fot. pixabay

Amerykański system okrucieństwa

Nie jedzą, śpią na podłodze, nie mają opieki lekarza. Nie wiedzą, co to spokojny sen, bezpieczny dzień i przede wszystkim – kto to kochająca matka, która przytula do serca… To dzieci imigrantów, które przebywają w obozie. Gdzie? W Syrii? W Libii? Gdzieś na południu Europy? Nie. W środku – wydawałoby się – cywilizowanego świata. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. 


Organizacje pozarządowe, obrońcy praw człowieka i dziennikarze biją na alarm. To, co wydawałoby się, może wydarzać się w państwach mniej cywilizowanych, ma miejsce w kraju, który w świecie nowożytnym (po starożytnej Grecji) uchodzi przecież za wzór demokracji i poszanowania praw człowieka. Miejsce akcji: obóz dla imigrantów, Clint, Teksas. Czas akcji: 2019 rok.  

Amerykański bad dream  

Z raportu, jaki przygotowali dziennikarze „New York Times”, najbardziej wstrząsa obraz maluchów (niekiedy kilkumiesięcznych niemowląt!), którym nie ma kto zmienić brudnych pieluch. Te – można powiedzieć – są jeszcze w „lepszej” sytuacji, bo śpią na prowizorycznych materacach. Te starsze często mają miejsce tylko na podłodze. Szerzą się choroby zakaźne i wszy. Warunki przetrzymywania nieletnich (i według rządu w Stanach Zjednoczonych – nielegalnych) imigrantów są iście więzienne. W porządku – jeśli nawet granicę przekroczyli nielegalnie, to czy powinni być traktowani nieludzko? Szczególnie dzieci? Niewinne przecież sytuacji, w której się znalazły. Nawet w więzieniach, nawet o zaostrzonym rygorze, bywają często lepsze warunki.

Protest migrantów w Tijuana, w Meksyku, fot. JOEBETH TERRIQUEZ, PAP/EPA

„Z czasem zaczynasz czuć się jak robot. Choć pęka ci serce, codziennie wchodzisz do celi i zabierasz dzieciom łóżka, żeby zrobić miejsce dla kolejnych” (strażnik z ośrodka dla imigrantów w Clint w Teksasie). 

Temat jest polityczny i stanie się jeszcze bardziej polityczny za sprawą rozpoczynającej się amerykańskiej kampanii prezydenckiej. 1 lipca w ośrodku była senator z Partii Demokratycznej Alexandria Ocasio-Cortez. – Nie chodzi tylko o dzieci. Ludzie przetrzymywani są w celach bez wody, zmuszani do picia z toalet… To cały system okrucieństwa, kultury odczłowieczania, która każe traktować imigrantów jak zwierzęta” – napisała pani senator na Twitterze po wizycie w obozie. Dziwi, że na takie działania pozwala administracja, na czele której stoi człowiek, który tak wiele razy podkreślał swoje przywiązanie do chrześcijańskich zasad i wartości. W tym wypadku, nawet jeśli jest przeciwny integracji i imigracji oraz ogranicza jej napływ, powinien mieć na względzie przynajmniej podstawowe prawa człowieka: prawo do godności i przetrzymywania w niezagrażających życiu i zdrowiu warunkach. 

Warunki, które odczłowieczają  

Dziennikarze rozmawiali z rodzicami dzieci, które są tam przetrzymywane, dotarli też do strażników i okolicznych mieszkańców. Wszyscy potwierdzają koszmarne warunki, które panują w tym obozie. Pracownicy obozu codziennie przed pracą zakładają specjalne maski i rękawiczki ochronne. Mimo wszystko półpasiec, świerzb i ospa są tam na porządku dziennym. Ośrodek jest przepełniony, nawet więc jeśli uda się wyleczyć któreś z dzieci, to zaraz inne łapie chorobę od drugiego. Cele są przepełnione dwukrotnie – w pomieszczeniach dla 20 osób często przebywa 40, a wśród nich nawet maluchy poniżej trzeciego roku życia! Smród bywa tak silny, że strażnicy czują go na ubraniach także po wyjściu z obozu. Smród to jednak „mniejszy” kłopot. Dzieci borykają się z kłopotami psychicznymi. Wiele z nich nieustannie płacze, tęskniąc za rodzicami. 

fot. pixabay

Dwie rzeczywistości  

Trzy miesiące temu do Clint przyjechał inspektor Henry Moak. W oficjalnym raporcie nie ma mowy o niedociągnięciach, ale dziennikarzom udało się dotrzeć do jego notatek. W nich jest już coś zupełnie innego. Obraz, jaki opisał inspektor to przepełniony ośrodek, zapłakane dzieci, które niekiedy przed wiele dni nie biorą prysznica. Sprawa ujrzała światło dzienne dzięki dziennikarzom, ale pierwszym istotnym czynnikiem byli prawnicy, którzy w czerwcu dotarli do ośrodka. Mało znane dotąd Clint trafiło na czołówki mediów w USA.  

Widziałam wiele takich miejsc, ale nigdy tak fatalnych warunków. To jest jak więzienie – i to z najgorszych snów i filmów. Ponad setka z tych dzieci to maluchy. Mój Boże, przecież one potrzebują pomocy! (Warren Binford, prawniczka z Willamette University w Oregonie). 

Ośrodek położony jest kilka kilometrów od granicy z Meksykiem, a od pól bawełny i pastwisk oddzielony jest drutem kolczastym. Początkowo był zaprojektowany i stworzony jako posterunek straży granicznej. Mieli trafiać tam dorośli mężczyźni, przetrzymywani maksymalnie 72 godziny i po weryfikacji dokumentów odsyłani z powrotem (za granicę) albo w inne, nieco lepsze miejsce na terenie Stanów Zjednoczonych. No właśnie – „mieli”. Dzieje się zupełnie inaczej.  

Prosimy starsze dzieci, by zajmowały się maluchami. Mamy za mało ludzi, prosimy więc, by opiekowali się sobą wzajemnie (strażnik pracujący w ośrodku). 

Wszyscy alarmują, potrzebna decyzji jednego  

New York Times cytuje ojca 11-letnich bliźniaków z Salwadoru. Na granicy zostali rozdzieleni z dorosłą siostrą i trafili właśnie do Clint. Mężczyzna alarmował, że chłopcy cierpią na padaczkę i muszą regularnie przyjmować leki. Dopiero dzięki interwencji organizacji Human Rights Watch pozwolono mu porozmawiać z nimi… telefonicznie. O tragicznej i niehumanitarnej sytuacji alarmują sami pracownicy ośrodka. „Dzieci miesiącami śpią na podłodze, nie myją się i mało jedzą” – alarmowali nie jeden raz. Padają już porównania tych obozów z obozami koncentracyjnymi. W ubiegłym miesiącu agencja ds. ceł i ochrony granic wszczęła postępowanie w sprawie ośrodka w Clint. Śledczy do tej pory nie dopatrzyli się celowego złego traktowania dzieci. Jednocześnie przyznają, że ośrodek jest przeciążony, a warunki, jakie w nim panują – koszmarne. 

fot. MICHAEL REYNOLDS, PAP/EPA.

Od Donalda Trumpa raczej nie należy oczekiwać zmiany polityki imigracyjnej, ale wymagać przestrzegania podstawowych praw człowieka, czym przecież Ameryka od dekad się chełpi. Trudno oczekiwać, by zrobili to przywódcy innych państw w oficjalnych wystąpieniach czy podczas publicznych spotkań z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Są jednak rozmowy nieoficjalne, kuluarowe. Jest też cała Trumpowska administracja. Oby ktoś powiedział: „STOP! Tak dalej nie można!”. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze