Paryż 2024, ceremonia otwarcia

fot. PAP/Abaca

Bluźnierstwo i profanacja. Czy o otwarciu igrzysk możemy porozmawiać trochę spokojniej? [KOMENTARZ]

Otwarcie igrzysk olimpijskich wzbudziło sporo emocji, które na szczęście nieco już opadają. Spróbujmy na moment zdjąć z oczu klapki własnych uprzedzeń i przyjrzyjmy się samemu wydarzeniu oraz towarzyszącym mu reakcjom z nieco innej perspektywy.

Bluźnierstwo, profanacja, rozkład moralny, upadek cywilizacji, dewiacja – takie nagłówki widzieliśmy w mediach społecznościowych w piątek wieczorem i przez kilka kolejnych dni. Przeczytałem je jeszcze zanim nadrobiłem – z kilkudziesięciogodzinnym opóźnieniem – otwarcie XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Cały seans mierzyłem się więc z pytaniem: czy naprawdę dzieję się teraz cokolwiek, co można byłoby określić właśnie w ten sposób?

Skala

Organizatorzy postawili na doświadczenia znane dobrze młodym ludziom choćby z gier komputerowych – na immersję, czyli zanurzenie w świat przedstawiony. A było się w co zanurzyć, czterogodzinna ceremonia otwarcia naprawdę powalała swoim rozmachem. Klasyczną scenę zastąpiła po prostu sama Sekwana, jej brzegi oraz rozciągające się nad nią mosty. Wiwatujące reprezentacje, biorące udział w igrzyskach, prezentowały się nie na stadionie, a na ponad stu łodziach, które spływały rzeką na odcinku sześciu kilometrów, od menażerii Jardin des Plantes aż do Mostu Jeny przy Wieży Eiffla, gdzie odbywał się finał ceremonii. Śledziliśmy ją, przemierzając brzegi Sekwany w towarzystwie zamaskowanego akrobaty, inspirowanego postacią Arno z gier komputerowych serii „Assassin’s Creed”. Przeprowadził nas od efektownego dymu w barwach francuskiej flagi, który wzniósł się z mostu Austerlitz, przez występ Lady Gagi na schodach inspirowanych Wielkimi Schodami Grand Palais, przez robotników podejmujących trud odbudowy spalonej w pożarze katedry Notre Dame, pracownię Louis Vuitton, teatr du Châtelet, gdzie odgrywano słynną scenę z obrazu Wolność wiodąca lud na barykady. Na moment zatrzymał nas bardzo mocny i szeroko komentowany występ Gojiry, którego sceną stała się Consiergerie. Zamaskowana postać prowadziła dalej przez Salę Owalną, czyli czytelnię Narodowej Biblioteki Francji, Most Sztuk Pięknych, gdzie wystąpiła jedna z najpopularniejszych obecnie frankofońskich piosenkarek Anya Nakamura. Zwiedzaliśmy Luwr z pięknie wygenerowanymi postaciami przyglądającymi się spływającym w towarzystwie artystycznych występów Sekwaną reprezentacjom. Odwiedziliśmy na krótko Muzeum Orsay z jego zabytkowym zegarem, postać przeniosła nas nawet do świata fantazji, gdzie podziwialiśmy zmagające się w olimpijskich konkurach… minionki.

Te doprowadziły nas aż do Grand Palais, gdzie mało wcześniej znana francuska piosenkarka Axelle Saint-Cirel wykonała hymn Francji, Marsyliankę, potem śledziliśmy śledziliśmy odsłonięcie dziesięciu posągów kobiet ważnych dla historii Francji. Zapadający powoli zmrok zastaje nas na pieszej kładce Debilly, wokół której na świecących platformach odbywają się synchroniczne tańce. Na samym moście zaś odbywał się pokaz mody i tańców, w których udział brały między innymi ciałopozytywna i homoseksualna didżejka oraz kilka drag queens, mocno ucharakteryzowanych i wyzywająco ubranych mężczyzn przebranych za kobiety. Pierwszy kadr ukazuje te postaci ustawione przy wybiegu w sposób, który przywołuje na myśl obraz Leonarda da Vinci Ostatnia wieczerza. Po pokazie tańców śledziliśmy wykonanie piosenki Imagine Johna Lennona, po której skomentowaniu dość skandalicznie zawieszony został Przemysław Babiarz. I tak ceremonia zmierzała już do finału. Postać na mechanicznym koniu, mająca wyobrażać ducha igrzysk i boginię Sekwany, przedstawiała nam obrazy z kolejnych igrzysk – aż dotarła do Wieży Eiffla, gdzie miał miejsce podniosły przemarsz flag, przemówienia i w końcu przekazanie płomienia olimpijskiego. Ogień z rąk do rąk, od Zinedine Zidana, przez Raphaela Nadala, Serenę Williams i innych powędrował do balonu, który odpalony wzniósł się ponad Paryż, by towarzyszyć zmaganiom sportowców.

Ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, fot. PAP/EPA/Joel Marklund

>>> Marcin Wrzos OMI: patoolimpijskie rozpoczęcie [FELIETON]

Pochwała ludobójstwa?

Jeśli czujecie się nieco przytłoczeni tym przydługim, a i tak mocno skrótowym opisem piątkowych wydarzeń, to słusznie. Było to z pewnością wydarzenie o naprawdę niespotykanym rozmachu. Pomiędzy porywającym kankanem, zwiedzaniem Luwru i odpaleniem olimpijskiego znicza nie brakło kontrowersji. Występ Gojiry poprzedziła śpiewająca Maria Antonina, zgilotynowana przez rewolucjonistów żona króla Ludwika XVI, która – trzymając w dłoniach swoją własną głowę – spoglądała z okien Consiergerie na widownię. Scena była szokująca i w pewnym sensie przerażająca. Tak jak przerażający był los francuskich władców, zwykłych ludzi, gilotynowanych masowo podczas tzw. czerwonego lata Rebespierre’a, a na końcu samych przywódców rewolucji, którzy skończyli na uświęconym przez siebie narzędziu chirurgicznej, błyskawicznej i masowej zagłady. Jednak – czy takie przedstawienie terroru, tortur i śmierci jest czymś nieznanym europejskiej kulturze? Czy nawet w obrębie chrześcijańskiej kultury nie wyobrażamy sobie męczenników dzierżących makabryczne narzędzia tortur, które doprowadziły ich do narodzin dla nieba? Oczywiście trudno posądzać organizatorów o próbę sakralizacji Marii Antoniny, ale czy takie jej przedstawienie od razu oznaczać musi lżenie i pochwałę dla ludobójstwa, co niektórzy zdawali się zarzucać organizatorom? Rewolucyjnemu terrorowi towarzyszył proces odczłowieczenia: masowe topienia kontrrewolucjonistów w Nantes określano np. „deportacją pionową do narodowej wanny” lub „częstowaniem klechów szklanką wody”. Z kolei gilotynowanie nazywano czule „skróceniem patriotycznym”, „spoglądaniem przez okienko” itp. Wszystko po to, by na końcu nie widzieć człowieka. Podobne schematy powielali później naziści — czy mieliśmy tu do czynienia z czymś takim? Nie, rewolucja stała się tłem dla występu artystycznego, tak jak staje się tłem dla zmagań gracza w grze komputerowej lub akcji serialu włączanego do wieczornego kieliszka wina. Dosłowność tej sceny szokuje. Tak, jest przekroczeniem pewnego tabu, ale nie jest pochwałą ludobójstwa, a raczej zobrazowaniem skomplikowanej i wielowątkowej historii wydarzeń, na których ufundowane jest obecnie państwo francuskie.

Drwiny z Eucharystii

Co ciekawe, ale też nieco symptomatyczne, największe oburzenie wzbudziło nie kontrowersyjne nawiązanie do rewolucji, która pochłonęła setki tysięcy ofiar, ale wspominane już nawiązanie do ostatniej wieczerzy — nazywane często bluźnierstwem i profanacją. Jakkolwiek reżyser zapewnia, że jego intencją było oddanie czegoś na wzór bachanaliów, „wielkiej pogańskiej imprezy, powiązanej z bogami Olimpu”, a na scenie pojawił się ubrany na niebiesko mężczyzna mający wyobrażać Dionizosa, pierwsze skojarzenie jak najbardziej przywoływać mogło jeden z najbardziej znanych motywów europejskiej kultury, jakim jest ostatni posiłek Jezusa ze swoimi uczniami, który stanowił pierwszą Eucharystię, centralny obrzęd religijny wszystkich katolików i wielu chrześcijan. Kiedy więc przeczytałem w mediach społecznościowych, że sprofanowano mszę świętą, że upadła cywilizacja, wyobraziłem sobie jednoznacznie wrogi akt, być może jakieś drwiny ze spożywania Eucharystii, jakieś okrzyki, transparenty przeciwko religii itp. Tymczasem zobaczyliśmy kilkudziesięciosekundową scenkę, w której kilkanaście postaci, jeśli w ogóle to na pewno w sposób nieoczywisty, nawiązuje do ostatniej wieczerzy… ustawieniem. Tak, część osób stanowiły tzw. drag queens, postaci z typowo męskimi cechami wyglądu, takimi jak bujna broda, ucharakteryzowane na kobiety, zaś centralną postać stanowiła otyła aktywistka, osoba homoseksualna, pokazująca dłońmi symbol serca – tylko gdzie tu ta profanacja? Osoby te poza ustawieniem w żaden inny sposób – ani słowami, ani gestami – nie nawiązywały do obrzędów religijnych, nie parodiowały spożywania Eucharystii ani nic w tym rodzaju. Po prostu stały. Nawet jeśli przyjmiemy, że cała scena faktycznie jest nawiązaniem do obrazu renesansowego artysty, najprawdopodobniej sam Leonardo był mężczyzną homoseksualnym, to podobnych nawiązań, i to dużo bardziej dosłownych, w popkulturze mamy dziesiątki. Cała scena, jak i późniejsze tańce „bab z brodą”, nie przedstawiały dla mnie większej artystycznej wartości, ale podobnej wartości nie przedstawiają dla mnie również występy przebranych za kobiety polskich kabareciarzy, z których powodu jednak nie upada za każdym razem cywilizacja chrześcijańska. Czy sama obecność osób ze środowisk LGBTQ+ na takiej ceremonii oznacza upadek naszej cywilizacji? Czy gdyby ustawienie wspominanych postaci nie przypominało ani trochę ostatniej wieczerzy uniknęlibyśmy oburzenia? Oczywiście nie, dlatego że samą ich obecność łatwo wpisać w prosty schemat wojny kultur i prowadzić spór według prostych plemiennych narracji.

Fot. Wikipedia/screenshot x/Koneser Unii Europejskiej

Wojna kultur i niewykorzystane szanse

Kiedy zaś w grę wchodzi wojna kultur, to polityczne staje się wszystko. I tak głowa byka na scenie końcowych aktów ceremonii, stanowiąca odwzorowanie podobnej głowy spod znajdującego się niedaleko pałacu Chaillot, stała się starotestamentowym „złotym cielcem”, pływające w Sekwanie głowy postaci z dzieł sztuki zgromadzonych w Luwrze stały się odciętymi głowami francuskich arystokratów, duch Sekwany stał się jeźdźcem apokalipsy, a dziury w rajstopach… męskimi genitaliami wystawionymi na widok dzieci. Prosta w interpretacji i jednowymiarowa staje się również przemielona wielokrotnie przez komercyjnego lewiatana piosenka Imagine Johna Lennona, której samo skomentowanie stało się pretekstem do trudnego do wytłumaczenia zawieszenia znanego komentatora sportowego. To zaś wydarzenie znów dzieli i wpycha nas w głęboko już wytoczone koleiny plemiennego myślenia my-oni. Tymczasem to co faktycznie smuci, to jak pisze ks. Dominik Dubiel, jezuita:

ukłucie rozczarowania, że zmarnowano świetną szansę na zrobienie czegoś naprawdę uniwersalnego, niosącego ideę pojednania w naszym cierpiącym, podzielonym świecie”.

Tajemniczy akrobata, przeprowadzający widzów przez skarby francuskiej kultury, przemierzając brzegi Sekwany pominął np. Świętą Kaplicę, stanowiącą niezwykły przykład architektonicznych umiejętności człowieka, co mogłoby przypomnieć o innych korzeniach Francji i Europy, nie tylko laickich, rewolucyjnych, ale też chrześcijańskich. Wśród dziesięciu kobiet ważnych dla historii Francji nie zabrakło ministry, która wprowadzała aborcję na życzenie, ani Krystyny de Pizan, poetki i pisarki, miejsca nie wystarczyło jednak np. dla Joanny d’Arc, bohaterki narodowej, ale i świętej Kościoła. Ceremonia otwarcia igrzysk zostawiła więc wielu ludzi jeśli nie z oburzeniem, to z poczuciem, że pokazano tylko fragment opowieści, inny pomijając – jakby w ogóle nie istniał.

>>> Sport. Nowe medium propagandowe [FELIETON]

Reakcje i chrześcijaństwo

Może jednak jest trochę tak, jak pisze ks. Wojciech Nowicki w najnowszym numerze „Przewodnika Katolickiego”, że:

jesteśmy równi. Zwłaszcza wobec Boga. Nie jesteśmy lepszymi od innych, mamy również za uszami swoje grzechy. Trzeba unikać pokusy pychy. Jezus uczy nas pokory. Nie złorzeczył, nie odpłacał złem, ale wołał: „Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. (…) Naszym zadaniem będzie zawsze budowanie mostów, nawet jeśli z drugiej strony ktoś będzie skutecznie próbował je burzyć. Nam tego nie wolno”.

Co wspólnego z chrześcijaństwem miały drwiny z otyłości didżejki lub doszukiwanie się żydowskich korzeni jej oraz reżysera przedstawienia? Co wspólnego z chrześcijaństwem mają groźby śmierci i gwałtu, z którymi się teraz zmagają? Co wspólnego z chrześcijaństwem ma lincz przeprowadzany na biorących udział w wydarzeniu drag queens? To, że drażnią i prowokują uprawnia nas do masowego szkalowania? Czy sam Jezus nie uratował cudzołożnicy od śmierci przez ukamienowanie i nie powiedział jej: «I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!». Na koniec, co wspólnego z chrześcijaństwem ma argument pt. „spróbujcie to zrobić z islamem”? Czy fakt, że islam do tego stopnia kojarzy się z terroryzmem, że wzbudza strach, ma być dla chrześcijan, wezwanych do nadstawiania drugiego policzka, w jakiś sposób inspirujący? Kogo ostatecznie mamy naśladować – terrorystów, „dzięki którym” tak „szanuje się” islam czy może naszego Zbawiciela, nawet jeśli Jego słowa mogą prowadzić do upokorzeń? Lubimy się oburzać, czasem chyba też lubimy być obrażani, jednak św. Paweł pisze: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”. I taka właśnie jest postawa chrześcijanina, którą odnaleźć możemy na kartach Pisma Świętego.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze