Bóg przyjmuje każdą modlitwę, ale cały czas czeka na kochające serce [ROZMOWA]
– Kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że tam w Najświętszym Sakramencie jest tylko Boża miłość i Boża czułość, to wówczas nie chcemy już mówić do Boga z dystansu. Oczywiście Bóg przyjmuje każdą modlitwę, nawet tę zdystansowaną, nikogo nie odrzuci i nikogo nie odtrąci. Ale cały czas czeka na to kochające serce – mówi siostra Maria Estera ze Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji.
Służebnice Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji to zgromadzenie kontemplacyjno – misyjne. Ich charyzmatem jest uwielbianie Boga. I właśnie przez uwielbianie Trójcy Świętej, Eucharystii i Ducha Świętego siostry współpracują z dziełem misyjnym Kościoła. W sposób szczególny modlą się za misjonarzy i pracę, którą wykonują na misjach. Siostry nieustannie proszą Ducha Świętego, by otwierał serca ludzi na Ewangelię, która jest głoszona przez misjonarki i misjonarzy.
Justyna Nowicka: Siostro, czasami trudno jest nam zrozumieć, czym jest adoracja. O co w niej chodzi? O to, żeby patrzeć w jeden punkt?
S. Maria Estera: – Doskonale rozumiem tę trudność. To trochę tak jak wtedy, kiedy Jezus mówił do ludzi, że jest Chlebem Żywym, a ludzie odpowiadali Mu, że trudna jest ta mowa, nie da się tego słuchać. Jak możemy Ciebie spożywać? Jakie życie możesz nam dać? (zob. J 6, 51-52). – Trzeba zauważyć, że wraz darem chrztu świętego, każdy z nas otrzymał łaskę duchowego rozumienia tajemnic Bożych (zob. 1J 2,20) i jeśli z nią współpracuje, dbając o swój duchowy rozwój, to po prostu ma tę mądrość. Rozumie Kościół, naukę Kościoła, jego hierarchię. Ale jeśli nie współpracuję z tą łaską, zrywa wszelkie kontakty z Bogiem, zaniedbuje przyjmowanie sakramentów, przestaje się modlić i czytać Biblię – krótko mówiąc: nie troszczy się o swoją duszę, to po prostu gubi tę łaskę i nie ma duchowej mądrości. Serce takiego człowieka staje się powoli obojętne na obecność Bożą. Przychodząc na adorację spotykam się z żywym Bogiem, który mówi do mojego serca. Ludzie często szukają zrozumienia intelektualnego, a Boga i Kościół trzeba rozumieć też sercem.
A gdyby ktoś, słysząc nas, pomyślał, że także chciałby bardziej patrzeć sercem, nie tylko intelektualnie, to od czego powinien zacząć?
– Jest to łaska dana od Boga. On sam mówi w Piśmie Świętym, że da nam nowe serce (zob. Ez 36,26) i wówczas będziemy Go rozumieć. Sami z siebie nie potrafimy Go rozumieć i kochać. Na początek warto zacząć prosić o tę łaskę, uznać z pokorą swoje ograniczenia, ale także to, że On jest Ojcem, który z radością i hojnie daje swoim dzieciom to, o co proszą (zob. Łk 11,13). Jest to pewne zaufanie, którym Go obdarzamy, chcemy z Nim żyć i z Nim współpracować. Wówczas możemy uznać, że potrzebujemy Jego miłości i Jego światła, że inaczej nie potrafimy w Niego wierzyć. I warto jeszcze dodać, że ten proces nie jest nigdy zakończony, ale wciąż trzeba poszukiwać na nowo poznania Boga i dróg miłości – tak jak w każdej relacji.
Oczywiście czymś pięknym jest modlić się ułożonymi modlitwami, np. odmawiając psalmy w czasie liturgii godzin, ale w tym wszystkim chodzi o serce. Czyli moje uznanie, że jestem teraz przed Bogiem. Nie na scenie, nie w gronie koleżeńskim, ale właśnie przed Nim, w Jego obecności jako Jego stworzenie. I mogę własnymi słowami dziękować Mu, prosić Go o coś albo po prostu uwielbiać za to, że On jest i że ja jestem.
To pozwala wchodzić w relację z Bogiem jako Stwórcą, ale także z Przyjacielem i Ojcem.
A czym się różni modlitwa od adoracji?
– Modlitwa jest bardziej dialogiem, a adoracja jest postawą serca. W adoracji po prostu przychodzę przed Boga i pozwalam Mu na siebie patrzeć. To On mnie przyjmuje i wlewa we mnie swoją łaskę, a ja się tym Jego działaniem cieszę i wyrażam Mu wdzięczność. Właściwie wszystko, co robię, to że przychodzę, dziękuję Mu itp. wiąże się z tym, że On uprzedził moje działanie, że to On najpierw zrobił to wszystko dla mnie. On pierwszy przyszedł do mnie ze swoją miłością i zaprosił mnie do siebie, a ja Mu na to odpowiadam. Adoracja jest zauważaniem Boga i odwzajemnianiem Jego spojrzenia.
Podczas adoracji przyjmuję to, co Bóg mi daje. Biorę to, co On ma dla mnie. Wypełniam Nim pustkę, którą odczuwa moje serce. Słucham w swoim wnętrzu Jego natchnień, którymi On chce mnie ubogacić. Oczywiście na adorację przychodzimy w różnych stanach emocjonalnych, z rozbieganymi myślami, po spotkaniach z różnymi osobami, po przeżyciu bardziej lub mniej miłych sytuacji i to, co dzieje się w naszym wnętrzu nie zawsze pochodzi od Boga. Ale Bóg może działać także przez te rozmaite sytuacje, może je rozświetlać swoją dobrocią, podpowiadać sensowne ich rozumienie i ukazywać najlepsze wyjście z przeżywanych problemów. Na adoracji mogą nam się przypominać jakieś sytuacje, doznania związane nieraz z trudnymi wydarzeniami, które wówczas z nas niejako wychodzą. Oddajemy je Bogu, pozwalamy Mu na nie patrzeć i Jego spojrzenie na te sprawy przyjmujemy za nasze. Przekonujemy się, że nie jesteśmy sami z naszymi problemami.
Adoracja Najświętszego Sakramentu jest charyzmatem naszego zgromadzenia, jest specjalnym zadaniem powierzonym nam przez Kościół. Realizując to zadanie chcemy odpowiadać Bogu na tę Jego miłość, która w tym sakramencie wychodzi na spotkanie wszystkim ludziom, ale nie przez wszystkich jest odwzajemniana. Chcemy po prostu dziękować Bogu za tę miłość, którą On ma do każdego człowieka i do całego stworzenia. Za tę współczującą obecność, która naprawdę ogarnia cały świat i ogarnia wszystkich ludzi.
Bóg stał się człowiekiem i dlatego nas doskonale rozumie. Jezus doświadczał wszystkiego, czego człowiek może doświadczyć na ziemi w relacjach ze stworzeniem, z ludźmi, z Bogiem. Także przez to, że stał się człowiekiem mogliśmy zobaczyć, jak wygląda relacja Bożego Syna z Bogiem Ojcem i od Chrystusa możemy uczyć się postawy na modlitwie. Możemy uczyć się tego, w jaki sposób odnosić się do Boga, jak wejść z Nim w relację.
W Ewangelii wiele razy czytamy o tym, że Jezus odchodził w miejsca ciszy, gdzie mógł dłużej modlić się do Ojca (zob. Mk 6,46;Łk 4,42; Łk 11,1). Poniekąd jest to dla nas tajemnicą, ponieważ nie wiemy, w jaki sposób On rozmawiał z Ojcem. Domyślamy się, że nie nosił ze sobą modlitewników, modlił się raczej spontanicznie, ale z pewnością wykorzystywał wersety psalmów, których nauczył się w synagodze. Apostołowie czasami byli świadkami Jego modlitwy (zob. Mk 9,2-8; Mt 26,36-46; J 17,1-26) mogli Go widzieć, gdy przed Ojcem radował się w Duchu Świętym (zob. Łk 10,21). Z przekazu ewangelistów wiemy, że zwracał się do Boga „Tatusiu”, „Tatuniu” (zob. Mk 14,36).
Mówi więc Siostra o pewnej czułości, jaka była między Jezusem a Ojcem i w związku z tym my także możemy w ten sposób odnosić się do Boga.
– Im bardziej relacja z Bogiem jest pogłębiona, tym bardziej jest uczuciowa. Nie boimy się wyrażać emocji przed Nim, bo nie mamy strachu, że zostaniemy zganieni, odtrąceni, czy źle zrozumiani. Kiedy spotykamy się z kimś po raz pierwszy, to wówczas mamy większy dystans, chcemy wyciszyć emocje, aby pokazać się z takiej bardziej intelektualnej strony, która wydaje nam się, że jest lepszą. Z czasem pozwalamy się poznać także od strony emocjonalnej. Podobnie zachowujemy się przed Bogiem. Jeśli przychodzimy do Niego tylko od czasu do czasu, jesteśmy zdystansowani i wyrachowani. Relacje zażyłej przyjaźni nawiązujemy z czasem, pozwalając sobie na częstsze i bezinteresowne spotkania. Kiedy nasze serce czuje się przed Bogiem bezpieczne, nie chcemy już niczego udawać, ale chcemy być autentyczni. Zauważamy, że możemy wyrażać swoją złość, agresję, niezadowolenie, ale także przede wszystkim czułość i miłość. I w zasadzie wiem, że tylko przed Bogiem mogę czuć się pewnie, że On moją miłość – wyrażoną tak jak potrafię – przyjmie i da mi swoją miłość.
Kiedy zdamy sobie sprawę, że tam w Najświętszym Sakramencie jest tylko Boża miłość i Boża czułość, to wówczas nie chcemy już mówić do Boga z dystansu. Oczywiście Bóg przyjmuje każdą modlitwę, nawet tę zdystansowaną, nikogo nie odrzuci i nikogo nie odtrąci. Ale cały czas czeka na to kochające serce. Kiedy otwieramy przed Nim serce, wtedy On ma do nas przystęp. Wtedy może dać nam to nowe serce, w którym będzie mógł mieszkać, w którym będzie mógł działać.
Modlitwa serca jest więc modlitwą uczuć, czułości, zaufania, zawierzenia.
Czasami słyszałam, choćby na jakichś rekolekcjach, że trzeba walczyć o to, by myśli były skupione na Bogu. By nie „odpływały” do naszych spraw, do naszego życia. Ale zawsze wydawało mi się, że nie ma w tym prostoty, nie ma pewnej naturalności, że jest w tym sztywność.
– Na rozumienie modlitwy także duży wpływ mają nasze doświadczenia życiowe i na przykład to, jakie mieliśmy relacje z rodzicami, z przyjaciółmi, z wychowawcami czy z nauczycielami. Czyli z osobami, które są dla nas w jakimś sensie autorytetami i które nas kształtowały. Jeśli przed nimi czujemy taki dystans, że niemal dajemy krok do tyłu, jeśli czujemy, że nie wszystko można im powiedzieć, bo nie wiemy, jak nas odczytają i nie wiemy czy nas pochwalą, czy wręcz przeciwnie, to taką postawę przenosimy także na Boga. Postrzegamy Go tak, jak te osoby w naszym życiu. Natomiast jeśli mamy dobre relacje z autorytetami, to także przed Bogiem zachowujemy się w ten sposób, iż jesteśmy dla Niego serdeczni i nie chowamy przed Nim swoich myśli i uczuć, a co więcej dopuszczamy Go do naszej codzienności, do spraw bardzo osobistych. Warto dodać, że przyjacielska relacja z Bogiem ma wpływ na nasze relacje z ludźmi.
Rekolekcje są ćwiczeniami duchowymi. Bardzo dobrze, jeśli możemy pod kierunkiem osoby prowadzącej przeprowadzić zdyscyplinowaną medytację, aby dać się prześwietlić Słowu Bożemu, zostać przez Nie niejako odczytanym i wyjaśnionym w tym, co aktualnie przeżywamy. Ma to głęboki sens. Kontrola myśli w tym wypadku wypływa z lojalności serca. Teraz jest czas, aby słuchać, co mówi Bóg, a o sobie powiem Mu później. Takie ćwiczenia wiele wyjaśniają. Po nich wiemy, jak bardzo jesteśmy cenni dla Boga, jak bardzo jesteśmy przez Niego kochani. W takich ćwiczeniach Bóg mówi do nas właściwie cały czas to samo: że bardzo nas kocha. Rekolekcje są wyjątkowym czasem słuchania. Później możemy z Nim szczerze rozmawiać o wszystkim.
Myślę, że Bogu właśnie zależy na tym, by mówić Mu o wszystkim, bo tylko On może wziąć nasze życie w swoje ręce i je uporządkować. Na nowo poukładać we właściwy sposób różne nasze myśli, uczucia, doświadczenia. On chce wylewać balsam swojej miłości na nasze rany, na nasze złe doświadczenia, na wszystkie te miejsca, chwile, sytuacje, w których trudno nam coś komuś lub sobie wybaczyć.
Na adoracji oddaję siebie i to wszystko, co przeżywam Bogu i nie oceniam tego, co On z tym zrobi, ale w totalnym zaufaniu zostawiam. A On na to wszystko patrzy z miłością i nią leczy i porządkuje. Znajduje najlepsze rozwiązania nawet dla najbardziej skomplikowanych sytuacji. Kiedy przychodzimy do Niego, to On przede wszystkim widzi w nas swoje piękno. I On tak chce w nas działać, by to piękno w nas przywracać.
A kiedy pozwalam Bogu na takie „zabiegi” w moim sercu – to wówczas także na innych potrafię patrzeć bardziej wielkodusznie. Mogę dostrzec, że wszyscy potrzebują Boga, uleczenia, ale też dobrego słowa, akceptacji, pochwały.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |