„Chcemy pomagać do końca wojny”. Z wizytą w Noclegowni na Łazienkowskiej [REPORTAŻ]
„Domowa Noclegownia na Łazienkowskiej” miała być chwilowym projektem. Tymczasem niebawem będzie obchodzić swoje pierwsze urodziny.
Pomysł na jej założenie powstał podczas pierwszych dni wojny rosyjsko-ukraińskiej, gdy Agnieszka Kawiorska, spiritus movens całego projektu, jeździła na Dworzec Centralny w Warszawie, żeby pomagać ukraińskim mamom koczującym tam z małymi dziećmi. Najpierw rozlokowywała potrzebujących „po znajomych”. Gdy z czasem skończyły się te możliwości, a przybyszów nie ubywało, to pojawiła się myśl, żeby stworzyć miejsce służące do tymczasowego, kilkudniowego pobytu dla uchodźców z Ukrainy. Swoją przestrzeń przykościelną użyczyły noclegowni Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie działające przy Kościele Matki Bożej Jerozolimskiej, a patronat nad dziełem objęła Fundacja Oczami Nieba.
Inny świat
Jadąc na Łazienkowską przeczuwałam, że wejdę do innego świata. Wojna za naszą granicą trwa od roku i większość z nas przyzwyczaiła się już do koszmarnych, ale niedotykających nas bezpośrednio wiadomości. Początkowy zryw pomocy nieco przygasł i zwyczajnie zabrakło nam czasu i siły na to, żeby aktywnie angażować się we wspieranie uchodźców. Na szczęście wielu ludziom jeszcze starcza siły, żeby swoim życiem służyć poszkodowanym w okrutnym konflikcie. Im wojna nie spowszedniała, każdego dnia wkładają ręce w jątrzące się rany serc, które doświadczyły niespodziewanego koszmaru.
W podziemiach kościoła przy Łazienkowskiej spotykam się z Olą i Tomkiem Kawiorskimi, którzy prowadzą Fundację Oczami Nieba. Zgodzili się opowiedzieć o inicjatywie, która przewróciła ich życie do góry nogami. Pokazują mi miejsce tętniące życiem – pralki wciąż włączone, w kuchni kilka pań wspólnie gotuje obiad, dzieci bawią się w najlepsze na dywanie, który, o ironio, jeszcze do niedawna zdobił podłogę w jednym z najbardziej luksusowych warszawskich apartamentowców – przy ulicy Złotej. Choć teraz miejsce jest naprawdę ładne, to na samym początku przykościelne sale zupełnie nie nadawały się do zamieszkania. Członkowie Fundacji wraz z wolontariuszami samodzielnie prowadzili prace remontowe – od malowania ścian, usuwania grzyba, po montowanie instalacji elektrycznych. Koordynatorami ds. usterek zostali znani szerszej publiczności z serialu „M jak Miłość” bracia Rafał i Marcin Mroczkowie – jako wolontariusze cierpliwie przyjeżdżają na każde wezwanie i usuwają wszystkie nagłe awarie.
W urządzaniu całości bardzo ważna była estetyka: różowe kocyki, jasne ściany – wszystko po to, żeby nadać surowym salkom wygląd zbliżony do tego domowego.
– Zazwyczaj jest tak, że mamy maksymalnie dwie godziny na wypranie pościeli, bo już przyjeżdżają kolejne osoby. W ciągu miesiąca przewija się przez dom ok. 120 osób, w całości pomogliśmy ponad tysiącowi osób. Stykamy się z ludźmi nieprawdopodobnie skrzywdzonymi przez wojnę, teraz już przeważnie z terenów okupowanych. Na szczęście mamy psycholożkę „na telefon” przeprowadzającą interwencje, gdy przyjeżdża ktoś wyjątkowo mocno straumatyzowany. Mieszkała u nas córka przetrzymywanego w Czarnobylu żołnierza. Był torturowany przez Rosjan ojciec rodziny, była kobieta, która w wyniku bombardowania straciła całą rodzinę i tu w Polsce żyła jako osoba w kryzysie bezdomności, był chłopiec z amputowaną nogą. Bardzo dużo osób przeżyło kilkudniowy głód, byli w niewoli, czasem przed przyjazdem pochowali swoich ojców. To ludzie tacy jak my – od profesorów po ekspedientki, zdrowi i chorzy, młodsi i starsi. Od nas odróżnia ich tylko to, że mieli nieszczęście mieszkać na terenie objętym konfliktem, a ich życie nagle stało się okrutnie trudne. Są osamotnieni, żyją z daleka od domu i bez środków do życia. Chociaż zaczyna brakować nam środków na prowadzenie noclegowni, a zakładaliśmy, że będziemy pomagać góra trzy miesiące, to teraz już wiemy, że będziemy z narodem ukraińskim do ostatniego dnia wojny, do ostatniej potrzebującej osoby – opowiada Tomek.
Setki wolontariuszy
Potrzeby są ogromne, bo samo wyżywienie to koszt, bagatela, około 15 tysięcy miesięcznie. Do tego opłaty i niespodziewane potrzeby mieszkańców – wszystko to wymaga nieustannego przepływu środków. A początkowa hojność firm i osób prywatnych teraz jest mocno ograniczona.
W kantorku spotykamy Grzegorza, wolontariusza. Zgłosił się do Fundacji, żeby pomóc uchodźcom, ale okazało się, że dla niego samego czas spędzony na pomaganiu okazał się być uzdrawiający. – Trafiłem tu jako osoba mocno wątpiąca i podczas dyżurów nocnych zacząłem zaczytywać się w leżących na stole pismach Alicji Lenczewskiej. Aktualnie jestem tu codziennie i czuję, że dostaję więcej, niż sam daję – szczególnie w wymiarze duchowym. A tak po ludzku, to noszę walizki, bawię z dziećmi – dbam o to, żeby nasi goście czuli się bezpiecznie, jak w domu – opowiada.
Praca noclegowni jest bardzo dobrze skoordynowana. Aktualnie pomaga w niej około 100 wolontariuszy, przez miniony rok było to ponad 500 osób, głównie członków zaprzyjaźnionych wspólnot. Dzięki ich nieustannemu wsparciu w domu może przebywać jednocześnie 40 gości. Duża w tym zasługa Oksany, początkowo podopiecznej, a teraz zarządzającej zakwaterowaniem i dyżurami wolontariuszy. Oksana jest mamą dwóch córek, dzięki pomocy Oli i Tomka powoli układa sobie życie w Polsce. Zaczyna kurs księgowości, a jej córki chodzą do szkoły i na lekcje tańca. Bo pomoc nie kończy się wraz z momentem opuszczenia ośrodka. Jestem świadkiem rozmowy Tomka z chłopakiem, którego dziewczyna, gdy trafiła do noclegowni była w niechcianej ciąży. Małżeństwo Kawiorskich otoczyło młodą mamę natychmiastową opieką, także położniczo-ginekologiczną. Dzięki nim dziewczyna nie zdecydowała się na aborcję. Teraz czynnie angażuje się w burzliwe losy młodej pary.
– Nie zostawiamy ich samych. Szukamy sponsorów, gdy są potrzebne okulary, rower niezbędny do podjęcia pracy… Pomagamy wyrabiać dokumenty i jesteśmy z naszymi gośćmi w kontakcie. To jest never ending story, ale wiemy, że oni nas potrzebują – tłumaczy Tomek.
Fundacja Oczami Nieba wkłada ogrom pracy w walkę o godność tych, o których papież Franciszek powiedział, że są największymi ofiarami wojny, a jednocześnie są najmniejszymi tego świata. Ich krzyk nie jest słyszalny.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |