fot. PAP/EPA/ALESSANDRO DI MEO

Andrea Tornielli: miliony ludzi po śmierci papieża Franciszka poczuły się osierocone

W intensywnych godzinach poprzedzających rozpoczęcie konklawe, które ma wybrać nowego Następcę Apostoła Piotra, warto przypomnieć o fundamentalnym aspekcie posługi Biskupa Rzymu, który szczególnie mocno odczuwa Lud Boży: ojcostwie. Miliony ludzi, w chwili niespodziewanej wiadomości o śmierci Papieża Franciszka, poczuły się osierocone – pisze w swoim komentarzu Andrea Tornielli, dyrektor programowy mediów watykańskich.

Nad doświadczeniem ojcostwa rozmyślał Paweł VI w rozmowie z zaprzyjaźnionym filozofem Jeanem Guittonem po powrocie z podróży do Indii w grudniu 1964 r. Papież został tam powitany przez ponad milion ludzi różnych religii – było to niesamowite spotkanie z serdecznością tłumów. Ludzie zalali ulice, otoczyli Lincolna z otwieranym dachem, którego później Paweł VI podarował Matce Teresie z Kalkuty. Przez dwie godziny, bez chwili przerwy, papież Montini pozdrawiał i błogosławił. Wspominając to spotkanie z tłumem, wyznał Guittonowi: „Wydaje mi się, że ze wszystkich godności papieża najbardziej godna zazdrości jest właśnie ojcostwo. Zdarzało mi się towarzyszyć Piusowi XII podczas uroczystych ceremonii. Rzucał się w tłum jak do sadzawki Betesda. Ludzie tłoczyli się wokół niego, rwali jego szaty. A on promieniał. Nabierał sił. Ale być świadkiem ojcostwa a być ojcem – to różnica tak duża, jak przestrzeń, dzieląca dwa brzegi morza. Ojcostwo to uczucie, które przenika ducha i serce, które towarzyszy nam o każdej porze dnia, które nie może ustać, lecz się wzmaga, bowiem przybywa dzieci”.

>>> Andrea Torniellio symbolicznym geście papieża: znak obecności w czasach wirtualnej rzeczywistości

I dodawał Paweł VI: „To nie tyle funkcja, ile ojcostwo. I nie można przestać być ojcem… Czuję się ojcem całej ludzkości… I to uczucie w świadomości papieża jest zawsze nowe, świeże, jakby w stanie narodzin, zawsze wolne i twórcze. To uczucie, które nie męczy, nie nuży, ale przynosi wytchnienie. Nigdy, ani przez chwilę, nie poczułem zmęczenia, gdy podnosiłem rękę do błogosławieństwa. Nie, nigdy nie zmęczę się błogosławieniem ani udzielaniem przebaczenia. Gdy dotarłem do Bombaju, trzeba było przejechać dwadzieścia kilometrów, by dotrzeć na miejsce Kongresu. Ogromne, bezkresne, gęste, milczące, nieruchome tłumy wyznaczały drogę – tłumy uduchowione i ubogie; wygłodniałe, ściśnięte, obdarte, uważne tłumy, które można zobaczyć tylko w Indiach. Musiałem nieustannie błogosławić. Jeden z zaprzyjaźnionych księży, który był obok mnie, pod koniec chyba podtrzymywał mi ramię, jak sługa Mojżesza. A jednak nie czuję się kimś ważniejszym, lecz bratem, uniżonym względem wszystkich, bo noszę ciężar wszystkich”.

Następca Piotra to brat, „uniżony względem wszystkich”, bowiem dźwiga ciężar wszystkich. Kilka miesięcy przed tamtym doświadczeniem w Indiach, Paweł VI już raz odczuł, co to znaczy zostać dosłownie „pochłoniętym” przez uścisk tłumu. To było w styczniu 1964 r., podczas jego pierwszej podróży apostolskiej, do Ziemi Świętej – wyprawy, którą bardzo pragnął odbyć. W Jerozolimie, przy Bramie Damasceńskiej, tłum był tak liczny, że uniemożliwił realizację przewidzianego planu powitania. Samochód papieski kołysał się jak łódź, a papież, z trudem wysiadając i ochraniany przez żołnierzy króla Husseina, ledwo przeszedł przez Bramę, bez możliwości, by towarzyszyli mu jego współpracownicy. Paweł VI przeszedł całą Drogę Krzyżową wśród niesamowicie stłoczonych ludzi w wąskich uliczkach Świętego Miasta. Czasami wydawało się, że zostanie pochłonięty przez tłum. Jego twarz pozostała jednak zawsze pogodna i uśmiechnięta, gdy podnosił ręce do błogosławieństwa.

>>> Andrea Tornielli: Ewangelia to nie program polityczny [MISYJNE DROGI]

Tego wieczoru o. Giulio Bevilacqua, osobisty przyjaciel papieża, powiedział grupie dziennikarzy zgromadzonych przed Delegaturą Apostolską w Jerozolimie, że wiele lat wcześniej Giovanni Battista Montini zwierzył mu się: „Marzę o papieżu, który żyje wolny od dworskiego przepychu i protokolarnych więzów. W końcu sam pośród swoich diakonów”. Dlatego, zakończył Bevilacqua, „jestem przekonany, że dziś, mimo iż pochłonięty przez tłum, jest bardziej szczęśliwy niż wtedy, gdy zasiada w Bazylice Watykańskiej w papieskiej lektyce…”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze