żyję, ale co to za życie? Co daje mi Droga Neokatechumenalna? [FELIETON] 

W ostatnim czasie wielokrotnie słyszałam od znajomych lub też natknęłam się w mediach społecznościowych na stwierdzenie: „Wierzę w Boga, jednak nie wierzę w Kościół”. To jest w ogóle możliwe?

– Wielu ludzi jest dzisiaj rozczarowanych Kościołem instytucjonalnym – zgorszonych, zawiedzionych. To są ludzie, którzy często szukają Boga i chcą być blisko Niego, ale nie potrafią przeskoczyć tego zgorszenia złem czy grzechem. Nie chcę rozstrzygać, czy to się da pogodzić czy nie, bo oczywiście najłatwiej byłoby powiedzieć tak czarno-biało, że trzeba wierzyć w Kościół, trzeba wierzyć w Boga i koniec kropka. Tyle, że to zamyka dialog, zamyka empatię i zrozumienie dla każdej poszczególnej historii, która stoi za takimi słowami. Chciałabym więc zapytać, jak ktoś widzi Kościół, jak rozumie Kościół, z jakim Kościołem się spotyka, zaprosić go do tego, jak ja ten Kościół widzę, pokazać go moimi oczami i zostawić przestrzeń do rozmowy. Oczywiście w wyznaniu wiary mamy powiedziane: „Wierzę w jeden święty, powszechny, apostolski Kościół”, więc jak ktoś powie „nie, nie wierzę”, to sam zaprzecza temu wyznaniu wiary. Ale staram się być empatyczna i bardziej starać się zrozumieć czyjąś postawę niż mówić, że ty już teraz nie możesz nazywać się moim bratem. Wierzę, że warto rozmawiać, i że będziemy mogli znaleźć rozwiązanie.

Czyli mówiąc, że wierzę w Boga, a nie wierzę w Kościół nie staję się nagle hipokrytką?

– Nie wiem, dlatego że nie wiem, co się dzieje w czyimś sercu. To każdy z nas wie, z jaką mocą wypowiada te słowa, i czy to się na nich skupia. Każdy z nas wie, jaką przebywa drogę w relacji do Kościoła i jak sam dba o ten Kościół lub nie dba. Ja lubię powtarzać, że dopóki dla mnie jest miejsce w Kościele, to jest miejsce dla każdego. Wiem, że sama jestem grzesznikiem, że sama potrzebuję się nawracać, a Pan Bóg ciągle mnie do siebie przyciąga. Nie będę więc mówić nikomu czy jest hipokrytą lub nie jest, bo znam swoje serce, wiem, ile mam roboty, żeby to serce naprawić.

>>> Związek to jest praca i to ona powinna być jego podstawą [ROZMOWA]

O swoje ciało dbamy jedząc zdrowo i ćwicząc. A w jaki sposób mamy dbać o Kościół, który jest przecież Ciałem Chrystusa?

– Myślę, że każdy może uruchomić swoją kreatywność. To jest worek bez dna. Pewnie w pierwszym rzędzie nasunie nam się kwestia finansowa, że najpierw trzeba zadbać o parafię, żeby było na prąd, na ogrzewanie, na światło, na kwiaty. I to też jest wyraz mojej troski o Kościół – o Kościół lokalny. Ale to jest najprostsza rzecz, jaką możemy robić. A jest ich znacznie więcej – począwszy od modlitwy za siebie, za braci, za kapłanów, za biskupów, za papieża, poprzez zaangażowanie się we wspólnotę lokalną, w parafię, diecezję, poprzez organizowanie różnych wydarzeń – możemy organizować spotkania, możemy wydawać gazetkę parafialną, ewangelizować w sieci. Jest mnóstwo rzeczy, które my możemy robić troszcząc się o Kościół – ten mały i ten powszechny bardziej w wymiarze światowym. Na pewno zachęcam więc do tego, żeby się modlić i wtedy Pan Bóg pokaże, do czego nas konkretnie powołuje. Jedna osoba może stwierdzić, że w swojej parafii zrobi spektakle dla dzieci, ktoś inny zrobi spotkania dla matek karmiących, ktoś inny będzie prowadził kurs biblijny. Każdy z nas może zatroszczyć się o swoją wspólnotę, tylko trzeba zacząć działać, bo najłatwiej jest narzekać, że nic się nie dzieje.

Z tym, co Pani mówi kojarzą mi się słowa Jana Pawła II: „Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali”.

– Tak, to jest prawda. Czasami może nam się wydawać, że w naszej parafii nic się nie dzieje i że inne kościoły mają fajnie, a u nas jest beznadziejnie. Czasem wystarczy pójść na rozmowę do proboszcza i zobaczymy, że można zrobić festyn parafialny, zorganizować dzień dziecka w parafii, a może założyć koło różańcowe. I wtedy się okaże się, że jest to możliwe, że warto wychodzić z inicjatywą. Jeżeli będziemy postrzegali Kościół jako rodzinę, to może zmieni nam to myślenie i będziemy działać, a nie czekać aż ktoś zrobi to za nas.

Podsumowując – warto więc najpierw zadbać o relację ze sobą i z lokalną wspólnotą.

– Tak, a potem możemy się skupiać na różnych wydarzeniach diecezjalnych albo nawet ogólnokościelnych. Takim przykładem są Światowe Dni Młodzieży, gdzie zbiera się młody Kościół z całego świata, tak bardzo różny, mówiący w różnych językach, o różnych kolorach skóry, z różną tradycją. A jednak możemy się zebrać przy jednym ołtarzu i uczestniczyć wspólnie w Eucharystii i łączyć się właśnie dzięki temu, że w centrum jest Chrystus.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze