Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Dom pod lasem – miejsce pełne tęsknot i cudów, które dzieją się w codzienności [REPORTAŻ]

Dom pod lasem to dom sióstr pallotynek w Gnieźnie, w którym dawniej odbywały się spotkania dla młodzieży. Dzisiaj mieszka tam niemal czterdzieści starszych zakonnic. Ale wystarczy przekroczyć próg tego budynku, by przekonać się, że to miejsce dla wielu może stać się domem.

Co może być takiego wyjątkowego w dużym budynku znajdującym się na obrzeżach Gniezna? I to w dodatku w budynku, w którym na co dzień mieszka niemal czterdzieści starszych zakonnic? Wystarczy przekroczyć jego próg, by poznać odpowiedź na to pytanie. Chodźmy dziś do Domu pod lasem. Domu, w którym wielu młodych ludzi uczyło się wiary i życia. A dzisiaj do niego wracają. Jak do rodziny. Jak do domu.

Dom pełen tęsknot

Dawniej w domu sióstr pallotynek w Gnieźnie, prowadzone były spotkania dla młodzieży, nazywane Szkołą Jezusa. W tamtym okresie zaczęto także nazywać budynek i posesję znajdującą się przy ulicy Hożej 31 „Domem pod lasem”. I o ile już wtedy nazwa ta odgrywała znaczącą rolę, o tyle dzisiaj ma o wiele bardziej szczególne znaczenie.

– Chcemy, żeby rzeczywiście był to DOM – dla sióstr, przede wszystkim tych starszych oraz dla innych domowników. Ale też naszym pragnieniem jest, żeby każdy, kto do nas przychodzi czuł się jak w domu i żeby do domu wracał. Nawet nasze spotkanie po latach, nazwaliśmy „Powrót do domu”. I – jak się okazało – tegoroczna Lednica poszła w nasze ślady – uśmiecha się siostra Anna, przełożona wspólnoty.

Fot. Szkoła Jezusa

Dzisiaj w Domu pod lasem mieszka trzydzieści sześć sióstr oraz dwie mamy. I choć chciałoby się powiedzieć, że każdy dzień, jak w niemal każdym zgromadzeniu, zaczyna się tutaj tak samo, to nic bardziej mylnego.– wszyscy wstają  o tej godzinie, o której potrzebują – mówi s. Anna, tak, żeby zdążyć o 6.30 na modlitwy. Poranek jest pierwszym krokiem naszej wzajemnej troski– pomagamy sobie nawzajem w porannych czynnościach, choćby ubrać, zapiąć welon, czy habit. Przez to czasem trzeba wstać dużo wcześniej. Zaraz po modlitwach, o godzinie siódmej, jest msza święta – najważniejsze wydarzenie każdego dnia. Wtedy stajemy się Domem Chleba. Bóg przychodzi do nas i pozostaje między nami. W ciągu dnia objawia się nam na różne sposoby –ale w tym domu najbardziej przez proste gesty pokory, miłości i cierpliwości.

Później, po śniadaniu, każda siostra idzie do swoich zajęć. Pallotynki z Gniezna nie wychodzą apostolsko na zewnątrz. Naszym apostolstwem dzisiaj jest modlitwa i cierpienie. Nasz dom, to dom modlitwy, od godziny 8.30 do 13.00 trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Każda siostra ma swoją wartę modlitewną. Poza tym siostry, które mają inne obowiązki, idą do pracy w kuchni, w ogrodzie, w pralni, w szwalni, lub na furcie. O 12.45 rozpoczynają się kolejne modlitwy, później pora obiadowa, a popołudnie to czas na dokończenie pracy, na odpoczynek, lekturę czy spacer. Wieczorem jest wspólny różaniec albo nabożeństwo, a później nieszpory. Żyjemy więc zwyczajnym rytmem. Tak jak w domu.

>>> W Kościele mamy różne dary i funkcje. Można być świętszą żoną niż ksiądz przy ołtarzu [ROZMOWA]

Powrót do domu

Zadaniem siostry przełożonej jest troska o wspólnotę i o życie duchowe. To ona dba o to, żeby w domu zachowany był porządek, żeby była msza święta i żeby odbywały się modlitwy. Poza dbaniem o życie duchowe dba również o zaspokojenie potrzeb współsióstr, a także o kwestie zdrowotne, zakupy, remonty i bieżące naprawy.

Ważną troską jest też dbanie o to, żeby ten dom nie był tylko dla nas, ale żeby był domem otwartym. Staramy się współpracować z diecezją, z różnymi wspólnotami i z innymi domami zakonnymi. Odbywają się u nas m.in. dni skupienia dla wszystkich sióstr z Gniezna lub z całej diecezji. Chcemy ten dom otwierać dla innych, dla każdego – podkreśla s. Anna

Co ciekawe, siostra Anna w Gnieźnie mieszkała już wcześniej i wróciła tu po dziesięciu latach. Przyszłam tutaj w 1999 roku, jako młoda siostra, jeszcze przed ślubami wieczystymi. To był rok, kiedy zakończyła się budowa i siostry przeprowadziły się z baraku do dużego domu. Wtedy do Gniezna przyjechało więcej sióstr, a także z Gdańska został tu przeniesiony nowicjat. Wszystko było nowe, jeszcze w budowie, nie było jeszcze refektarza, ani prawdziwej kaplicy, wszystko było „tymczasowe”. Dopiero dwa lata później była skończona kaplica. Wiadomo – „dom, który tworzy się od podstaw, obdarza się jakąś większą miłością i ja też tak mam”.

Z czasem w Gnieźnie był również postulat, więc Dom nieustannie tętnił życiem. Szczególnie, że w latach 2000-2010 odbywały się w nim także rekolekcje diecezjalne dla katechetów, dla szafarzy nadzwyczajnych, dla organistów, dla neokatechumenatu i dla wielu różnych grup, które się tutaj zgłaszały.

– Po dziesięciu latach wróciłam już do innego domu. Dzisiaj jest to dom dla starszych sióstr. Siostry i ja mamy dwadzieścia lat więcej, ale wciąż tę samą miłość i gorliwość. Nie zmienił się nasz charyzmat. Natomiast muszą się zmienić sposoby wyrażania go i życia nim – zauważa siostra Anna.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

>>> Nie wybierają rodziców, ale mają wpływ na swoją przyszłość [REPORTAŻ]

W kruchości Jezus jest obecny bardziej

Tak odpowiada pallotynka na zadane przeze mnie pytanie, jak w kruchości, słabości i niemocy znaleźć obecność Jezusa. Wszystko ma swój czas. Młody człowiek potrzebuje działać, odnosić sukcesy i widzieć owoce tego, co robi. A później to się zmienia.

– Ja sama przyszłam tutaj już z własnym doświadczeniem. Przed powrotem do Gniezna, przez rok opiekowałam się moim tatą, który był ciężko chory. Towarzyszyłam mu w tej największej tajemnicy, kiedy tata umierał. Myślę, że to przygotowało mnie w jakiś sposób na Gniezno. Nauczyłam się doceniać drobne gesty i być wdzięczną za wszystko. Bóg podarował mi ten czas, by przemienić moje serce, bym doświadczyła jaka moc jest w słabości i kruchości. Uczyłam tatę chodzić, karmiłam go, myłam, przewijałam. Tutaj robimy to samo i doświadczamy, że Pan Jezus jest w każdej z naszych sióstr, i że jest bliżej niż wtedy, kiedy organizowane są wielkie akcje apostolskie – dodaje siostra Anna. Przytacza przy okazji zdanie z Pisma Świętego, które jej towarzyszy: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”. To właśnie do tego zdania moja rozmówczyni porównuje starość i mówi, że człowiek, żeby być gotowym na spotkanie z Bogiem musi wszystko oddać, stać się jak dziecko –zależne od innych, zdolne bezgranicznie zaufać, i być wolne od wszystkiego.

Fot. Facebook Dom pod Lasem

Okazja do czynienia dobra

Dom pod lasem ważny jest nie tylko dla zgromadzenia sióstr pallotynek, ale też dla miejscowej ludności. Wielu sąsiadów angażowało się w pomoc przy budowie, a okoliczni mieszkańcy również później tu pomagali, a także otrzymywali tu pomoc i wsparcie.

Chociaż kaplica pallotynek jest klasztorna, a nie publiczna, to często przychodzą do niej mieszkańcy Gniezna, aby się pomodlić. Często opowiadają też siostrom o swoim życiu albo dzwonią z prośbą o modlitwę. Wszystkie intencje zapisane są w specjalnym zeszycie oraz na tablicy przy kaplicy.

– Co takiego starsza siostra, oprócz modlitwy może dać innym ludziom? Przede wszystkim – jak podkreśla moja rozmówczyni – obecność i tę kruchość, oraz swoje życiowe doświadczenie. Ostatnio siostrę Irenę, wieloletnią misjonarkę w Rwandzie, która ma dziewięćdziesiąt sześć lat i jest nie tylko najstarszą siostrą w domu, lecz także w prowincji, jeden z neoprezbiterów zapytał o złotą myśl. Na co siostra odparła: „Ważne jest, żeby żyć dla innych. Wtedy będziecie szczęśliwi”. A gdy dopytał ją o to, jak to zrobić, dodała, że po prostu trzeba codziennie ćwiczyć.

Za każdą, dziś już starszą siostrą, stoi historia jej życia, wiele lat pracy, poświęceń, i bardzo ofiarnego życia, a także historie ludzi, którym pomogła, których karmiła, uczyła, czy leczyła, których wychowała, czy po prostu wysłuchała. Słuchając takich wspomnień, o każdej z nich można by napisać ciekawą książkę. Ale dzisiaj to one stają się dla innych okazją do czynienia dobra. Każdy z nas jednak wie, że przyjmowanie pomocy od innych, uczy pokory i jest w jakiś sposób trudne, bo trzeba uznać swoją niemoc i słabość. I znów ta słabość i kruchość… Jesteśmy w sercu Ewangelii. Z jednej strony my, którzy musimy uznać swoją niemoc, a z drugiej wszyscy ci, w których nasza słabość wyzwala gesty miłości i uczynki miłosierdzia. Jedni i drudzy stają się „błogosławieni”…

I ta „wyobraźnia miłosierdzia” którą Bóg daje każdemu, kto tylko chce być dobrym. Na Wielkanoc otrzymałyśmy od dwóch pań zaprzyjaźnionych z nami czterdzieści ręcznie zrobionych koszyczków z bibuły. Pomagały im w tym nastoletnie córki (co jest dodatkowym cudem) W każdym koszyczku znajdowały się czekoladki i słodycze. – Mnie tym rozwaliły, bo mogły dać jedną bombonierkę lub kawę. Ale one dały o wiele więcej – swój czas i swoje serce.

>>> Jadłodajnia albertynek w Poznaniu – tutaj można uzależnić się od pomagania [REPORTAŻ]

Dla Pana Jezusa

Z Domem pod lasem wiąże się też wiele pięknych i wręcz wzruszających wspomnień. Dawniej, kiedy odbywały się w nim dni skupienia, cała wspólnota była zaangażowana. Jedne siostry prowadziły spotkanie, a drugie przygotowywały posiłki w kuchni – kroiły marchewkę i inne warzywa do zupy i piekły ciasta. Siostra Konstancja pracowała wówczas na furcie. – Bardzo mnie to wzruszało, bo można by powiedzieć, że siostra tylko otwierała drzwi. Ale nic bardziej mylnego – ona pamiętała imię każdej z tych młodych osób i modliła się za nich. Czasami, będąc na furcie pomagała jednocześnie w kuchni i kroiła warzywa. Wiąże się z nią także jeszcze jedna piękna historia.

Kiedy nasza młodzież podrosła, zaczęli zakładać rodziny. Najpierw przyjeżdżali, by przedstawić swoich narzeczonych, potem by zaprosić na ślub. Ale ciągle wracali do Domu. Wydarzeniem było przyjście na świat pierwszego dziecka. To była Basia, która mając kilka miesięcy przyjechała razem z rodzicami na rekolekcje. Żeby rodzice mogli pójść na adorację i posiedzieć przy kawie, ktoś musiał się nią zajmować. Nie było jeszcze wtedy niań elektronicznych i innych tego typu gadżetów. Dlatego siostra Konstancja stała się dla Basi zastępczą babcią. Pamiętam doskonale, jak siedziała przy łóżeczku Basi, odmawiała różaniec i pilnowała, by ta mała dziewczynka spała. Dzisiaj Basia przyjeżdża do siostry Konstancji, składa jej życzenia z okazji dnia Babci i daje czekoladki, a siostra też ma dla Basi zawsze przygotowany jakiś prezent i za każdym razem bardzo mnie to wzrusza – zaznacza siostra Anna.

Fot. Szkoła Jezusa

Ponadto moja rozmówczyni wspomina jeszcze jedną historię związaną z siostrą Konstancją, która wcześniej była również zakrystianką w parafii. Pewnego razu została poproszona o podzielenie się swoim świadectwem na rekolekcjach dla młodzieży. Wspomniała wówczas, że czasem miała takie myśli: „Panie Jezu, co ja mogę dla ciebie zrobić? Prasuję, piorę. Jestem tylko od zaplecza, na drugiej linii frontu”. Po czym uświadomiła sobie, że kiedy na przykład prasuje korporał, to jest tak, jakby prasowała Jezusowi pieluszki. Tę sytuację wspominał nawet ówczesny duszpasterz młodzieży, a dzisiejszy biskup Radosław Orchowicz, podczas jednej z uroczystości w gnieźnieńskiej katedrze. Powiedział wtedy, że ilekroć rozkłada korporał na ołtarzu, to sobie przypomina, że ktoś go wyprał i wyprasował, z intencją, że prasuje pieluszki Panu Jezusowi.

>>> Oratorium Metanoia – tutaj każdy może odkryć swoje unikalne talenty i zdolności [REPORTAŻ]

Wielkie rzeczy dokonują się w codzienności

Wraz z dorastaniem młodzieży przyjeżdzającej na rekolekcje do Domu pod lasem, zmieniły się także jej relacje z siostrą Anną. Dawniej była dla nich w jakiś sposób autorytetem. Dziś z kolei ma poczucie, jakby była członkiem ich rodzin. „Jesteśmy razem w smutkach, w radościach. Podczas ślubów i innych uroczystości. A nawet, kiedy teraz już odchodzą ich rodzice. Jak w rodzinie” – uśmiecha się pallotynka, która w tym roku kończy swoją posługę w Gnieźnie.

Aby podziękować Bogu za Gniezno i łaski tu otrzymane, wybrała się na szlak Camino Polaco.

– Wyszłam z Torunia i szłam szlakiem jakubowym, żeby dojść do Gniezna. Przechodziłam przez miejscowości, które kojarzą mi się z młodzieżą, która tutaj przyjeżdżała i z księżmi, z którymi współpracowałam. Szłam sama przez tydzień. Camino to droga, która przemienia człowieka. Dla mnie to była droga wdzięczności. Miałam taką potrzebę, żeby podziękować Bogu za kolejny etap w życiu, żeby powierzyć Mu wszystkich ludzi, spotkanych na mojej drodze. Każdy paciorek różańca, był za konkretną osobę. Wiem, że pewnie nie zdążę im wszystkim powiedzieć przed wyjazdem tego, co bym chciała, ale za to udało mi się ich wszystkich oddać Panu Bogu – mówi moja rozmówczyni.

Siostra Anna Ozon, Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Jednocześnie siostra Anna dzieli się, że istotą jej życia nie jest ani strój, ani forma modlitwy. Zawsze jest to Pan Bóg. Zawsze jest to relacja z Nim. Zażyłość i więź. Konsekracja, czyli poświęcenie się Panu Bogu. A istotą konsekracji zakonnej jest to, że wszystko jest konsekrowane, czyli wszystko należy do Boga.

– Kiedy szłam do zakonu i wybierałam zgromadzenie, to myślałam o zupełnie innym. O pallotynkach niewiele wiedziałam, nie miałam pojęcia, czym się zajmują. A kiedy pojechałam zobaczyć, jak wygląda ich życie, to akurat pracowały w ogrodzie i myły korytarze. Wtedy nie byłam fanką tego typu pracy. Pomyślałam: i co, ja też mam przez całe życie wyrywać te trawki? Byłam młoda, chciałam zbawiać świat i działać apostolsko. Ale pojechałam też wtedy na Jasną Górę. To było po maturze. Wiedziałam, że idę do zakonu, tylko nie wiedziałam jeszcze, do którego. Pan Jezus powiedział mi wtedy „Nieważne, co będziesz robić i gdzie. Ważne, dla kogo ty to będziesz robić”. Wtedy dotarło do mnie, że Pan Bóg jest rzeczywiście Tym, który mnie wybrał, Tym, któremu jestem poślubiona. I – tak jak w życiu – jest czas, kiedy ludzie robią wielkie rzeczy. I jest czas, gdy staruszkowie siedzą razem i trzymają się za ręce. Ja chcę do końca życia po prostu trzymać się z Panem Jezusem za rękę. Jak chce ode mnie wielkich rzeczy, to niech da siłę i odwagę.  Ale ja już wiem, że największe rzeczy dokonuje się pokornie i  po cichu. Dom w Gnieźnie dał mi bardzo dużo, ale przede wszystkim nauczył mnie tej świętej codzienności, tego, że to w niej dokonują się wielkie rzeczy, że Bóg upodobał sobie to co małe, słabe i kruche – dodaje na koniec naszej rozmowy s. Anna.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze