Centrum Św. Marcina w Fastowie: bez Polski pomoc uchodźcom wojennym byłaby niemożliwa
Bez Polski pomoc uchodźcom, którzy uciekają przed okrucieństwami rosyjskich wojsk, byłaby niemożliwa. Bez niej nie dalibyśmy rady – opowiada PAP założyciel dominikańskiego Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie w obwodzie kijowskim, ojciec Michał Romaniw.
Przed wojną Centrum zajmowało się wspieraniem rodzin w kryzysie i rehabilitacją dzieci z porażeniem mózgowym i autyzmem. 24 lutego ubiegłego roku, gdy Rosja otwarcie zaatakowała Ukrainę , z godziny na godzinę ośrodek stał się przystanią dla uciekinierów wojennych.
„Przez Fastów prowadziła droga życia na zachód. Była to jedyna droga ucieczki z Kijowa i jego okolic, bo na innych trasach zniszczone były mosty. W pierwszych dniach wojny przyjeżdżały do nas setki ludzi, którzy uciekali z Buczy, Borodianki, Hostomla i Irpienia. Pomagaliśmy w ewakuacji już od pierwszego dnia wojny” – wspomina duchowny.
>>> Zwierzchnicy religijni Ukrainy: tam gdzie przychodzi Rosja, kończy się wolność religijna
Pomoc z transportem
„Ogromną pomoc zawdzięczamy małżonce ambasadora (Polski w Ukrainie, Bartosza Cichockiego), pani Monice Kapa-Cichockiej. Od razu uruchomiliśmy duże firmy, takie jak m.in. Orlen i PZU, które pomogły nam z transportami. W pierwszych dniach wojny wywieźliśmy do Polski 1700 osób” – wyjaśnia.
Ojciec Romaniw siedzi w kawiarni w głównym budynku Centrum św. Marcina, w której pracują jego podopieczni. Raz po raz gaśnie światło. To efekt awaryjnych wyłączeń prądu, będących następstwem rosyjskich bombardowań ukraińskiej infrastruktury cywilnej. „Są dni, kiedy światło mamy tylko dwie godziny dziennie” – wzdycha.
Dominikanie, obecni w Fastowie od 1991 r., pierwszy dom pomocy otworzyli w 2013 r. Centrum św. Marcina powstało dwa lata później. Niedawno uruchomili trzecią placówkę. Poświęcił ją nuncjusz apostolski na Ukrainie abp Visvaldas Kulbokas. Podczas uroczystości odczytano list małżonki prezydenta Polski Agaty Kornhauser-Dudy, która odwiedziła Fastów w październiku 2020 r.
Na parterze głównego domu dominikańskiego centrum od godzin porannych pracują wolontariusze, którzy pakują paczki dla mieszkańców wyzwolonego spod rosyjskiej okupacji Chersonia, nieustannie ostrzeliwanego Charkowa oraz na linię frontu.
Pomoc materialna
„Wysyłamy mleko i czekoladę, którą dostaliśmy z Polski i polskie konserwy z gulaszem angielskim. Żołnierze na froncie mówią, że smakują najlepiej na świecie” – śmieje się ojciec Michał.
Inni wolontariusze pracują w kuchni, gdzie przygotowywane są posiłki dla uchodźców i potrzebujących mieszkańców Fastowa. „Codziennie wydajemy około 100 ciepłych posiłków i około 200 paczek żywnościowych. Staramy się, żeby dostawały je rodziny żołnierzy i ludzie w trudnej sytuacji życiowej” – wyjaśnia zakonnik.
Na górnych piętrach kobiety szyją kominiarki i kołdry dla żołnierzy. Działa tam również katolickie przedszkole i szkoła, w której prowadzone jest m.in. nauczanie języka polskiego. Po szkole oprowadza jej wicedyrektor, Kateryna Czwałowa.
„Jesteśmy znani z tego, że do szkoły i przedszkola przyjmujemy dzieci niepełnosprawne, które niechętnie widziane są w innych placówkach. Mamy tutaj zarówno dzieci uchodźców, jak i mieszkańców Fastowa” – mówi PAP.
>>> Abp Światosław Szewczuk: Boże, Ukraina jest Twoim dziedzictwem, ratuj nas!
Czwałowa otwiera drzwi pierwszej klasy, gdzie na prośbę nauczycielki dzieci śpiewają „Czerwoną kalinę”, jeden z hymnów patriotycznych toczącej się dziś wojny z Rosją. W czwartej klasie trwa lekcja polskiego. Uczniowie witają się głośnym „Dzień dobry”. Ich nauczycielka, siostra Augustyna, jest Polką, która mieszka na Ukrainie od dziewięciu lat. „Dla mnie bycie tutaj jest wielką łaską. Dziękuję Bogu, że mogę tu służyć” – wyjawia.
Najnowszy dom pomocy znajduje się na terenie fastowskiego szpitala. Dominikanie wydzierżawili go na 40 lat i wyremontowali. „Mieszkają tu uchodźcy z Bachmutu, Melitopola i Chersonia, a dziś przyjmujemy siedmioosobową rodzinę z Zaporoża. Jest to matka z sześciorgiem dzieci. Wrócili z Polski, ale przez ostrzały Rosjan boją się wracać do domu” – tłumaczy ojciec Michał.
W dużym, lśniącym nowością budynku są pokoje z łazienkami, kuchnia i pomieszczenia rezerwowe, na wypadek nieoczekiwanej ewakuacji ludzi z terenów zagrożonych. Jest też pralnia, wyposażona przez polską Fundację Solidarności Międzynarodowej.
W nowym domu mieszka pani Oksana, która z 9-letnim synem uciekła na początku wojny z okolic Bachmutu. „Miałam tam trzy domy, ale dziś nie mam dokąd wracać. Nasza wieś została spalona fosforem. W Fastowie czujemy się bezpiecznie i dobrze, ale swój dom to swój dom” – mówi.
Prócz syna Oksana ma dwie dorosłe córki, które żyją na terenach okupowanych. „Nie mam z nimi żadnego kontaktu. Nie odbierają ode mnie telefonów i nazywają mnie nazistką. Mąż starszej córki walczy po stronie Donieckiej Republiki Ludowej. Mój własny mąż zginął 9 maja, był ukraińskim wojskowym” – opowiada.
Takim ludziom, jak Oksana, dominikańskie centrum zapewnia nie tylko miejsce do życia, ale i opiekę psychologiczną. „Choć staramy się, by nasi uchodźcy mieli tu namiastkę domu, to traumę wojenną noszą nie tylko oni. Ma ją w sobie każdy z nas” – wskazuje ojciec Romaniw.
Pytany, jakiej pomocy oczekuje dziś dominikańskie Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie duchowny mówi, że przede wszystkim wszystkiego, czym można ogrzać się zimą.
„Kończą się nam konserwy. Czekamy teraz na ich dostawę. Ale cały czas potrzebne są generatory prądu, ogrzewacze chemiczne, butle z gazem i kuchenki. Zawieziemy je na wschód i południe Ukrainy, gdzie są całkowicie zrujnowane wsie, w których ludzie nie mają dosłownie niczego” – mówi Romaniw w rozmowie z PAP.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |