Fot. archiwum prywatne

Żołnierz NATO: kiedyś to Bóg walczył o mnie, dziś to ja walczę dla Niego

Filip wychował się bez ojca, w jego życiu pojawiły się uzależnienia, dużo imprezował. „Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę z tego, że to jest złe. I dopiero dzięki systematycznej walce udało mi się te chrześcijańskie wartości unormalizować” – mówi w rozmowie z Karoliną Binek.

Karolina Binek (misyjne.pl): Twoja nazwa na Instagramie to @walczacyowiare. Dlaczego akurat taka? Walka obecna jest na co dzień w twoim życiu?

Filip (@walczacyowiare): Jest to związane z kilkoma czynnikami. Po pierwsze – z moją pracą, która, choć nie dosłownie, ale jest związana z walką. Ponadto w pewnym momencie życia zdałem sobie sprawę z tego, że Bóg wiele razy walczył o mnie po to, żeby moje życie było lepsze, wyciągał mnie z różnych trudnych sytuacji. Dziś natomiast to ja walczę o to, żeby żyć wartościami chrześcijańskimi i w jakiś sposób Mu za to podziękować. Trzeci powód, dla którego zdecydowałem się na tę nazwę wiąże się z Odnową w Duchu Świętym. Podczas jednych rekolekcji ludzie modlący się nade mną usłyszeli słowa „Pan Bóg wyposażył cię w zbroję i posyła cię do walki”. Poza tym walka nie jest dla mnie czymś negatywnym czy też ofensywnym.

W takim razie, czym dla Ciebie jest walka?

– Codziennym pamiętaniem o tym, że pomimo wszystkich obowiązków, które mamy, pomimo tego, że żyjemy w pędzie, trzeba zawalczyć o czas dla Pana Boga, trzeba w codziennym życiu zawalczyć o to, co mówi nam dziesięć przykazań i znaleźć chwilę na modlitwę. Prowadząc aktywne życie, takie, jakie prowadzę ja, trzeba też walczyć z pokusami, o które nietrudno podczas wyjazdów czy też weekendów spędzanych ze znajomymi.

>>> Jak rozmawiać z Bogiem? [PODKAST]

Walka towarzyszy Ci w jakiś sposób już od najmłodszych lat? Czy wcześniej było zdecydowanie łatwiej?

– Był taki czas, kiedy to Pan Bóg walczył o mnie. Wychowałem się bez ojca, byłem uzależniony od gier komputerowych i w ogóle od spędzania czasu przy komputerze, z czego wyszedłem dzięki wojsku. Natomiast samo wojsko i panujący w nim rygor pozwoliły mi wrócić do normalnego życia i dać mi coś, czego nie dał mi ojciec. Sam, jak już wspomniałem, również we wcześniejszych latach musiałem walczyć ze swoimi słabościami. W pewnym momencie mojego życia bardzo dużo imprezowałem, ale pojawiła się też pornografia. Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę z tego, że to jest złe. I dopiero dzięki systematycznej walce udało mi się te chrześcijańskie wartości unormalizować. Dziś już więc wiem, co jest najważniejsze i potrafię oprzeć się pokusom.

Ze względu na przewijającą się w Twoim życiu walkę postanowiłeś zostać żołnierzem?

– Wynikało to z jakiegoś pomysłu na życie, który zrodził się w liceum. Znajomy mojej rodziny był w wojsku i powiedział mi, że jest możliwość aplikowania do szkoły oficerskiej. Akurat „pomogły mi” w tym przedmioty, które zdawałem na maturze. Dodatkowo zajmowałem się sportem od dziecka, więc postanowiłem spróbować. Natomiast nie wiedziałem do końca, jak to będzie wyglądało, nie żyłem w wojskowym świecie. Ale lata spędzone w szkole oficerskiej we Wrocławiu pozwoliły mi zdobyć pewne umiejętności, które teraz wykorzystuję – m.in. nauka języków, dyscyplina, zarządzanie swoim czasem, wczesne wstawanie – wszystko to jest łatwiejsze dzięki wojsku. Nie mam też problemu z rygorem, z dostosowaniem się do jakichś zasad. Jest to duży plus w przypadku życia chrześcijańskiego, ponieważ wiele osób odrzuca tę wiarę ze względu na różne nakazy i zakazy płynące z nauczania Kościoła czy też z Pisma Świętego. Ja z tym problemu nie mam, ponieważ na co dzień obowiązują mnie regulaminy, a jeśli czegoś nie rozumiem, to dużo łatwiej jest mi zaakceptować, że tak po prostu ma być i zaufać, że to jest dobre.

Na Instagramie, pisząc o swojej pracy, czasami wspominasz też o podróżach. Często wyjeżdżasz?

– Tak, ja akurat jestem w jednostce NATO, więc podróży jest sporo. Teraz oczywiście pandemia w jakiś sposób to ukróciła, ale dzięki pracy udało mi się zwiedzić kilka krajów i odbyć zagraniczne kursy. Dodatkowym plusem jest to, że pracuję w środowisku międzynarodowym, co pozwoliło mi  poznać inne nacje, przybliżyło ich kultury i dzięki temu cały czas mogłem utrzymywać odpowiednią znajomość języka angielskiego. Daje to też możliwość późniejszych, już prywatnych, wyjazdów. Dodatkowo poznałem też kilka wierzących osób przyjeżdżających do Polski z zagranicy. Ciekawe jest to, że wiara w Stanach Zjednoczonych czy w Kanadzie wygląda trochę inaczej. Poza tym dyskusje duchowe wiele wnoszą do naszego życia. Praca na co dzień to już od pięciu lat praca raczej siedząca w sztabie, czy poligonowych namiotach w trakcie ćwiczeń. Obowiązuje Nas też pewien stopień gotowości, który obliguje nas do wyjazdu w ciągu kilku dni w ramach pojawiającego się zagrożenia. Ja zajmuję się głownie przetwarzaniem i analizą informacji, co obciąża w jakiś sposób umysłowo, ale też daje wiele satysfakcji i jest bardzo ciekawą pracą, dzięki której mogę śledzić bieżącą sytuację i wiem dużo więcej niż inni. Niewątpliwie jest to duży plus, ale wiąże się ze stresem – buforowaniem różnych sytuacji czy też braniem udziału w ćwiczeniach i pracą w innym trybie – czasem po 12 godzin na zmianie – dzień i noc.

Fot., archiwum prywatne

Przez wybuch wojny Twoja praca bardzo się zmieniła?

– Na pewno mamy dostęp do jeszcze większej ilości informacji. Są one dużo istotniejsze. Wszyscy się nimi dzielą w większym zakresie niż normalnie. Mamy też dodatkowe dyżury. Czasami musiałem zostać trochę dłużej. Mogę natomiast od razu zaznaczyć, że nie ma bezpośredniego zagrożenia dla nas, dla Polski. To wszystko się dzieje, żeby zapewnić jakiś poziom bezpieczeństwa i monitorować sytuację. Mamy wręcz uspokajać innych. To duży plus, że wiemy o wiele więcej i mamy dostęp do informacji z pierwszej ręki, a nie z mediów, które publikują treści mające często wywołać niepokój i inne określone emocje, które nie do końca są zgodne z prawdą.

>>> Czy można oswoić się ze śmiercią? Opowieść o tym, jak wygląda dyżur ratownika medycznego i strażaka

Widziałam na Twoim Instagramie taki uspokajający wpis, w którym tłumaczysz, że tego zagrożenia nie ma. A zdarzyło się, że ktoś do Ciebie pisał, by mieć informacje z pierwszej ręki?

– Tak. Jednak nie mogę publicznie podawać żadnych konkretnych informacji. Ten post miał jednak za zadanie uspokoić i przez to, że faktycznie udało mi się zbudować już jakąś wiarygodność, to niektóre osoby, łącznie z moją siostrą, napisały, że nic ich tak nie uspokaja jak kilka moich słów czy też zdań w trakcie bezpośredniej rozmowy. Łatwiej oczywiście jest mi kogoś uspokoić, kiedy rozmawiam z nim prywatnie. Wtedy też mogę przywołać kilka argumentów, które są dostępne w internecie, ale brakuje ich w najczęściej czytanych i oglądanych polskich mediach. Zauważyłem duży problem ze znalezieniem źródła informacji, które podaje te rzetelne i sprawdzone informacje. Sam słucham tylko kilku twórców na YouTubie, którzy faktycznie przekazują w pełni zweryfikowane i zgodne z prawdą informacje.

Wspominałeś wcześniej o łatwiejszym dostosowywaniu się do zasad. A co jeszcze daje wiara w wojsku?

– Właśnie przede wszystkim pozwala w męskim świecie trochę łatwiej zaakceptować i respektować pewne zalecenia, nakazy i zakazy. W Kościele i w wojsku mamy ich całkiem sporo. Wojsko jest taką instytucją, w której przeważa męskie grono. Z męskim środowiskiem związanym z dużą liczbą wyjazdów wiąże się dużo pokus, z którymi wiara zdecydowanie pozwala sobie dużo lepiej radzić. Kiedyś też, gdy zaczynałem swoją służbę wojskową w szkole oficerskiej, kapelan powiedział nam, że w wojsku w coś trzeba wierzyć. Ja wybrałem Boga i patrząc po doświadczeniach, które zdobyłem przez prawie 14 lat służby w wojsku, zdecydowanie był to dobry wybór, który pozwolił mi wielokrotnie podjąć właściwą decyzję i w wielu sytuacjach zachować twarz. Dodatkowo wiara w Boga jest bardzo potrzebna żołnierzom na misjach. Akurat w pierwszej jednostce – w Hrubieszowie, gdzie służyłem przez prawie cztery lata – było wielu żołnierzy po misjach i niejednokrotnie słyszałem od nich, pytając czy wierzą w Boga, że po powrocie z Afganistanu ciężko znaleźć kogoś, kto by nie uwierzył, widząc to, co tam się działo. Zwłaszcza przez wzgląd na sytuacje, w których się znaleźli, a z których wyszli. Wiara pomaga też przetrwać w najbardziej stresujących sytuacjach, których jest sporo – czy to na misjach, czy to na kursach, bo mamy na przykład dość intensywny czterodniowy kurs przetrwania, w którym kilka razy ta „Zdrowaśka” czy też modlitwa „Ojcze nasz” pomagała.

Kapelan wojskowy to ktoś, do kogo można zawsze przyjść na rozmowę?

– W Elblągu akurat mamy kapelana przy jednostce, ale nie jest to jednostka, w której ja służę, więc nie mam z nim osobiście styczności. Natomiast jak najbardziej jest kościół garnizonowy, w którym odbywają się co niedzielę msze i żołnierze przynależą do tej parafii, mieszkają blisko jednostki i uczęszczają na nabożeństwa. Uroczystości patriotyczno-religijne 1, 3 maja czy 15 sierpnia w wielu miastach zaczynają się mszą świętą. Oczywiście kapelan odprawia też pogrzeby żołnierzy i byłych żołnierzy, zawsze jest wtedy obstawa kompanii honorowej i odbywa się to też według ceremoniału wojskowego. Jest to osoba, do której może zgłosić się każdy żołnierz. Pomaga też w załatwianiu różnych formalności, na przykład nauk przedmałżeńskich czy sakramentu bierzmowania, jeżeli któryś z żołnierzy go nie miał. Podlegamy w jakiejś części pod ordynariat polowy, a kapelan jest jego przedstawicielem.

>>> Chrześcijański minimalizm – czy to możliwe? [ROZMOWA]

Na swoim Instagramie dużo opowiadasz też o medytacji (nie)chrześcijańskiej. Dlaczego właśnie tak ją nazywasz?

– Daję taki tytuł, bo wiele osób uważa, że medytacja jest niechrześcijańska i że jest grzechem. Co więcej – jednym z najczęstszych zapytań w Google jest to, czy medytacja jest grzechem. Pojawia się też wiele wypowiedzi mówiących, że to rzeczywiście grzech. Wynika to na pewno z tego, że wiele osób kojarzy medytację z duchowością Wschodu – z kadzidełkami i z odpowiednią pozycją oraz rzeczami, które mogą mieć zły wpływ na naszą duchowość. Te niektóre praktyki czerpią różne rzeczy czy pozycje z buddyzmu, i to jak najbardziej jest zagrożeniem. Natomiast jest też medytacja chrześcijańska, coraz bardziej popularna,  promowana głównie przez jezuitów. Sam skończyłem kurs mindfulness – dotyczący medytacji pozbawionej jakiejkolwiek duchowości, która skupia się oparciu uważności na oddechu, jakimś punkcie, czy powtarzaniu mantry, np. „Jezu zmiłuj się”. Chodzi w niej przede wszystkim o świadomy, pogłebiony oddech oraz o pozycję, która jest dla nas wygodna. Natomiast z własnego doświadczenia i z wielu pytań, które zadawałem kapłanom czy ludziom związanym z medytacją wiem, że medytacja w wydaniu mindfulness czy też typowo chrześcijańska w żaden sposób nie przyczynia się do grzechu, a wręcz może pogłębić i rozwinąć wiarę.

Medytacja jest dla każdego? Czy też ktoś, kto nie potrafi się skupić zupełnie się do tej formy modlitwy nie nadaje?

– Mam znajomych, którym trudno usiedzieć w miejscu, a mindfulness proponuje choćby medytację w ruchu – podczas spaceru. Można też medytować podczas leżenia, czy siedząc w wygodnej pozycji. Dla kogoś, kto nie potrafi usiedzieć w miejscu te metody są jak najbardziej skuteczne. Jeśli ktoś nie może się skupić w ciszy, można sobie oczywiście włączyć jakieś odgłosy natury czy też ścieżkę dźwiękową z pieśniami uwielbienia, żeby nie skupiać się na tekście. Nie zaburza to w żaden sposób tego procesu.

Co Tobie daje medytacja?

– W medytacji ciekawym zjawiskiem jest to, co każdy z nas zna – niejednokrotnie zasypiając mamy taką chwilę, gdy jakiś pomysł czy też rozwiązanie problemu przyjdzie nam do głowy. To jest właśnie ten stan, w który możemy wprowadzić się podczas medytacji. Wtedy, medytując nad jakimś pytaniem czy też nad tym, co się wydarzyło w ciągu naszego dnia, możemy usłyszeć tę odpowiedź. Niektórzy w filozofii buddyjskiej tłumaczą sobie ją jako odpowiedź od Buddy. My natomiast, praktykując medytację chrześcijańską, wierzymy, że to jest coś, co mówi do nas Duch Święty – Pan Bóg.

Medytacja w codziennym życiu pomaga nam też skupić się na tym, co dzieje się teraz. Na przykład wychodząc z domu, skupiamy się nad tym, że przekręcamy klucz i zostawiamy go w określonym miejscu. Te czynności dużo łatwiej zapamiętać, skupiamy się nad tym, co jest teraz, a nie uciekamy myślami w to, co będzie, co mamy do zrobienia czy w to, co się wydarzyło i ma na nas jakiś wpływ. Dwoma pozostałymi plusami medytacji jest to, że pozwala nam zapomnieć i zaakceptować pewne wydarzenia z przeszłości. Jeżeli dzieje się coś takiego, co nie daje nam spokoju, to medytacja pozwala to zostawić, bo wiemy, że już nie mamy na to tak dużego wpływu.

Na swoim Instagramie masz także zdjęcia z wolontariatu w Charkowie. Dlaczego wybrałeś akurat to miejsce na wyjazd?

– Dlatego, że znam język rosyjski, a Charków jest miastem rosyjskojęzycznym i zawsze chciałem jechać na wolontariat właśnie do Ukrainy. Akurat kolega z Gdańska podesłał mi adres do fundacji Rób Dobro24, która współpracuje z kilkoma parafiami w Ukrainie. Wierzę, że to nie było przypadkiem, bo trafiłem tam do bardzo ciekawego miejsca.

Dziś, gdy trwa wojna, masz kontakt z osobami, które tam poznałeś?

– Wiem, jak mniej więcej wygląda tam sytuacja. Wiem też, że od samego początku wojny mieli dostęp do wody, prądu i gazu. Charków nie był aż tak bardzo zniszczony, jak mogłoby nam się wydawać po zobaczeniu samych zdjęć. Jeden z księży nagrał także filmik ze stacji metra. Były tam głównie matki z dziećmi, dla których akurat zorganizowano zajęcia z origami. Ich prace zostały powieszone na filarach stacji metra. To takie momenty, które w tak trudnej sytuacji dają nadzieję i choć na chwilę odwracają myśli od dramatu, który się tam rozgrywa.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze