Fot. pixabay/hamedmehrnik

Dlaczego Polacy są jednym z najbardziej zestresowanych społeczeństw na świecie? [ROZMOWA]

Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie grupy NN, Polacy są jednym z najbardziej zestresowanych społeczeństw na świecie. Psycholog, psychoterapeuta, wykładowca akademicki dr Rafał Albiński uważa, że wynika to z braku poczucia kontroli nad rzeczywistością, przez pośpiech i przepracowanie. Zachęca, byśmy „stworzyli” czas tylko dla siebie.

Mira Suchodolska (PAP): Według wyników badań, które są pretekstem naszej rozmowy, jesteśmy jednym z najbardziej zestresowanych narodów spośród 11 państw, które brały udział w tym projekcie. Z czego to może wynikać?

Dr Rafał Albiński: W psychologii funkcjonują pojęcia eustresu i dystresu. Eustres to dobry stres, związany z wyzwaniami życiowymi, ciekawymi celami, robimy jakieś fajne rzeczy, ale wiadomo – nawet dążąc do upragnionych przez nas rzeczy jakieś napięcie przecież odczuwamy. Natomiast dystres jest stanem negatywnym, wynikającym z nadmiernego obciążenia: chcielibyśmy, żeby było prościej, ale właśnie tak, a nie inaczej nam się życie układa. Jednak ten stres deklarowany przez ankietowanych wydaje się być tym negatywnym, wynikającym z poczucia nieprzewidywalności i obciążeń, jakie mamy. Mam tutaj na myśli oczywiście deklarowane przez badanych obciążenie pracą i obowiązkami, ale także zbyt wiele opcji wyboru. To, mogłoby się wydawać, bardzo fajna rzecz, mamy XXI wiek i tyle możliwości do wyboru, ale to także stresuje – co wybrać, a czego nie. Do tego dochodzą kwestie życiowe i ekonomiczne – zarobki, zadłużenie, chęć kupna mieszkania, dostępność opieki zdrowotnej… Kwestie, które są kluczowe, ale odczuwalne przez respondentów jako mało kontrolowalne. Ludzie mają różne predyspozycje i różnie też radzą sobie ze stresem, ale generalnie jest tak, że jeśli mamy na coś wpływ, to radzimy sobie lepiej. Najtrudniej jest wtedy, kiedy dzieje się coś, co nas, dotyka, ale nie możemy nic zrobić, nie mamy żadnego wpływu, żeby ta negatywna sytuacja się zmieniła.

45 proc. badanych przyznaje, że ciężko jest im nadążyć za dzisiejszym tempem życia, a 56 proc. czuje się wykończonym pod koniec dnia. Mam wrażenie, że biegamy w kółko niczym chomiki w kołowrotku.

Przyczyny tego mogą być wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze to nasza wizja świata, nasze cele, przekonanie, że muszę więcej, bardziej, szybciej, bo chcemy więcej zarobić, poprawić sobie życie – wówczas część stresu generujemy sobie sami. Może dlatego taką popularnością cieszą się książki czy filmy o ludziach, którzy „rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady”, albo założyli knajpkę we Włoszech, kwiaciarnię we Francji, zwolnili, wyluzowali, prowadzą spokojne, szczęśliwe życie. Większość z nas o tym marzy, ale mało kogo na to emocjonalnie stać. Te drugie – nadmiar obowiązków, pośpiech, te platformy społecznościowe, które tak kochamy, a które też psują nam krew. Do tego dochodzi bycie w ciągłym kontakcie, pod telefonem, on-line: nawet jak po pracy nikt z pracy do nas nie zadzwoni, nie przyśle maila, to i tak żyjemy w napięciu, bo może zadzwoni, może przyjdzie mail. W wielu firmach wymaga się tego od ludzi, żeby zawsze byli „pod ręką”. Tak żyjemy: ciągle coś się dzieje, ciągle coś jest. Rzadko się dziś widuje, nawet na spacerach, w lokalach, ludzi bez telefonu w ręku, na który ciągle zerkają.

Ta nieumiejętność wyłączenia się, wyciszenia powoduje, że – tutaj znów odwołam się do badań – blisko 40 proc. Polaków odczuwało w ostatnich miesiącach silny stres, natomiast 7 proc. – niby niewielki odsetek, ale biorąc pod uwagę wielkość próby, sporo osób – w ciągu miesiąca poprzedzającego badanie było na zwolnieniu lekarskim w związku ze stanami depresyjnymi. Przy czym grupami najsilniej odczuwającymi stres i niepokój są studenci i bezrobotni, a nie menadżerowie średniego szczebla.

Być może w ich przypadku chodzi o niepewną przyszłość: co mnie czeka. Student może się zastanawiać, czy dostanie pracę, czy będzie stać go na mieszkanie, na utrzymanie, czy mój wysiłek włożony w naukę będzie mi się opłacał w sensie życiowym. Bezrobotny będzie się martwił, czy znajdzie pracę, czy mu nie wyłączą prądu, za co utrzyma rodzinę. Niepewność jest czynnikiem bardzo mocno napędzającym stres. Inna sprawa, że nie da się żyć bez stresu, ważniejsze jest to, co my z tym stresem robimy. 12 proc. pytanych przyznało, że szuka pomocy u psychologów – OK, wprawdzie nie każdy potrzebuje pomocy specjalistów, ale jeśli ktoś czuje, że obciążenie go przerasta, to nawet jedna-dwie rozmowy mogą mu pomóc uporządkować w głowie jego bałagan życiowy. Nie mówię, żeby po każdym ciężkim dniu biec na psychoterapię, ale możemy też sami spróbować autoanalizy: co u mnie ten stres napędza, jakie myśli, jakie przekonania o świecie czy na swój temat. Przyjrzyjmy się temu z ciekawością: ok, tak mam, ale ciekawe, dlaczego, no i czy chciałbym coś z tym zrobić. Jeśli tak, to co? Bez samobiczowania, życie jest wystarczająco trudne, podejdźmy więc do siebie z sympatią, nie dokładajmy sobie. Żadnych tam „znów to zrobiłem”, „jestem beznadziejny”, zabronione jest także myślenie typu „znów mi się nie uda”.

>>> Badanie: dla 3/4 pracowników stres w pracy jest przyczyną problemów psychicznych

fot. freepik/jcomp

Badani narzekają także na brak równowagi pomiędzy życiem osobistym a pracą, przy czym jedna trzecia z nich przyznaje, że pracuje ponad 40 godzin tygodniowo, z czego można wnioskować, że biorą nadgodziny albo mają inne, dodatkowe zajęcia. Wprawdzie – co optymistyczne – aż 80 proc. z nich twierdzi, że lubi swoją pracę, że ich ona satysfakcjonuje, jednak takie zapracowanie musi przekładać się na dodatkowy stres.

To zaskakująco dobry wynik, gdyż znam raporty, z których wynika, że połowa pracujących nienawidzi tego, co robi, ale to głównie amerykańskie badania. Natomiast tkwi w tym pewna pułapka: jeżeli zbyt wiele poczucia naszej wartości, poczucia bycia fajną osobą płynie z tego, co robimy w pracy, zbyt silne połączenie tych dwór sfer może rodzić dramaty. Bo jeśli coś się w pracy posypie, jeśli, nie daj Boże, ją stracimy, to tracimy też to, co dla nas ze sobą niosła, a nie tylko comiesięczną wypłatę – nasze źródło poczucia wartości, samooceny wysycha. Druga pułapka polega na tym, że jeśli tak bardzo wkręcamy się w pracę, mamy tendencję, żeby brać na siebie za dużo. Warto uważać, kontrolować się, żeby to, co nas nakręcało, było powodem naszej satysfakcji, nie przerodziło się w coś, co nas krzywdzi. Proszę zwrócić uwagę – 60 proc. respondentów jest wykończonych pod koniec dnia. Jeśli my też tak się czujemy, należy się zatrzymać na chwilę i zastanowić: dlaczego tak się dzieje, czy musi tak być, czy możemy coś zmienić. Nie ignorowałbym takich sygnałów. No, chyba że komuś to odpowiada, wówczas ok, przecież nie można wybierać komuś stylu życia. Natomiast jeśli mamy poczucie, że coś z nami jest nie tak, warto zastanowić się, poeksperymentować ze zmianą, mając świadomość, że to wymaga czasu.

Inna sprawa, że często trwonimy czas, przeznaczając go na rzeczy nieistotne.

Mamy nadmiar możliwości, możemy gdzieś pojechać, ale decydujemy się na kolejny sezon serialu na Netfliksie, czyli wyjmujemy kolejne 10-15 godzin ze swojego życia. Posłużę się tutaj myślą z książki Olivera Burkemana „Cztery tysiące tygodni”, że zdrową rzeczą jest przyznanie przed sobą: kurczę, mam przed sobą ileś tam tego życia, nie zdążę w tym czasie zrobić wszystkiego, co bym chciał, w związku z tym wybiorę z tego to, co najlepsze, rezygnując przy tym z innych, fajnych rzeczy, ale gorszych od tych, które wybiorę.

Rozbawiło mnie w tym badaniu to, że 75 proc. respondentów deklaruje, iż wiedzie zdrowy tryb życia, natomiast tylko 35 proc. pytanych uprawia sport przez 150 minut tygodniowo.

Lubimy sobie poprawić samopoczucie, więc co nam szkodzi potwierdzić: tak, tak, prowadzę zdrowy tryb życia, nawet jeśli nie jest to prawda. No i zabawne jest to kryterium 150 minut, toż to tylko 2,5 godziny, więc jakieś 21 minut dziennie. Oczywiście, nawet pół godziny dziennie robi robotę, ale w tym pytaniu brakuje mi uszczegółowienia: czy codziennie, czy za uprawianie sportu uznajemy rodzinny spacer w weekend. Lepiej, żeby było to codziennie, zwłaszcza, że ruch, wysiłek fizyczny pomagają walczyć ze stresem. Niech już będzie te 20 minut, ale niech będzie to codzienna przebieżka, spacer, jazda na rowerze, czy co tam lubimy robić. Nie wymawiajmy się brakiem czasu. Jest takie angielskie powiedzonko: You don’t find time. You make it, w wolnym tłumaczeniu, nie znajduj czasu, tylko go sobie stwórz. Czyli zaplanuj i pilnuj tego czasu w kalendarzu, gdyż pośpiech życiowy bardzo łatwo się rozlewa, jeśli go sobie nie uporządkujemy i nie zaplanujemy. Jeśli tę godzinkę na poranny rozruch będziemy traktować poważnie, to resztę dnia tak sobie zaplanujemy, żeby pozostała święta. Jeśli ktoś z nami się będzie chciał umówić w tym terminie, powiemy: przepraszam, ale nie mogę, w tym czasie mam już coś zaplanowane. To proste i działa. W dodatku już po tygodniu z basenem czy siłownią będziemy spokojniejsi, bardziej zrelaksowani. No i jeszcze to miłe uczucie: wow, robię coś dobrego dla siebie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze