Sutanny ks. Twardowskiego, fot. Maciej Kluczka

Dom ks. Jana Twardowskiego. Zobacz jego sutannę, książki, łóżko i kapcie [ZDJĘCIA]

To z jego wiersza dedykowanego poetce Annie Kamieńskiej pochodzi zdanie: „Śpieszmy się kochać ludzi – tak szybko odchodzą”. Dziś, w kolejną rocznicę jego śmierci, zaglądamy do miejsca, w którym mieszkał, gdzie tworzył, gdzie przyjmował setki gości. Mieszkał przy klasztorze sióstr wizytek w Warszawie, przy Krakowskim Przedmieściu (nr 34). Dom stoi do dziś, my mieliśmy okazję zobaczyć go od środka.  

Anna Kamieńska, ochrzczona przez ks. Twardowskiego, już jako dorosła nazwała jego mieszkanie „domem na kurzej stopce”. Dom zwiedziłem dzięki Festiwalowi „Otwarte Mieszkania” (zorganizowanemu przez Oddział Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Warszawie). To miejsce, o którym mało kto wie, a które znajduje się w samym sercu miasta. Jednocześnie jest tam bardzo cicho i spokojnie. Zaraz przy Krakowskim Przedmieściu, przy ulicy Karowej, w białym murze można zauważyć drewnianą furtę…

Dom ks. Twardowskiego, fot. Maciej Kluczka

Na kurzej stopce  

Wystarczy przekroczyć jej próg, aby znaleźć się w zacisznym ogrodzie ze starym drewnianym domem! Cały kompleks jest wyjątkowym miejscem w Warszawie, bo to w pełni zachowany zespół zabytkowy. Oprócz kościoła Opieki św. Józefa, a także zabudowań klasztornych, w jego skład wchodzą ogrody oraz znajdująca się na ich terenie drewniana kaplica, wzniesiona w 1677 r.  Dom ks. Twardowskiego to piętrowy budynek na planie prostokąta. Otynkowany parter jest oryginalną pozostałością po zabudowaniach gospodarczych, drewniane piętro powstało już po wojnie. Najważniejszą jednak „składową” tego miejsca są dwaj starsi panowie, którzy mieszkają tu od zawsze (jeden z nich był organistą). To bracia bliźniacy (Tadeusz i Czesław Olszewscy), którzy zwiedzającym pokazują to miejsce i opowiadają historię życia ks. Twardowskiego. Dla ks. Jana byli sąsiadami, a potem też jego opiekunami. 

fot. Maciej Kluczka

Jan Twardowski był od urodzenia związany ze stolicą, w tym mieście chodził do szkoły (w gimnazjum do klasy matematyczno-przyrodniczej). Życie w stolicy zaczął tak naprawdę od trzeciego roku życia. Twardowski urodził się 1 czerwca 1915 r., pięć tygodni później został ochrzczony w kościele św. Aleksandra (na placu Trzech Krzyży). Tego samego dnia, na mocy decyzji rosyjskich władz kolejowych, cała rodzina Twardowskich, podobnie jak inne rodziny warszawskich kolejarzy, została przymusowo ewakuowana w głąb Rosji. Do ojczyzny mogli wrócić po trzech latach. 

Duszpasterz dzieci, mistrz słowa  

W 1937 r. ukazał się pierwszy tomik jego wierszy pt. „Powrót Andersena”. W tym samym roku rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Późniejsze wydarzenia sprawiły jednak, że jego droga literacka się zmieniła. Po tym, jak został żołnierzem Armii Krajowej i po udziale w powstaniu warszawskim, wstąpił do seminarium. Stąd też może wzięły się jego słowa, które pisał do poety Jana Ożoga: „Myślę, że nigdy nie należy czynić z poezji najważniejszego problemu swojego życia – trzeba umieć postawić ją w odpowiedniej proporcji do innych spraw”. 

Łózko ks. Jana, fot. Maciej Kluczka

Miłości do książki jednak nie porzucił (co widać w jego mieszkaniu), tak jak i studiów. W tym samym roku, w którym przyjął święcenia kapłańskie uzyskał też tytuł magistra filologii polskiej (za pracę „Godzina myśli”). Już od początku swojej duszpasterskiej pracy miał kontakt z młodzieżą. W Żbikowie koło Pruszkowa (gdzie był wikarym) zajmował się nauczaniem religii w szkole specjalnej.  

>>> Hubert Piechocki: historia i przygoda – o trzech powieściach dla młodych czytelników [RECENZJA]

Od 1959 r. aż do emerytury był rektorem kościoła sióstr wizytek w Warszawie, gdzie głosił kazania dla dzieci, wykładał też na zajęciach dla kleryków w warszawskim seminarium. Był mistrzem ujmowania najważniejszych spraw w krótkich słowach, wielką teologię potrafił wyłożyć w lapidarnych, ale treściwych kazaniach. By sprostać tym wszystkim zadaniom, mieszkał blisko tych miejsc, właśnie w kompleksie klasztoru sióstr wizytek.

Dom ks. Jana, fot. Maciej Kluczka

W dwóch pokoikach po ks. Janie Ziei mieszkał do samej śmierci. Pokoje systematycznie zapełniały się kolorowymi przedmiotami. Tu przyjmował gości, którzy ustawiali się na schodach w kolejce. Podarunki, które przynosili zajmują miejsce nawet na podłodze. Wszystko wygląda tak, jak wtedy, gdy tu mieszkał. Na drzwiach wejściowych wiszą dwie stare sutanny, które oddawał do czyszczenia podczas wakacji. Na drugich – odświętna, zamówiona na uroczystość przyjęcia doktoratu honoris causa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, choć sam chciał się na nią wybrać w starej. W tym samym miejscu stoją książki, klęcznik czy buty pod łóżkiem. Jeden specjalny, ortopedyczny. 

>>> „Zdarzyło się w Watykanie”, czyli Magdalena Wolińska-Riedi o nieznanych historiach zza Spiżowej Bramy

Galeria (12 zdjęć)

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze