II wojna światowa na Papui Nowej-Gwinei oczami misjonarki. „Niemal codzienne odbywały się naloty”.
Nasze Zgromadzenie* rozpoczęło pracę misyjną na Nowej Gwinei w 1899 r. Głównym zadaniem wtedy było nauczanie z naciskiem na katechizację oraz objęcie opieką ludzi chorych, szczególnie matek.
Nauczanie w tamtych czasach nie była łatwe, gdyż nie było żadnych pomocy za wyjątkiem tablicy. S. Valeria, jedna z pierwszych sióstr, pisała tak:
Sama napisałam sobie katechizm, czytanki, podręcznik do matematyki, starając się przy tym uwzględnić warunki lokalne.
Dwie największe przeszkody w systemie edukacyjnym stanowiły bariera językowa (i decyzja, jakiego języka używać w szkole) oraz brak odpowiednich tekstów i pomocy dydaktycznych. Valeria bardzo szybko nauczyła się tok ples (język tubylczy wyspy Tumleo), choć było to trudne. Ludzie natomiast, szczególnie dzieci, szybko nauczyli się ze słuchu niemieckiego. W ten sposób niemiecki stał się językiem nauczania w szkołach. Nowa Gwinea była kolonią niemiecką.
Pierwsza drukarnia na Nowej Gwinei
Valeria tak pisała do swoich przełożonych w Domu Macierzystym w Steyl w Holandii: „Zostałam poproszona o to, aby rozpocząć nauczanie dzieci, ucząc ich czytania, pisania i arytmetyki, ale ja nie mam żadnych pomocy dydaktycznych. Te dzieci nie będą miały pojęcia o tym, co ja im mówię, jeśli nie zobaczą chociażby obrazka przedstawiającego daną rzecz”.
W odpowiedzi na jej prośbę jedna z sióstr w Steyl zabrała się do opracowania bardzo prostej, ręcznej maszyny drukarskiej. Była nią s. Cherubina Frings SSpS, która przyjechała z tą maszyną na wyspę Tumleo w 1905 r. Siostra z miejsca zabrała się do jej zainstalowania i zaczęła drukować materiały do katechizacji w języku tubylczym, proste czytanki dla dzieci, podręczniki do matematyki, modlitewniki i śpiewniki. Można sobie wyobrazić ogrom zadań siostry Cherubiny, gdy zdamy sobie sprawę, że wszystkie teksty, które napisała, były złożone ręcznie, litera po literze. Tę drukarnię przejęli ojcowie werbiści w 1907 r. i zatrudnili uczniów, których wyszkoliła siostra.
>>> Zdjęcie z Hitlerem, które uratowało przed śmiercią
Przed I wojną światową nauczanie nie było wyłącznie akademickie, ale koncentrowało się w dużym stopniu na formacji dobrych, piśmiennych chrześcijańskich przywódców. Wielu z tych pierwszych uczniów stało się katechistami, którzy pomagali ewangelizować swoich ludzi. W tym samym roku ojcowie werbiści i siostry założyli nową placówkę w Alexishafen. Została ona tak nazwana przez rosyjskiego poszukiwacza kilka dekad wcześniej. Alexishafen został wybrany na nowe miejsce misji, ponieważ ma port, a z pobliskiego Madang dwa razy w tygodniu można było wypłynąć do Hongkongu, Singapuru i Sydney.
Początki II wojny światowej na Nowej Gwinei
8 grudnia 1941 r. Japończycy zniszczyli wielką amerykańską bazę marynarki wojennej w porcie Pearl Harbor na Hawajach i w ten sposób wojna przeniosła się na tereny Nowej Gwinei. Święta Bożego Narodzenia były obchodzone w przygnębiającej atmosferze, ponieważ wiele sióstr myślało o swoich rodzinach, bliskich i krewnych w Europie.
Rząd ewakuował większość obcokrajowców, głównie kobiety i dzieci. Siostry również miały wybór: albo opuścić kraj, albo zostać. Tylko jedna zadecydowała wyjechać, ale w końcu również powiedziała, że pozostanie. Niektórzy krytycy pytali: „Dlaczego siostry nie opuściły Nowej Gwinei w tym czasie, kiedy miały taką szansę?”. Głównym powodem było to, że wolały pozostać z ludźmi.
Japończycy zaczęli bombardować Madang i Alexishafen w grudniu 1942 r. Japońscy żołnierze przybyli po cichu i zajęli Alexishafen. Chociaż większość misjonarzy była Niemcami, a Niemcy byli sojusznikami Japonii, Japończycy kazali wszystkich aresztować. Powiedzieli: „Niemcy i Australijczycy walczą ze sobą w Europie i Afryce, a tutaj Australijczycy pozwalają wam być wolnymi. Na pewno dlatego, że jesteś ich szpiegami”. Japończycy nie zmienili zdania. „Wszyscy misjonarze są szpiegami” – mówili i przetrzymywali ich w areszcie domowym. Boże Narodzenie w 1942 r. było obchodzone skromnie i bez ingerencji Japończyków. Podczas gdy dla misjonarzy z Prowincji Madang rok 1943 był głównie czasem uwięzienia, był rokiem tragicznym dla misjonarzy z Prowincji Wewak i okolic – Wirui i wyspy Kairiru.
Masakra na statku Akikaze
Wszystko rozpoczęło się wczesnym popołudniem w poniedziałek 15 marca 1943 r. Sześciu księży werbistów, 14 braci, 18 sióstr służebnic Ducha Świętego, nastolatka z wyspy Tumleo, dwoje małych opuszczonych dzieci chińskich stało na plaży wzdłuż szkoły katechetycznej na wyspie Kairiru, słuchając wyroku władz japońskich. Ostatni pojawił się Jego Ekscelencja Joseph Loerks SVD, katolicki biskup Centralnej Nowej Gwinei, w mitrze na głowie, z pastorałem w jednej ręce i małą torbą w drugiej. Uczniowie szkoły katechetycznej St. Xaviera ze łzami w oczach uścisnęli dłonie misjonarzom, którzy ubrani w stroje duchowne wspinali się na pokład barki, która stała między brzegiem a czekającym niszczycielem Akikaze. Żaden z tych 42 pasażerów już nigdy nie postawi nogi na lądzie. W ciągu 48 godzin wszyscy zginęli. O ich losie dowiedziano się trzy lata później podczas procesu. Oto relacje naocznych świadków wydarzeń – japońskich marynarzy.
Akikaze przybył do Bagaram, przywożąc środki niezbędne do utworzenia bazy samolotów. Przywiózł także rozkazy od floty głównodowodzącej w Rabaul, by przenieść wszystkich misjonarzy z Kairiru do aresztu dla jeńców wojennych w Ramale koło Vunapope. Japończycy stawali się coraz bardziej podejrzliwi, sądząc, że misjonarze byli szpiegami. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej ich marynarka wojenna poniosła olbrzymią porażkę i straciła 3000 osób na sąsiadującym Morzu Bismarcka. Pojawiły się dowody, że ktoś ostrzegał aliantów wzdłuż wybrzeża Madang-Wewak-Aitape, dlatego podejrzenia padły na wszystkich Europejczyków. A teraz, gdy w Sarasen powstała nowa baza samolotów, zgrupowanie europejskich misjonarzy w pobliżu było ryzykowne, więc musieli odejść. W rzeczywistości niebezpieczeństwem była bardzo skuteczna straż przybrzeżna, ukryta w górach Prince Alexandra na lądzie, siejąca spustoszenie w japońskiej flocie. W dzienniku pokładowym zanotowano, że Akikaze podniósł kotwicę w porcie Bagaram 15 marca o 3.35. Wszyscy misjonarze zostali stłoczeni w dusznym, gorącym pomieszczeniu oficera pod pokładem. Następnie Akikaze okrążył zachodnią cześć Kairiru i skierował się na północ do Wyspy Manus. Tam rzucono kotwicę w Lorengau o godzinie 1.00. Następnego dnia statek wyruszył dalej, aby zebrać kolejnych misjonarzy.
Do godz. 3.30 załadowano na pokład siedmiu luterańskich misjonarzy i trzech misjonarzy MSC, trzy siostry OLSH i innych imigrantów pochodzenia chińskiego, indyjskiego lub birmańskiego. Grupa ta została umieszczona w innym, dużym pomieszczeniu. Na pokładzie niszczyciela znajdowało się teraz 62 więźniów, w tym jeden Australijczyk, czterech Hindusów lub Birmańczyków, sześciu Holendrów i 39 Niemców.
Akikaze przypłynął do Kevinga o godzinie 8.30 w dniu św. Patryka, w środę 17 marca 1943 r. Podczas tego krótkiego pobytu kapitan otrzymał zapieczętowane rozkazy z dowództwa z nakazem udania się do Rabaul i pozbycia się wszystkich więźniów w drodze. Miał on drewnianą platformę o powierzchni 6 stóp kwadratowych zbudowaną na pokładzie niszczyciela. Nad nim wznosiła się około trzymetrowa szubienica z kołem, do którego był dołączony duży hak. Krótko po południu, około 6 mil morskich od Kavieng, rozpoczęła się masakra, która trwała prawie trzy godziny.
Mimo że tylny pokład Akikaze został osłonięty plandeką, kapitan, czterech oficerów, 60 podoficerów i załoga byli w stanie wywnioskować, co się stało. Począwszy od biskupa Loerksa, wywołano z przygotowanej listy 59 nazwisk w odstępach około trzech minut. Najpierw wywoływano mężczyzn, a potem kobiety. Każda ofiara miała zawiązane oczy, była rozebrana do bielizny osobistej i miała związane ręce. Następnie ofiara była zawieszana za nadgarstki na haku szubienicy. Potem strzelano z dwóch karabinów maszynowych i pięciu karabinów. Martwe ciała były odcinane i wpadały w fale wytwarzane przez śrubę. Celowo przekraczano prędkość 28 węzłów, z silnikami na pełnym gazie, aby hałas zagłuszył odgłos strzałów lub krzyków. Dwoje chińskich dzieci i córeczka niemieckich rodziców – świeckich misjonarzy, zostało wrzuconych do morza. Gdy Akikaze dopłynął do Rabaul o 19.06, wszystkie ślady zbrodni zostały wyszorowane. Zszokowani oficerowie i załoga, którzy byli świadkami makabrycznej masakry, przysięgli milczenie na ten temat.
Gdyby nie powojenne śledztwo wojskowe, ta historia pozostałaby pod falami oceanu do dziś.
>>> W trakcie II wojny światowej mordowany był co piąty ksiądz
Historia statku Yorishime Maru
Podczas gdy do wszystkich tych dramatów dochodziło w rejonie Wewak w 1943 r., w prowincji Madang misjonarze powoli gromadzili się w Alexishafen. Nad Madang niemal codzienne odbywały się naloty. W końcu 18 lutego Amerykanie zbombardowali i ostrzeliwali Alexishafen. 1 września 1943 r. eskadra amerykańskich bombowców skierowała się prosto na Alexishafen. Jednym z ich celów była monumentalna katedra zbudowana w całości z drewna. Powstał wielki pożar. Utrata katedry była psychologicznym ciosem dla wszystkich, zwłaszcza dla biskupa Wolfa, który był bardzo zainteresowany jej budową. W listopadzie misjonarze otrzymali rozkaz wejścia na pokład łodzi, która czekała na nabrzeżu w Alexishafen. Szli z ciężarem w sercu, patrząc na spalony klasztor i katedrę, po których pozostał jedynie popiół i ruiny.
Statek, który czekał na nich, był starą japońską barką rybacką. Weszli na pokład w nocy i udali się na wyspę Manam. W ciągu kilku dni siostry z okolic zostały również sprowadzone do Manam. Razem było 48 sióstr. Dowieźli tam również ojców i braci werbistów, a także luteranów z okolicy i różne inne osoby. Ich liczba wzrosła do 140. Zrozumiałe, że dla tylu osób brakło żywności. Kiedyś Japończycy zezwolili na zabicie zabłąkanego konia i wszyscy cieszyli się świeżym mięsem. W pierwszych dniach było cicho: nie przeleciał żaden samolot. Ale przez cały grudzień trwały bombardowania.
Pod koniec stycznia 1944 r. więźniom nakazano opuszczenie Manam, skąd zabrano ich do innych miejsc na wybrzeżu, a w końcu do Wewak.
Świadomi niebezpieczeństwa misjonarze byli zrezygnowani. Po kilku dniach oczekiwania w deszczu i błocie, głodni i zmęczeni, późnym wieczorem 5 lutego wsiedli na statek Yorishime Maru. Tej nocy popłynęli w kierunku Wewak. 6 lutego o 8 rano nagle pojawiła się formacja 15 amerykańskich samolotów i zaczęła ostrzeliwać statek. Potem był drugi atak, tym razem bombowy. Skutki tego ataku były fatalne. Na pokładzie była jedna wielka rzeź, morze krwi. Ci, którzy zginęli, byli szczęściarzami. Inni byli okaleczeni, krwawili, jęczeli i modląc się, umierali. Biskup Wolf również został poważnie ranny i zmarł około trzech tygodni później. Tylko około 10 osób nie zostało rannych. Ci chodzili wokoło oszołomieni, próbując pomóc i modlić się z umierającymi. Gdy statek dotarł do Wewak, lekko ranni wyszli na brzeg. Potem Japończycy wynieśli ciężko rannych na piasek na brzegu morza w gorącym słońcu. W końcu ktoś łaskawie rozpiął nad nimi siatkę, aby zapewnić cień. Misjonarzom, którzy nadal mogli chodzić, polecono wynieść na brzeg ciała wszystkich, którzy zostali zabici. Zostały one zawinięte w koce i ułożone na piasku: 7 kapłanów, 12 braci, 27 sióstr, 6 misjonarzy luterańskich i 7 innych osób. Dr Braun z misji luterańskiej i jego żona, pielęgniarka, robili, co mogli, ale nie mieli lekarstw ani bandaży. Po południu przyszedł rozkaz ponownego wejścia na pokład. To była ponowna agonia dla rannych. Pokład statku nieco oczyszczono, ranni zostali wniesieni na pokład i położeni na kocach, a żołnierze podali im herbatniki. Nie mieli jednak czasu, aby zakopać zmarłych i do dziś nikt nie dowiedział się, co stało się z ich zwłokami i czy w ogóle zostali pochowani.
Jeszcze dwa dni przebywali na morzu i dotarli do wioski o nazwie Hotegan (dziś Jarapura). Był tam stary dom składający się tylko z dachu i słupów. Znaleźli trochę jedzenia i wody. Na bandaże rozdzierano prześcieradła, a nawet ubrania. Bóg dał im szczególną siłę, aby znieść wszystkie cierpienia i nędzę. Jeszcze w Manam siostry upiekły hostie, więc mieli codzienną mszę św. i komunię, co dawało im duchową siłę, aby nadal nieść swój krzyż. Co kilka dni umierał ktoś z rannych. Z naszych sióstr zmarło jeszcze 10 na skutek ran. W sumie na statku Yorishime Maru zginęło 37 służebnic Ducha Świętego. Malała liczba tych, którzy pozostali przy życiu. O. Lawrence Mey SVD miał nogę w tak złym stanie, że tylko amputacja mogła uratować mu życie. Doktor Braun miał niewielką ilość miejscowych leków przeciwbólowych i prostą, małą piłę. Jego żona, brat Gerhoch SVD i niektórzy misjonarze służyli pomocą jak mogli. Pacjent, znieczulony jakimś mocnym napojem (być może japońskim sake), ciągle mówił lekarzowi podczas amputacji „Dalej, doktorze, dalej”. O. Mey żył jeszcze 30 lat ze sztuczną nogą.
22 kwietnia 1944 r. odbył się bardzo silny atak amerykańskich sił powietrznych i wodnych na Hotegen, co dało nadzieję zdesperowanym więźniom żyjącym na bagnach. Zostali jednak ostrzeżeni, że nie wolno opuszczać obozowiska pod karą śmierci. Pomimo zakazu o. Bill Hagan (Amerykanin), Br. Berchmans Bloner (Amerykanin), Br. January Śliwiak i Br. Bogumił Skibicki (Polacy) ukradkiem, czołgając się wśród leśnych zarośli, dotarli do jakiegoś ogrodu, gdzie natknęli się na ogień snajperów. Na jakimś kiju podnieśli biały materiał i czołgali się do przodu. Nagle zauważyli stalowy hełm. O. Hagan rozpoznał, że to amerykański żołnierz i odezwał się do niego z amerykańskim akcentem. Spontanicznie rzucili się sobie w objęcia i zaraz poszli do amerykańskiego obozu, a stamtąd w krótkim czasie 200 amerykańskich żołnierzy pospieszyło do uwięzionych misjonarzy.
Nie da się opisać krzyków radości, emocji więźniów po tym, jak ujrzeli, jak ich japońska straż poddaje się. Wolność! Jedzenie! Bezpieczeństwo! Chwała Bogu! Był 25 kwietnia 1944 roku.
*Siostra Zyta Konkol ze Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego, służyła 30 lat na misjach w Papui-Nowej Gwinei.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |