Zdjęcie poglądowe. Fot. Justyna Nowicka

Wojewoda podkarpacki: ten rok był związany z dużym obciążeniem psychicznym dla wszystkich mieszkańców [ROZMOWA]

O tym, jak rok wojny w Ukrainie zmienił Podkarpacie i mieszkańców regionu oraz jak obecnie wygląda pomoc uchodźcom mówi w wywiadzie dla PAP wojewoda podkarpacki Ewa Leniart.

Mija rok od wybuchu wojny w Ukrainie. Jaki to był rok dla Pani?

Ewa Leniart: Ten rok był związany z dużym obciążeniem psychicznym, nie tylko dla mnie, ale podejrzewam dla wszystkich mieszkańców województwa. To był szok, że wojna dzieje się tak blisko naszej granicy, że tak wiele ludzi musi uciekać przed wojną. To było bardzo duże przeżycie, bardzo obciążające dla wszystkich.

Kryzys uchodźczy, jaki został wywołany agresją Rosji na Ukrainę, był najcięższy z jakim się zmierzyłam na stanowisku wojewody. Kluczową kwestią był jego rozmiar. Napływ ludności od pierwszych dni rosyjskiej agresji na Ukrainę był ogromny. W szczytowym momencie mieliśmy prawie 80 tys. osób, które na dobę przechodziły przez nasze podkarpackie przejścia graniczne. Normalny dobowy ruch w obie strony kształtuje się na poziomie ok. 20 tys. osób.

Jak Pani wspomina te pierwsze dni wojny i decyzje, które musiała Pani podjąć?

Informacje o tym, że może dojść do agresji Rosji na Ukrainę pojawiały już pod koniec 2021 r. Wówczas też zapadły decyzje odnośnie do tego, że Podkarpacie oraz Lubelszczyzna będą województwami recepcyjnym. Podjęte zostały też inne decyzje, które spowodowały, że byliśmy dobrze przygotowani do sytuacji, jaka nastąpiła 24 lutego 2022 r.

Mieliśmy plan, że etapowo będą powstawać w regionie punkty recepcyjne. I tak też było, z tym jednak, że niemal od razu musieliśmy przejść do etapu trzeciego, czyli otwarcia ogromnego punktu recepcyjnego dla kilkunastu tysięcy ludzi w Hali Kijowskiej, bo liczba osób, które przekraczały granice były bardzo duża.

fot. EPA/ROMAN PILIPEY

Na pewno nie było szoku ani paniki, bo wszystko było rozpisane na decyzje i czynności, które trzeba wykonać. Natomiast muszę przyznać, że dużym wyzwaniem była kulminacja fali uchodźców, która nastąpiła w naszym regionie na początku marca 2022 r. W tych dniach granicę w regionie, jak wspominałam, przekraczało w ciągu doby ponad 80 tys. osób. To naprawdę było duże wzywanie.

W tych pierwszych dniach wojny miałam świadomość, że od podjętych przeze mnie decyzji zależy zdrowie, a czasami nawet życie tych osób, które uciekają przed wojną. Proszę pamiętać, że to była zima i nocami temperatura spadała do bardzo niskich wartości.

Jak Pani ocenia te pierwsze decyzje? Patrząc z perspektywy czasu, czy coś by Pani zmieniła?

Nie żałuję żadnych decyzji, które wówczas podejmowałam. Nie uważam, że jakakolwiek decyzja mogła zostać podjęta szybciej, czy być inna. Przez pierwszy tydzień w Centrum Zarządzania Kryzysowego pracowaliśmy całą dobę i decyzje podejmowaliśmy na bieżąco. W tych pierwszych dniach byłam pod wrażeniem osób i organizacji, które od początku współpracowały z moim urzędem. To przede wszystkim Caritas Archidiecezji Przemyskiej, która nie odmawiała żadnej pomocy, tej związanej z żywnością czy odzieżą.

Bardzo pomocny okazał się też Związek Ukraińców w Polsce, ponieważ już w sobotę, czyli trzy dni po wybuchu wojny, pojawiła się taka kwestia, że sporo osób, które dotarły do punktu recepcyjnych nie chciały go opuścić. Miały takie poczucie, że jest im ciepło, są bezpieczni i w miarę blisko domu. Dlatego skontaktowałam się ze Związkiem Ukraińców oddział w Przemyślu, aby wsparli nas tłumaczami. Szybko się zorganizowali i przyjechało kilkuset tłumaczy, dzięki temu punkty recepcyjne mogły zacząć spełniać swoją funkcję, bo mieliśmy w pewnym momencie problem, że punkty były zapełnione. Tłumacze-wolontariusze przekonywali te osoby, że mogą bezpiecznie udać się do przygotowanych dla nich miejsc w głębi kraju. Tutaj, jeśli chodzi o transport, tytaniczną pracę wykonała Państwowa Straż Pożarna.

>>> Abp Światosław Szewczuk: to rok wielkich tragedii, ale pozostajemy żywi

W tych pierwszych dniach wspierał nas też Polski Czerwony Krzyż, przede wszystkim w punktach medycznych. Także wiele lokalnych organizacji włączyło się do pomocy. Potem pojawił się ruch społeczny – Koła Gospodyń Wiejskich, które przyjeżdżały na granicę z kanapkami i ochotnicze straże pożarne, które pomagały w punktach recepcyjnych. Ten ruch oddolny był ogromny. Tutaj nieoceniona była pomoc koordynacyjna ze strony samorządów.

W pierwszych dniach konfliktu problemem była również duża liczba wolontariuszy, którzy z całej Polski, ale też z różnych zakątków świata, przyjeżdżali na przejścia graniczne i chcieli pomagać. Baliśmy się, że zablokowane zostaną przez nich nasze przejścia graniczne. Policja musiała kierować ruchem przy samej granicy. Oceniając pierwsze dni wojny uważam, że zostały wówczas podjęte optymalne decyzje. Biorąc pod uwagę skalę kryzysu, daliśmy radę problemowi w sposób wyjątkowy.

Bardzo wysoko oceniła Pani pracę służb, a jak ocenia Pani postawę mieszkańców Podkarpacia, którzy pomagali uchodźcom?

Mieszkańcy regiony pokazali niezwykłą empatię. Kiedy zakładaliśmy powstanie punktów recepcyjnych, zakwaterowanie w oparciu o siły państwowe i samorządowe, to nie uwzględnialiśmy czynnika społecznego. Ta reakcja społeczna przeszła najśmielsze oczekiwania. Myślę, że nikt się nie spodziewał ani łańcuszków parafialnych, ani organizujących się Kół Gospodyń Wiejskich, które przygotowały kanapki. Caritas ustawiał harmonogram, która parafia dowozi te kanapki na granicę, czy do punktów recepcyjnych.

EPA/SERGEY KOZLOV

Proszę pamiętać, że myśmy pomagali nie tylko tutaj, po polskiej stronie, ale w zasadzie od pierwszych dni wojny, już w niedzielę, zorganizowaliśmy wsparcie humanitarne z wodą, kocami, kanapkami transportowane na stronę ukraińską dla tych, którzy czasami długie godziny czekali na przekroczenie granicy. To był ogromny wysiłek i bez tego zaplecza społecznego na pewno by się to nie udało. Trzeba też pamiętać, że mieszkańcy otwierali swoje domy dla uchodźców. Ten czynnik był niezwykle ważny, bo wszystkie inne organizacje międzynarodowe, organizacje humanitarne pojawiły się później. Pierwsi byli mieszkańcy i lokalne organizacje wolontariackie.

Po pewnym czasie niezbędna okazała się pomoc systemowa ze strony państwa. Zostały uruchomione środki zarówno dla samych uchodźców, jak i Polaków, którzy im pomagali. Jak ta pomoc wyglądała na Podkarpaciu?

Rzeczywiście to są bardzo znaczące kwoty przekazane na ten cel. Po podsumowaniu roku działania punktów recepcyjnych, ich liczba w tym czasie się oczywiście zmieniała, przeznaczyliśmy na ten cel w sumie ponad 21,5 mln zł. Natomiast na wypłatę mieszkańcom regionu świadczenia za przyjęcie pod swój dach uchodźców, czyli słynne 40 zł, w regionie przeznaczyliśmy 120 mln zł. Z kolei do samorządów, które zorganizowały zbiorowe punkty zakwaterowania dla uchodźców trafiło 1,5 mln zł. Tutaj najlepiej widać te dysproporcje między zaangażowaniem społecznym a zorganizowanym pobytem.

Kolejny 1 mln zł został przeznaczony na funkcjonowanie magazynu z pomocą humanitarną w Rzeszowie oraz w Leżajsku .Z kolei 900 tys. zł zostało wydanych na kompleksowe punkty pomocy, które funkcjonowały na obszarze naszego województwa w różnych miejscach. Takich punktów było sześć, w nich uchodźcy, którzy już byli zakwaterowani w regionie mogli się zwracać o pomoc m.in. psychoterapeutyczną czy o zajęcia integracyjne dla dzieci.

Z czasem forma pomocy uchodźcom się zmieniała, na przykład nie działa już większość punktów recepcyjnych. A jak wygląda kwestia pomocy uchodźcom po roku od rozpoczęcia wojny?

Obecnie w regionie działa tylko jeden punkt recepcyjny w dworcu PKP w Przemyślu. W tym mieście funkcjonuje też centrum doraźnej pomocy humanitarnej, gdzie uchodźcy mogą przenocować. To miejsce prowadzi prezydent Przemyśla. Podobne centrum funkcjonuje też w Radymnie prowadzone na nasze zlecenie przez fundacje Unitatem. Każda osoba, która przekracza granice i powie, że jest uchodźcą oraz deklaruje, że nie ma gdzie się zatrzymać, może skierować się do tych dwóch ośrodków.

fot. PAP/Wojtek Jargiło

Obecnie w bazie PESEL mamy w regionie zarejestrowanych 48 tys. uchodźców z Ukrainy, ale aktywnych numerów na ten moment jest 29 tys. W podkarpackich szkołach jest ok. 5 tys. dzieci z Ukrainy. Dlatego w tej chwili ta pomoc koncentruje się, aby ułatwiać asymilację, aby uczyć języka polskiego osoby, które chcą się aktywizować zawodowo. W regionie ponad 9 tys. uchodźców podjęło już prace. To duża liczba, biorąc pod uwagę fakt, że do nas docierały głównie kobiety z dziećmi.

Czy docierają do Pani jakieś sygnały o problemach czy napięciach związanych z uchodźcami? Czy też oni sami zgłaszają jakieś problemy do urzędu?

Nie odnotowujemy jakichś specjalnych problemów. Są miejsca, gdzie jest potrzebna pomoc psychologiczna czy wsparcie socjalne i ta pomoc jest udzielana na bieżąco.

Czy Pani zdaniem to, co wydarzyło się w ciągu tego roku wpłynie na postrzeganie Podkarpacia i jego mieszkańców? Dotychczas byliśmy traktowani jako region peryferyjny, na końcu Polski. W ostatnim czasie przyjeżdżali do nas najważniejszy politycy na świecie, włącznie z prezydentem USA Joe Bidenem. Pokazaliśmy też niesamowitą empatię, przyjmując tysiące osób, które uciekało przed wojną. Jak te wszystkie wydarzenia zmienią nas i nasz region?

Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Z jednej strony na pewno Rzeszów i Podkarpacie po 24 lutego 2022 r. stały się rozpoznawalne na całym świecie. Z drugiej strony wciąż jesteśmy regionem przyfrontowym, wciąż ta niepewność i niepokój jest, choć sądzę, że te odczucia są coraz mniejsze.

Te wydarzania, które rozpoczęły się rok temu, nie ma co ukrywać, są pewną szansa dla Podkarpacia. No bo to tutaj przyjęliśmy ogromną liczbę uchodźców. Przyjmowaliśmy delegacje z całego świata. Ludzie zobaczyli, że na Podkarpaciu nie mamy się czego wstydzić. Moim zdaniem jako region korzystamy z tej szansy, która się pojawiła. Przede wszystkim mieszkańcy z tej szansy korzystają, pokazujemy, że jesteśmy otwarci, życzliwi i gościnni. Na pewno w ciągu tego roku zyskaliśmy na rozpoznawalności i na znaczeniu.

>>> Podkarpacie stało się domem miłosierdzia

Co do zagranicznych delegacji, to rzeczywiście było ich bardzo dużo. Z takiego szybkiego podsumowania wynika, że w ciągu roku było ich ponad 300. I to był pierwszy garnitur polityków, były to głowy państw, szefowie KE, premierzy.

Jesteśmy regionem, który ma wiele bolesnych doświadczeń w historii, jeśli chodzi o stosunki z naszymi sąsiadami ze wschodu. Czy ten rok wpłynie na relacje polsko-ukraińskie?

Sądzę, że to, co pokazaliśmy w ciągu tego roku już zmieniło i poprawiło nasze relacje. Przede wszystkim Ukraina przekonała się o tym, że Polska jest jej siostrą. To tak, jak w przysłowiu, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Okazaliśmy się przyjaciółmi Ukraińców – to dokonało się w wymiarze dyplomatycznych, politycznym i humanitarnym. Z drugiej strony, myślę że zagrożenie ze wschodu zbliżyło oba narody, smutne, że nastąpiło to w takich okolicznościach. To też jest potwierdzenie, że to zagrożenie płynące ze wschodu jest takie samo dla Ukrainy, jak i dla Polski.

O ważnych sprawach, które nas dzielą będzie czas jeszcze rozmawiać. Wojna nie jest najlepszym momentem do tego, żeby dyskutować o trudnej historii. Sądzę, że po tym roku, w którym pokazaliśmy naszą solidarność, będzie łatwiej nam dojść do porozumienia. To, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy bardzo nas zbliżyło.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze