Fot. facebook.com/artur.skowron.3

Artur Skowron: historie takie jak moja pokazują, jak wielka jest determinacja Boga w walce o człowieka [ROZMOWA]

– Kiedy te fakty połączyłem, to mogę powiedzieć, że jestem dzieckiem miłosierdzia Bożego, dzieckiem łaski. To doświadczenie miłosierdzia, przebaczania, wyzwolenia z narkomanii w ciągu jednej nocy – to zostało ze mną na zawsze, jako taki duchowy stempel – mówi Artur Skowron.

Artur Skowron jest doktorem nauk teologicznych w zakresie teologii biblijnej, liderem wrocławskiej wspólnoty Kompania Jonatana, nauczycielem w szkole podstawowej, autorem książek „Chcę usłyszeć Twój głos” oraz „Jonatan. Bohater i przyjaciel”. Oprócz tego odwiedza wspólnoty, grupy rekolekcyjne i młodzieżowe, by opowiadać o tym, w jaki sposób Bóg zmienił i nadal zmienia jego życie.

Justyna Nowicka (misyjne.pl): Co jest w życiu najważniejsze?

Artur Skowron: –Przyjaźń. W Kompanii Jonatana mówimy zwłaszcza o takiej, jaka była miedzy Dawidem i Jonatanem. Streszcza się ona w słowach, które wypowiadali do siebie: „przyjaźń między mną a tobą na wieki, między moim rodem a twoim na wieki”. Jest to przyjaźń wielowymiarowa.

Biblia mówi o ich trzech spotkaniach. Pierwsze było po tym, jak Dawid pokonał Goliata – gdy wrócił do obozu Izraelitów jako zwycięzca, z głową Goliata w ręku. To właśnie Jonatan, jako syn królewski, wyszedł naprzeciwko i zdjął zbroję, którą miał na sobie. Była niezwykle cenna, bo w tamtych czasach Izraelici nie robili jeszcze sprzętu z żelaza, nie znali tej techniki. Używali brązu. To podkreśla jego wielką miłości do Dawida. Pierwsze spotkanie mówi więc o tym, że jeżeli masz coś komuś dać, to musisz dać to, co jest najcenniejsze, najbardziej wartościowe. Najcenniejszą rzeczą, którą oddajemy jest nasze życie, za tym idzie wiele innych rzeczy.

Z pierwszym znakiem przychylności Boga dla projektu Kampanii Jonatana było podobnie. Tworzyliśmy zespół młodzieżowy i potrzebowaliśmy pieniędzy na to, żeby współpracować z profesjonalnymi muzykami. Potrzebowaliśmy 15 tys., żeby ta współpraca z młodymi ludźmi i zespołem przez cały rok mogła się odbywać. I te pieniądze dostaliśmy. To nam pokazało, że Bóg chce nam dawać rzeczy najcenniejsze. W ten sposób młodzi, którzy mieli po 13-14 lat spotkali się z zawodowymi muzykami i dostali jakościową muzykę, jako wartość.

Drugie spotkanie Dawia z Jonatanem miało miejsce wówczas, kiedy Dawid po raz kolejny miał być zabity przez Saula. Dawid był trochę niepewny. Nie wiedział, czy Jonatan dotrzyma słowa. Dawid miał podejść blisko miejsca, w którym odbywała się uczta królewska i mógłby być łatwo złapany. Jonatan wtedy ofiarowuje mu własne dziecko, syna z niepełnosprawnością, jako gwarancję, że jeżeli on nie dotrzyma słowa, wówczas Dawid będzie mógł zabić dziecko. Mówimy, że to jest przymierze zaufania. Ufamy sobie do końca. Powierzając sobie nawzajem różne rzeczy, jednocześnie zobowiązujemy się, że będziemy się o nie troszczyli tak samo jak o przyjaciela. Dlatego też, kiedy po śmierci Jonatana Dawid zostaje królem, to na dwór królewski zabiera także syna Jonatana.

>>> Marcin Charliński: nie zostałem odrzucony, ale dostałem bardzo dużą dawkę miłości [ROZMOWA] 

Trzecie spotkanie ma miejsce wtedy, kiedy Jonatan zrzeka się władzy królewskiej na rzecz Dawida. Zresztą o to właśnie Saul bardzo się wściekał; przez wszystkie lata jego syn miał zostać władcą, a nie jakiś sługa. To spotkanie pokazuje nam, że chodzi o to, by zrezygnować z rządzenia drugą osobą. Robimy to tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, ale raczej chcemy być przyjaźni.

Kompania Jonatana Fot. facebook.com/artur.skowron.3

I właśnie taka przyjaźń zainspirowała Cię co stworzenia Kompanii Jonatana?

– Pomysł powstał około 10 lat temu. W pewnym momencie zaangażowałam się w pracę dla jednej szkoły misyjnej, ale tak się wydarzyło że w pewnym momencie zostałem z tym sam. Poszedłem modlić się nad rzeczkę Widawkę, tutaj – we Wrocławiu, i pytałem Boga: „Co mam teraz w życiu robić, skoro jedyne, czego mnie nauczyłeś, to mówić o Tobie i się modlić”. Wtedy usłyszałem, że to nie organizacja, dla której pracowałem, mnie powoła, ale Bóg. Gdy wstałem, zobaczyłem chmurę, która dosłownie wyglądała jak krzyż. Dotarło wtedy do mnie, że w tym, co będę robił należę do Boga. Później w samochodzie przez głową przebiegła mi myśl, że przez ostatnie 10 lat pracowałem z osobami dorosłymi. W Kościele wiele trudności mają młodzi – a ja się do nich nie zwróciłem. To mnie zapaliło i rzeczywiście potem był już ciąg wydarzeń, który doprowadził nas do miejsca, w którym dziś jesteśmy.

Wiem, że już wcześniej miałeś różne „zwroty akcji” w swoim życiu. Jaki był ten pierwszy, w kierunku Boga?

–Momentem zwrotnym była na pewno chwila, kiedy jeszcze byłem uzależniony od heroiny i na ulicy usłyszałem: „Choćby cię twój ojciec i matka opuścili, to Ja zawsze będę z tobą”. Nie rozumiałem tego, co mnie wtedy spotkało. Przekonywała mnie Jego niesamowita miłość. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Nie do końca jednak rozumiałem, o co w tym chodzi i miałem w sobie wciąż pytanie o to, kim tak naprawdę jest Jezus. To pragnienie poznania Jezusa jest we mnie cały czas. Dzięki niemu skupiłem się też na nauce – na teologii i poznawaniu Biblii.

Fundamentalną rolę w moim poznawaniu Jezusa odegrało Pismo Święte. Jeszcze w okresie brania heroiny zacząłem czytać Pismo Święte. Zetknąłem się z nim przez Świadków Jehowy. Nie chcę ich tutaj w żaden sposób reklamować, ale treści, które czytałem, zaczęły mnie naprawdę interesować.  Później dostałem katolicką Biblię i od razu powstała we mnie myśl o tym, że chcę przeczytać ją w całości. Miałem na to taką specjalną godzinę w ciągu dnia.

Taką godzinę czytań?

– Tak, taką narkomańską godzinę czytań (śmiech). Wyznaczyłem sobie godzinę 15:00, czyli czas koronki do miłosierdzia Bożego, której później nauczyła mnie moja ciocia. Była osobą głęboko wierzącą. Wpadła na pomysł, że będzie płaciła mi za to, żebym chodził z nią raz w tygodniu do kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa na placu Grunwaldzkim we Wrocławiu. Tam spotykałem się z siostrą Kajetaną, która była przyjaciółką świętej siostry Faustyny. Wtedy mogła mieć już około 90 lat.

>>> Sonia Świacka: umarłam dla alkoholu, ale żyję dla wielu innych rzeczy [ROZMOWA]

Fot. facebook.com/artur.skowron.3

Czyli można powiedzieć, że czekała ze śmiercią na spotkanie z Tobą.

– Tak, a później mi jeszcze samochód wymodliła.

Zatem raz w tygodniu, w piątki, moja ciocia, siostra Kajetana i ja wspólnie modliliśmy się. Co ciekawe, sam moment mojego nawrócenia przypadł na 2000 rok, czyli Rok Jubileuszowy. Kiedy te fakty połączyłem, to mogę powiedzieć o sobie, że jestem dzieckiem miłosierdzia Bożego, dzieckiem łaski. To doświadczenie miłosierdzia, przebaczania, wyzwolenia z narkomanii w ciągu jednej nocy zostało ze mną na zawsze – jako taki duchowy stempel.

Wymieniłeś w skrócie doświadczenia miłosierdzia, przebaczenia, wyzwolenia. Ale chciałabym Cię namówić na trochę więcej szczegółów. Jak to było z tym wyzwoleniem z narkomanii?

– W tamtym czasie byłem osobą w kryzysie bezdomności. Byłem na ulicy, pewna kobieta przychodziła i zaproponowała mi pomoc. Poszedłem na detoks, by odtruć ciało. Później pojechałem do ośrodka odwykowego. Z tym też łączy się niesamowita historia. Ośrodek był w Toruniu, gdzie działa wspólnota Dom Zwycięstwa. Wtedy jako pierwsza wspólnota w Polsce zaczęła proponować kurs Alfa. Kiedy prowadzący zaczęli głosić – to był szok. Od mojego doświadczenia miłości Bożej minęły trzy albo cztery miesiące, a ja wciąż byłem pod Jego wrażeniem. I nagle ci młodzi ludzie stoją przed nami i mówią o tym, co ja też przeżyłem. Wszedłem w ten kurs Alfa całym sobą.

W czasie modlitwy o wylanie Ducha Świętego doświadczyłem otrzymania od Boga nowej, duchowej szaty. Byłem wypełniony radością, siłą duchową i głębokim przekonaniem, że w życiu mam po prostu głosić Jezusa. I dzięki Bogu jest tak w zasadzie od 1999 roku. Nigdy nie miałem takiej typowej pracy. Zresztą, moją pierwszą zasadą duchową było to, że nie chcę sprzedać życia za pieniądze. Pieniądze odeszły na drugi plan. Szukałem czasu dla Boga. W ten sposób znalazłem i czas, i pracę w szkole, i na finanse też nie narzekam.

I rodzinę założyłeś.

– Kiedy wróciłem do Wrocławia, to poznałem moją obecną żonę. Pamiętam, że mówiłem do niej: „Będziemy razem, jak się nawrócisz”.

…czyli zaczęło się od szantażu.

– Tak (śmiech). Ale rzeczywiście tak się stało, że ona w czasie trzech miesięcy miała również swoje doświadczenie Boga. Tylko w jej przypadku Bóg ją kupił.

Fot. facebook.com/artur.skowron.3

Kupił? A za ile?

– Za 50 zł. Znalazła na ulicy 50 zł i to było dla niej tak niezwykłe, że przez ten „przypadek” doświadczyła miłości Bożej. Znajomi się nad nią pomodlili, przeżyła nowe narodzenie. Zostaliśmy parą, założyliśmy rodzinę i w zasadzie zaczął się czas służby.

Zacząłem pracować z młodymi w Stowarzyszeniu Jestem – jako terapeuta uzależnień. Jednocześnie razem z żoną prowadziliśmy „kurs szybkiej pomocy kryzysowej” – tak to nazwaliśmy.

Program był finansowany przez Wydział Zdrowia Urzędu Miejskiego we Wrocławiu, a pracowaliśmy w szpitalu zakaźnym. Tam spotykaliśmy się z czynnymi narkomanami, z zakażonymi wirusem HIV, z prostytutkami, z osobami homoseksualnymi, ale także z osobami, które zaraziły się HIV w sposób nieszczęśliwy, na przykład przez zdradę współmałżonka. W tamtym czasie ta choroba była mocno piętnowana. Najczęściej byli w bardzo trudnym stanie – zaniedbani, wycieńczeni, nierzadko ledwie żywi.

Jednocześnie głosiliśmy tym chorym Ewangelię. Sensem naszej rozmowy było odbudowanie tych ludzi na bazie miłości Boga, czyli na tym, co sami przeżyliśmy. Modliliśmy się. Część z nich żyje do dziś, niektórzy umarli.

Pamiętam chłopaka, któremu mówiliśmy we wtorek, że przyjdziemy w czwartek i byliśmy pewni, że on będzie żył. Przychodzimy w czwartek, a okazuje się, że on zmarł. Kiedy umierał, pomyślał jeszcze, że zostawi nam znaki w postaci swojej czapki bejsbolowej.

Była jeszcze jedna historia. Przyszedł do mnie czternastolatek i mówi, że zabił babcię. W pierwszej chwili pomyślałem, że ściemnia. Kazałem mu usiąść. Zaczęliśmy rozmawiać. On cały czas powtarzał, że zabił babcię – wziął nóż i ją zabił. Zapytałem, dlaczego zabił. Powiedział, że babcia nie dała mu 10 zł na narkotyki. Wtedy poczułem wewnętrzny paraliż i zadzwoniłem na policję. Policja sprawdziła i rzeczywiście ten człowiek przez narkomanię zabił babcię, która się nim opiekowała. Mocno zrozumiałem wtedy, że kiedy bierzemy odpowiedzialność za drugiego człowieka, to naprawdę oznacza to walkę o życie jego i innych osób także.

Inna  historia była związana z dziewczyną, która była „galerianką”. Miała może 13 lat. Rodzice bardzo pobożni, tata był organistą. Miała dobre serce. W pewnym momencie zobaczyłem, że przyjmuje wiarę. Powiedziałem wtedy w pracy, że będę prowadził ją do wiary. Ale to był ośrodek terapii uzależnień, a nie ewangelizacji nastolatków. Po wielu perypetiach dziewczyna przeżyła swoje nawrócenie. Teraz jest mamą. Ma chyba trójkę dzieci. Wysłała je nawet na jeden z wyjazdów rekolekcyjnych Kompanii Jonatana.

A jak w tym wszystkim znalazła się teologia?

– Szukając odpowiedzi na pytanie o to, kim jest Jezus, czytałem bardzo dużo książek. W końcu doszedłem do wniosku, że mam dużo wiedzy, ale nie jest ona uporządkowana. Wpadliśmy z żoną na pomysł, że najpierw ona pójdzie na teologię, a później ja. Ale po studiach magisterskich chciałem więcej. Zwłaszcza treści, które mnie najbardziej interesowały, czyli Biblii. Poszedłem na studia doktoranckie, gdzie mogłem tylko skoncentrować się na Piśmie Świętym. To był jeden z najfajniejszych okresów w moim życiu. Prowadził mnie ksiądz profesor Rosik, a także inni świetni profesorowie.

Fot. facebook.com/artur.skowron.3

W ogóle chyba spotkałeś świetnych ludzi w życiu.

– Mama, walcząc o moje życie, jeździła po kościołach, leżała na podłodze, wołała Boga i na pewno część mojego życia wymodliła. Babcia też się za mnie modliła. Zresztą, tak jak siostra Kajetana i moja ciocia. Ciocia w ogóle była heroiczną, pobożną kobietą. Kiedy zmarli rodzice mojego ojca, to ona jako najstarsza siostra wzięła odpowiedzialność za trójkę swoich braci. Sama nie założyła rodziny – tylko dlatego, żeby ich wychować. Swoje życie poświęciła, żeby oni żyli.

Oddając swoje życie, zyskujemy inne dla siebie, dla innych – chyba ta myśl najbardziej gdzieś przeplata się dyskretnie w naszej rozmowie.

– Historie takie jak moja pokazują, kim jest Jezus. Pokazują, jak wielka jest Jego determinacja w walce o człowieka. W walce o to, by przyjść do każdego i nas zbawić. Takiego Jezusa znam.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze