Białoruś. Pamięć o dzielnym kapłanie [MISYJNE DROGI]

Oblaci pełniący służbę na Białorusi spotkali się 3 III 2014 r. w Nowogródku na modlitwie w intencji o. Wojciecha Nowaczyka OMI w 30. rocznicę jego śmierci. Mszę św. odprawiliśmy w kościele farnym na terytorium parafii Przemienienia Pańskiego. Jest to również historyczne miejsce spoczynku błogosławionych sióstr nazaretanek zamordowanych w czasie II wojny światowej.

Uroczystej Mszy św. przewodniczył ks. bp Antoni Dziemianko. W koncelebrze brali udział licznie zebrani kapłani, wśród których był proboszcz parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Nowogródku, rektor kościoła farnego, kapłani z okolicznyc h parafii oraz oblaci przybyli z Szumilina, Pińska, Mińska i grodzieńszczyzny. Świeccy wierni przybyli, aby dziękować Bogu za takiego kapłana i uczcić pamięć o. Nowaczyka z mocną wiarą, że ten wierny kapłan teraz wstawia się za nimi przed obliczem Ojca Niebieskiego. W homilii ks. biskup przytoczył wiele szczegółów z życia o. Nowaczyka, które niczym relikwie świętych są przechowywane w pamięci ks. biskupa Antoniego, ale nie tylko. Na obiad do sióstr nazaretanek przybyli kapłani, którzy pamiętają o. Wojciecha. Spontanicznie dzielili się wspomnieniami. Ks. prałat Wincenty Lisowski opowiadał o samym pogrzebie o. Wojciecha, w którym brał udział. Mówił, że była to mroźna zima i padał śnieg, a ludzie obecni na cmentarzu zamarli przy opuszczeniu trumny do grobu. Jednak nie z zimna, ale dlatego, że wszyscy poczuliśmy się tacy porzuceni – mówił ks. prałat – jak owieczki bez pasterza. O. Wojciech Nowaczyk OMI obejmował swoją posługą terytorium, na jakim obecnie pracuje 15 kapłanów. Bp Dziemianko wspominał, że śp. o. Wojciech odwiedzał wiernych, jeżdżąc rowerem, często w tajemnicy przed KGB, choć nie sposób było się przed nimi ukryć. Wiedział dobrze, w jakiej sytuacji się znajduje, jednak po powrocie z łagrów na Komi, gdzie przebywał sześć lat, nie zgodził się na powrót do Polski. Nie zniechęcał się w trosce o ubogich, choć był inwigilowany. Służył ludziom posługą sakramentalną, katechizował rzesze dzieci i młodzieży z wiosek, ale też pieczołowicie dbał o dobra kościelne, gdyż, jak mówi bp Antoni, wyremontował kaplice i kościół, uratował od zniszczenia organy, dzwony czy obrazy, bardzo się przy tym narażając ówczesnej władzy. Niezbędne paramenty, księgi liturgiczne i różnego rodzaju pomoc o. Wojciech otrzymywał oczywiście nielegalnie od pracującego wówczas w Rosji o. Kupsza. Bp Antoni mówi, że o. Kupsz powiadamiał o. Wojciecha o tym, kiedy ma czekać na dworcu kolejowym na pociąg jadący do Moskwy. Często w konspiracji o. Wojciech posyłał zaufaną osobę, np. s. Teresę nazaretankę, aby odebrać przesyłkę.

Pewnego razu o. Kupsz wiózł mszał dla o. Wojciecha i na granicy z ZSRR został zapytany o wielkie księgi, które przewoził. Odpowiedział, że to mszały. Pogranicznik pyta dalej: „A dlaczego aż dwa?”. „Bo u was w Rosji nie ma ministrantów do przenoszenia mszału podczas Mszy, więc potrzebuję obydwu, by leżały w różnych miejscach” – mówi o. Kupsz. Rzeczywiście leżały później w różnych kaplicach, gdzie o. Wojciech odprawiał Mszę św. Trudne czasy pozwoliła przetrzymać o. Wojciechowi wielka ufność Bogu w to, że nic nie dzieje się z przypadku. Pewnego razu wybrał się na autobus do Pińska, ale na dworcu przez pomyłkę wsiadł do innego – jadącego do Dziatłowa. O. Wojciech pomyślał, „w takim razie pojadę do Dziatłowa i odwiedzę mojego kolegę, księdza mieszającego w tej miejscowości”. Wysiadł zatem w Dziatłowie i udał się do swego kolegi. Ten ucieszył się niezmiernie z nieoczekiwanej wizyty i poprosił o spowiedź, gdyż z powodów zdrowotnych już dawno nie wyjeżdżał z Dziatłowa. Była to więc wizyta połączona z posługą sakramentalną, więc ostatecznie o. Wojciech również był zadowolony z takiej zmiany planów. Wielkie zaskoczenie było jednak po kilku dniach, kiedy o. Wojciech dowiedział się o śmierci swojego kolegi, kapłana, którego „przypadkowo” wyspowiadał. Bp Antoni opowiedział też, jak to dzięki niesamowitej ufności i wierze pewnej rodziny przetrwały naczynia liturgiczne po oblatach z czasów przedwojennych. Wspomniany wyżej o. Kupsz pełnił posługę w parafii położonej około 40 km od Soligorska. W czasie okupacji o. Kupsz otrzymał od Stalina list z poleceniem, by przyjechać do Rosji, gdyż potrzebny jest kapelan do tworzącej się armii Andersa. Stalinowi powiedziano, że Polacy są katolikami i nie uda się ich zmobilizować, jeśli nie otrzymają kapłana. Parafia została bez kapłana, ale o kościół zatroszczyli się parafianie. Zakrystianin pozabierał wszystkie cenne przedmioty, głównie naczynia liturgiczne, i skrzętnie schował w domu, przekazując tajemnicę dzieciom. Po wojnie i śmierci zakrystianina córka chciała zwrócić to wszystko, ale kościół był zamknięty. Nie spotkawszy żadnego kapłana, wtajemniczona rodzina nosiła się z myślą, by wszystko oddać do cerkwi prawosławnej, bo to, jakby nie było, „Bohadzin”. Owa córka nie zgodziła się na taki plan i postanowiła cierpliwie czekać, aż otworzą się kościoły i przyjadą księża katoliccy. Czekała tak pięćdziesiąt lat, aż w 1992 r. przybył kapłan i wtedy to cenny skarb został zwrócony kościołowi.  Nie sposób przytoczyć wszystkich opowieści związanych z życiem o. Wojciecha Nowaczyka i historii ludzi z nim związanych, ale świadczą one o żywej pamięci i szacunku do jego osoby. Właśnie te wspomnienia ożywiały atmosferę tego spotkania oblackiego. Ubogaciliśmy się obecnością miejscowych wiernych oraz kapłanów. Zrozumieliśmy, że w tych zniszczonych przez trudne wydarzenia ludziach zanikła chęć walki i być może dążenie do tego, aby zmieniać życie na lepsze. Wykształciła się jednak wielka cierpliwość
w znoszeniu krzywdy, dzięki której skarb wiary przetrwał pośród różnych trudności, a teraz jest odkopywany, aby świecił młodemu pokoleniu.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze