fot. LUCA ZENNARO, PAP/EPA.

Czy Bóg chce różnorodności religijnej? [ROZMOWA]

O podpisanej przez papieża Franciszka „deklaracji o ludzkim braterstwie dla pokoju na świecie i zgodnego współistnienia” z o. Kasprem Kaproniem OFM rozmawia Michał Jóźwiak.

Podczas pobytu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich papież Franciszek podpisał deklarację, której fragment brzmi: „Pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, ras i języków są chciane przez Boga w Jego mądrości przez którą stworzył On rodzaj ludzki”. To dość mocne i chyba kontrowersyjne sformułowanie. Chodzi oczywiście o to, że w tej wyliczance znalazła się religia. Czy te słowa mogą zostać odebrane jako odejście od misyjnego zapału?

Misje to nie indoktrynacja i nie polegają one na prozelityzmie [dążeniu do pozyskania nowych wyznawców jakiejś religii lub idei – przyp. red.]. Misje to świadectwo o Bogu. Misje to rozpalanie ogniem miłości, która płonie we mnie samym. Paweł VI w adhortacji „Evangelii Nuntiandi” napisał, że świat nie potrzebuje nauczycieli lecz świadków. Z kolei Benedykt XVI w „Deus caritas est” pisał, że u początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie.

Jak zatem przyjąć wspomniany fragment deklaracji? Ewangelizacja jest przecież kluczowym zadaniem chrześcijan.

W słowach wczorajszej deklaracji nie ma nic, co stałoby w sprzeczności z ewangelizacją. Stoją natomiast w sprzeczności z wszelką indoktrynacją. Z mojego doświadczenia misyjnego wiem, że spotkanie z osobą innego wyznania lub niewierzącą jest dla mnie bardzo ubogacające i umacniające w wierze. Przecież każde spotkanie z inaczej myślącym i inaczej wierzącym kwestionuje mnie, stawia pytania, a w konsekwencji mnie umacnia. Ja idę do innych przede wszystkim po to, aby od innych otrzymywać i weryfikować swoją wiarę, aby pełniej nią żyć. Nawrócenie innych jest elementem niejako wtórnym. Ktoś może nawrócić się na Chrystusa, bo we mnie dostrzegł Jego obecność, Jego miłość. To jest właśnie ten zapał, jaki charakteryzował choćby pierwszych chrześcijan – poganie nawracali się, widząc „jak oni się miłują”. To jest częsty brak u współczesnych chrześcijan. Gandhi pisał kiedyś, że urzekł go Chrystus, ale nie przekonali go chrześcijanie.

Zgadza się, ale jednak skoro wedle treści tej deklaracji Bóg chce różnorodności, to ktoś może zapytać: po co mamy ewangelizować?

Różnorodność w tym znaczeniu jest bogactwem dla chrześcijan. Bóg chce, żebyśmy szli i ewangelizowali. To jest nasze zadanie. Nie mówi natomiast, że wszyscy muszą być chrześcijanami. Dokumenty Kościoła potwierdzają, że także osoby spoza widzialnych ram Kościoła mogą dostąpić zbawienia. Naszym zadaniem jest głosić, przede wszystkim życiem. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że naszym zadaniem nie jest zbawiać. Dzieła zbawienia dokonał już Chrystus. Z Ewangelii jasno wynika, że zadaniem uczniów Jezusa jest nakaz misyjny. Pragnieniem Chrystusa jest, aby wszyscy ludzie doszli do poznania Prawdy, bo Prawda wyzwala.

Franciszek szejk Emiraty

Zdjęcie: papież Franciszek i Wieki Szejk Ahmed al-Tayeb, fot. LUCA ZENNARO, PAP/EPA

Czyli można powiedzieć, że Bóg ma różne plany na zbawienie człowieka, a bycie chrześcijaninem to tylko jeden z nich?

Bożym pragnieniem jest zbawienie wszystkich ludzi, bo Jezus umarł za wszystkich. Nie ograniczajmy Boga w Jego działaniach. Może dojść On do człowieka różnymi drogami, także poza widzialną strukturą Kościoła. Jeżeli On tak chce, to nam nic do tego. Koncentrujmy się na naszej robocie. Naszym zadaniem jest iść i głosić. Różnorodność religii w tym znaczeniu to właśnie dar dla nas. To rzeczywistość, która nas kwestionuje, mobilizuje do myślenia i odkrywania samego siebie.

Tutaj pełna zgoda, ale nie obawia się Ojciec, że ktoś wyciągnie z tego wniosek, że tak naprawdę nie ma znaczenia w co i w kogo wierzy?

Kto naprawdę spotkał Chrystusa, to już od Niego nie odejdzie. Wielu natomiast, nawet ochrzczonych, nigdy tak naprawdę Go nie spotkało. Oni muszą Go szukać. Być może muszą nawet utracić swoją niedojrzałą wiarę, zejść „na manowce”, aby dopiero Go znaleźć. Wiary nie można oddzielić od miłości. Wiara to nie przyjęcie jakiegoś zbioru prawd lub doktryn. To przylgnięcie życiem do Osoby. To zakochanie się w Nim. Kto tak przeżywa wiarę, to już nie odwróci się od Jezusa. Problem mają jedynie ci, dla których wiara to doktryna, a nie Osoba. Miłość to nie wartość sama w sobie. Miłość to siła łącząca mnie z Ukochanym. Dlatego też nie można powiedzieć, że nieważne, w co się wierzy, ważne, aby wierzyć. Wiara powinna prowadzić do spotkania z Ukochanym.

Ten wymiar osobowy rzeczywiście nadaje temu sformułowaniu z deklaracji nieco inny sens. Bóg nie chce przy sobie trzymać na siłę, ale chce relacji pielęgnowanej w wolności. A nie ma wolności bez różnorodności.

Niestety dla wielu wiara utożsamia się z doktryną. Przylgnęli do przepisów, a nie do Osoby. Oczywiście doktryna jest ważna. To ona opisuje, definiuje Osobę, ale nie jest przecież Osobą. Według mnie ważny jest też fragment zobowiązujący uniwersytety do zgłębiania treści tego dokumentu. To są słowa skierowane do wydziałów teologicznych, aby otwierały się na zgłębianie objawienia, a nie trwały jedynie na powtarzaniu.

Rozmawiał Michał Jóźwiak

***
Ojciec dr Kasper Kaproń OFM to pracownik naukowy na Wydziale Teologicznym Katolickiego Uniwersytetu św. Pawła w Cochabamba.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze