Autorka pieśni religijnych: synodalność to znaczy iść razem z naszymi pasterzami, a nie obok nich
– Myślę, że synodalność to jest coś, o co nas Jezus dzisiaj prosi. I to jest coś, co nagli – mówi Saraí Rodriguez, meksykańska katolicka piosenkarka.
Artystka pochodzi z Guadalajary i tam też mieszka. Od 23 lat ewangelizuje za pomocą muzyki. Wydała już kilkanaście płyt i miała szansę śpiewać w wielu krajach. W rozmowie dla misyjne.pl opowiada o swoich doświadczeniach ewangelizacyjnych, o byciu katolicką piosenkarką i autorką oraz Kościele.
>>> Do czego możemy porównać słowo „synodalność?”
Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Jesteś artystką, a artyści chcą zdobywać popularność i rozpoznawalność. Niektóre Twoje utwory mają już setki tysięcy wyświetleń. Jednocześnie robisz to dla Pana Boga. Nie zaniesiesz katolickiego przekazu bez odpowiedniego zasięgu i rozpoznawalności. Jak połączyć to zdobywanie popularności z szukaniem chwały Boga, a nie własnej?
Saraí Rodriguez: – Jestem piosenkarką i autorką piosenek. W ciągu mojego życia Pan Bóg dał mi szansę odkryć dary i talenty, jakie od Niego otrzymałam. Ale widzę swoje powołanie także jako misjonarka. Misjonarz nie idzie do ludzi ze swoim przekazem, lecz z przesłaniem Boga. Jezus wysyła mnie, abym przez muzykę głosiła Jego Słowo, nie swoje.
Artysta oczywiście szuka rozpoznania i oklasków. Pan przez lata uczył mnie pokory, co wcale nie było dla mnie łatwe. On powierzył mi to zadanie, aby ukazywać Jego, nie mnie, nie mój talent. Przeze mnie chce ogłaszać Ewangelię, co jest sprawą ważną i naglącą. Jesteśmy sługami, administratorami łask, które Bóg nam powierzył.
Jak możemy przezwyciężać naszą próżność? Na kolanach. Zawsze, kiedy nie klękamy przed Bogiem, to liczymy na własne siły i z łatwością będziemy szukać aplauzu i popularności. Ale kiedy trwamy na kolanach przed Bogiem, to On może wspomóc nasze drobne wysiłki, by te rzeczy robić dla Niego, nie dla samych siebie. Kiedy śpiewam o Eucharystii, to po to, żeby wzbudzać w ludziach pragnienie adoracji i przebywania z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie. On tam na nich czeka.
Dużo mówisz o Eucharystii. Wydaje mi się, że w archidiecezji Guadalajary jest ogromna pobożność wobec Najświętszego Sakramentu. Robi wrażenie nie tylko w porównaniu z innymi, mniej religijnymi rejonami Meksyku, lecz także z Polską.
– Masz rację. Mamy ten wielki przywilej, że cześć wobec Najświętszego Sakramentu jest u nas bardzo duża i widoczna. W ten sposób ludzie chcą stawiać Boga na pierwszym miejscu. Jest wiele wspólnot adoratorów, liczne kaplice adoracji. Myślę, że nasza ziemia, Jalisco, jest przesiąknięta krwią męczenników, która domaga się naszej odpowiedzi.
Może to brzmieć, jak to mówimy w Meksyku hueso colorado (dosł. pokolorowana kość – ktoś, kto jest pełen uwielbienia dla jakiegoś zespołu, własnych poglądów czy swojego miasta), ale taka jest prawda. W wielu naszych wspólnotach, parafiach, społecznościach Najświętszy Sakrament zajmuje pierwsze miejsce. Ta żarliwa pobożność to wielki dar od Boga. Naszym zadaniem jest, żeby tego rozpalonego ognia nie gasić, lecz go podtrzymywać i jeszcze bardziej rozniecać.
Ale nie cały Meksyk jest tak religijny. To tylko opinia obcokrajowca, który nieco liznął Meksyku? Czy też możesz to potwierdzić jako Meksykanka?
– To prawda, Meksyk jest różnorodny. Przestępczość zorganizowana stworzyła swojego boga. Zdobywając nowe tereny, niejako rozszerzają zasięg tej swojej „religii”. Jest też dużo prądów laicyzujących. Ale z mojego skromnego doświadczenia mogę powiedzieć o różnych miastach, gdzie gorliwość jest wciąż mocno widoczna. Widziałam niezwykła wiarę ludzi w Puebli czy w Veracruz.
Odwiedziłaś wiele miejsc ze swoją muzyką, także za granicą. Które z nich – poza Guadalajarą – wydają Ci się najbardziej obiecujące pod względem rozwoju wiary?
– Kolumbia. To ogród Maryi. Są tam ludzie bardzo oddani, pobożni, stali w swojej wierze, pomimo wielu poważnych trudności, które dotknęły ich kraj. Ale ludzie wciąż mają serca pełne ognia. Mówię to, bo miałam okazję odwiedzać Kolumbię wielokrotnie. Od Santa Marta i Barranquilla po Villavicencio. Wszędzie miałam podobne odczucia. Kolumbia to miejsce, gdzie oddycha się Bogiem i gdzie się Go kocha. Spotkałam tam kapłanów bardzo eucharystycznych. Powiedziałabym wręcz, że kapłanów na drodze do świętości.
W biografii na Twojej stronie możemy przeczytać, że angażowałaś się w Kościele od młodości. Pochodzisz z wierzącej rodziny? Miałaś może jakieś chwile buntu przeciw Bogu?
– Piotrze, kiedy się spotkaliśmy, powiedziałam Ci, że ta parafia, to miejsce, to mój dom. W istocie tutaj odnalazłam swój drugi dom i miejsce schronienia. Życie religijne moich rodziców ograniczało się do niedzielnej mszy świętej. Nie byliśmy więc rodziną religijną. Swoją wiarę budowałam tutaj, uczestnicząc w parafialnych grupach młodzieżowych czy w chórze. Tutaj otrzymałam bardzo wiele i od zawsze dobrze się czułam. Tutaj też mierzyłam się ze zranieniami, jakie wyniosłam z domu, gdzie mocno obecny był alkohol. Nie było to łatwe. Zwłaszcza że i w grupach duszpasterskich spotykało się także sytuacje, które nie powinny mieć miejsca. Takie sytuacje i zranienia to w naszym życiu swego rodzaju Goliat (śmiech). Z łaską Pana Boga udaje się go pokonać.
Tutaj odkrywałam też swoje powołanie do muzyki, ale nie bez oporu. Grać uczyłam się ze słuchu od innych, którzy mają prawdziwy talent. Długo dyskutowałam z Panem Bogiem, wylewając łzy, ponieważ nie czułam się przygotowana do tego typu posługi. Przecież wokół mnie byli prawdziwi wirtuozi, ludzie dobrze wykształceni, po uniwersytetach. A jednak to mnie Pan Bóg wybrał, żebym podjęła się tego typu apostolstwa.
Nazywając Kościół domem, przypominasz mi o synodalności tutejszego Kościoła. W Polsce wiele osób się jej obawia, utożsamiając ją z progresizmem i liberalizmem. Czy mogłabyś wymienić kilka zalet synodalności na bazie Twoich doświadczeń?
– Synodalność to słowo nowe dla wielu z nas, pojawiło się w naszym katolickim słowniku całkiem niedawno. To wielkie wyzwanie, jakie stoi przed Kościołem i przed wiernymi. Mamy iść razem jako wspólnota, mamy iść razem z całym Kościołem. To korzystne dla świeckich, którzy biorą większą odpowiedzialność za Kościół, jak i dla duchownych, którzy nie tylko odczuwają nasze modlitwy, ale i naszą obecność. Doświadczają, że nie są sami. Idziemy bowiem razem z naszymi pasterzami, a nie tylko obok nich. Budujemy też wspólnotę na szerszą skalę, bo wspólnie włączamy się w diecezjalne plany duszpasterskie, a także w działalność całego Kościoła powszechnego.
Myślę, że to jest coś, o co nas Jezus dzisiaj prosi. I to jest coś, co nagli.
Na koniec zawsze proszę o jakieś pozytywne doświadczenie, budującą historię. Opowiedziałabyś jakieś świadectwo ze swojej działalności muzycznej i misyjnej?
– Piotrze, mogę ci opowiedzieć wiele takich historii. Pozwól, że podzielę się z Tobą pokrótce dwiema. Podczas krytycznego punktu pandemii, kiedy kościoły były zamknięte, mój pokój zamienił się w kaplicę, skąd za pomocą mediów społecznościowych modliłam się i uwielbiałam Boga z wieloma innymi ludźmi. Okno tego pokoju wychodzi na ulicę. Pewnego dnia, pracując nad jednym projektem za pośrednictwem mediów społecznościowych, śpiewałam pieśń o miłości Boga, która powtarza „Mi amor es tuyo, mi amor es tuyo, desde la eternidad todo tuyo es mi amor” (Moja miłość jest twoja, moja miłość jest twoja, od wieczności cała twoja jest moja miłość). Nagle usłyszałam pukanie do drzwi i zobaczyłam przez okno, że to jakiś młody chłopak. Trochę się bałam, ze względu na sytuację, więc poprosiłam męża, aby mi towarzyszył i wyszliśmy do niego. Był czysty, miał w ręku telefon, ale jego spojrzenie wydawało się smutne.
On nagle zaczął płakać i powiedział, że nie mógł powstrzymać się od słuchania słów piosenki, którą właśnie śpiewałam. Dodał, że żył bardzo źle i popełnił wiele grzechów. „Uważasz, że Bóg może mi przebaczyć?” – pytał się mnie. A ja byłam w szoku i nie wiedziałam na początku, co zrobić. Spytałam się Pana, co chce mi powiedzieć przez tę sytuację. Odkryłam przez nią potrzebę duszy, każdego człowieka, i że Bóg przemawia przez osoby, okoliczności i momenty, by przyciągnąć swoich. Przy tej okazji użył mojego serca i mojego głosu, który wychodził z okna mojego pokoju. Wysłałam tego chłopaka do kościoła, do naszej parafii. Zasugerowałam mu także, aby pomodlił się przed wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe, która stoi w atrium parafii, i podzielił się z Nią swoimi potrzebami.
Druga historia zaczęła się, gdy byliśmy na misji na Florydzie. Zostaliśmy poproszeni, aby modlić się za niemowlę, które było w ciężkim stanie i właśnie umierało, oraz za jego cierpiącą mamę. Modliliśmy się więc.
Kiedy wróciliśmy już do Meksyku, o godz. 20 uczestniczyliśmy w adoracji w mojej parafii Maryi, Matki Kościoła. Śpiewałam wówczas pieśń ku czci Jezusa Eucharystycznego, do której stworzenia Bóg mnie natchnął poprzez cud eucharystyczny, który miał miejsce w tej parafii – Milagro de amor („Cud miłości”). Kiedy wyszłam z kościoła, zobaczyłam płaczącą, młodą kobietę. Zaczęła do mnie wołać: „Nie mogę w to uwierzyć. Przychodzę dziękować Bogu i słyszę tę samą pieśń”. Ja nie wiedziałam, o co chodzi. Ona wyjaśniła, że jej niemowlę było w ciężkim stanie. Lekarze nie dawali żadnych szans na wyzdrowienie. Patrzyła na swoje dziecko w inkubatorze i zaczęła śpiewać Milagro de amor. Kiedy modliła się słowami tej pieśni, to jej maleństwo nagle się poruszyło. Przyszła podziękować za zdrowie swojego dziecka do kościoła i usłyszała dokładnie tę samą pieśń podczas adoracji. Zrozumiałam wówczas, że to jest ta sama kobieta, za którą się modliliśmy. Do dzisiaj dziecko jest zdrowe.
Wracając do Twojego pierwszego pytania – w takich momentach doświadczam, że Bóg naprawdę działa przez moją służbę – jako twórczyni i piosenkarka. To nie ja i mój talent mają zdobywać świat, lecz Chrystus za ich pośrednictwem.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |