fot. Antoni Jezierski / Misyjne Drogi

Dorota Abdelmoula: na czym polega fenomen Światowych Dni Młodzieży? [ROZMOWA]

Na czym polega fenomen Światowych Dni Młodzieży? – wyjaśnia to w rozmowie z KAI Dorota Abdelmoula z watykańskiej Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia. Była rzeczniczka Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 roku podkreśla, że owoce kolejnych edycji tych spotkań są niewymierne, gdyż widać je najczęściej dopiero w dorosłym życiu ich uczestników i w ukształtowanych przez nich następnych pokoleniach ludzi młodych.

Rozmowa z Dorotą Abdelmoulą z watykańskiej Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia, rzeczniczką Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 roku

KAI: Czym różniły się sierpniowe Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie od poprzednich edycji?

– Podstawowa różnica polega na tym, że w kolejnych ŚDM bierze udział inne pokolenie młodych ludzi. Przygotowania programu i strony wizualno-artystycznej są robione przez pryzmat tego, jak postrzegają oni swoją wiarę, jakie są wyzwania, przed którymi stoją, jak chcą dzisiaj wyrażać siebie itd. Strona wizualna, graficzna, artystyczna ŚDM w Lizbonie też była wyrazem tego nowego pokolenia.

Poza tym były to pierwsze ŚDM po pandemii i z doświadczeniem wojny, która bardziej niż poprzednie konflikty poruszyła cały świat. Są to doświadczenia, które młodzi ludzie z sobą przywożą: albo jako doświadczenia przeszłe, które odbiły się na ich młodym życiu, albo jako rzeczywistość, z której dosłownie przyjeżdżają. Pięknym znakiem solidarności było to, że koordynator ŚDM kardynał Américo Aguiar pojechał na Ukrainę, aby tam zapewnić młodych ludzi o tym, że ŚDM będą przeżywane także jako wspólna modlitwa w ich intencji.

>>> Bp Armando Domingues: COVID-19 odłączył wielu ludzi od społeczeństwa, a ŚDM pozwoliły to zmienić

KAI: Na kolejnych spotkaniach dochodzą nowe elementy, a z innych czasem się rezygnuje. Na przykład nie jest już organizowane Forum Młodych, które w czasie pierwszych edycji poprzedzało spotkanie młodzieży z papieżem.

– Pewne punkty programu dochodzą w wyniku rozeznania, czego młodzi ludzie dzisiaj potrzebują. I tak na przykład w Denver w 1993 roku po raz pierwszy pojawiły się katechezy, bo okazało się, że młodzi ludzie, oprócz przyjazdu na wielkie spotkanie, potrzebują jakiegoś wprowadzenia duchowego. Nie wszyscy uczestnicy są przecież wierzący, nie wszyscy przyjeżdżają świadomi tego, w jakim wydarzeniu biorą udział, nie wszyscy rozumieją, o co w tym spotkaniu chodzi. Z kolei Benedykt XVI miał wielkie pragnienie zaproszenia młodych ludzi do adoracji eucharystycznej. Od spotkania w Kolonii w 2005 roku w sobotni wieczór odbywa się więc półgodzinna adoracja w ciszy. Później młodzi często mówią, że to było najgłębsze przeżycie w czasie ŚDM.

Tym razem żadnych takich wielkich nowości nie było. Ale wprowadzono nowe nazwy, które są bardzo wymowne. Na przykład to, co nazywaliśmy przez lata targami powołaniowymi, w tym roku nazywało się Miastem Radości. Właśnie w taki sposób młodzi ludzie chcieli mówić o powołaniu, odchodząc od wizji, że w Kościele „polujemy” na młodych ludzi, żeby ich w takie czy inne dzieło zaangażować. To od nich wyszła propozycja, żeby o powołaniu mówić jako o odkrywaniu w swoim życiu tego, co daje pełnię radości.

Fot. Antoni Jezierski / Misyjne Drogi

A katechezy młodzi ludzie postanowili nazwać Rise Up! (Powstań!). Wyrażenie to zostało wzięte, oczywiście, z tematu tegorocznego ŚDM: „Maryja wstała i poszła z pośpiechem” (Łk 1,39). Może w Polsce nie jest to tak widoczne, ale w wielu kręgach kulturowych słowa „katecheza” się nie używa, bo kojarzy się ono z czymś zamierzchłym, przestarzałym, niedostosowanym do życia młodych ludzi. Pamiętam, że mieliśmy podobny problem w Polsce z peregrynacją symboli ŚDM. Zastanawialiśmy się, czy młodzi ludzie w ogóle rozumieją słowo „peregrynacja”.

Katechezy zostały w tym roku nazwane Rise Up! nie po to, żeby zrywać z katechezą jako taką, ale żeby przełożyć je na język młodych ludzi. W czasie tych spotkań, oprócz pogłębiania tematu ŚDM, do młodzieży kierowane było zaproszenie, by odnieść konkretne treści zaproponowane w czasie katechezy do trzech myśli przewodnich, o których papież Franciszek wielokrotnie mówił młodym ludziom: ekologii integralnej, przyjaźni społecznej i miłosierdzia Bożego.

Te katechezy odbyły się w stylu bardziej synodalnym. Napływa do Dykasterii ds. Świeckich wiele głosów, że dialog między biskupami i młodymi ludźmi był tym, czego wiele osób dopiero na ŚDM mogło doświadczyć osobiście. Ale byli też tacy, którzy takie doświadczenie przywieźli ze swoich wspólnot lokalnych, gdzie trwały konsultacje synodalne właśnie w takiej formie. A tu zobaczyli, że ta metoda proponowana przez papieża jest praktykowana w większej skali.

Kolejną nowością było to, że Ojciec Święty odłożył praktycznie wszystkie przemówienia, jakie miał przygotowane i za każdym razem mówił do młodych ludzi krótko, zwięźle i zupełnie od serca. Dzięki temu mogli oni jeszcze bardziej poczuć, że jest to spotkanie w stu procentach autentyczne, że nie jest wyreżyserowane, że nie przyjeżdżają tylko jako odbiorcy jakichś treści, które papież chce im przekazać, ale że mówią do papieża, a on w reakcji na to odpowiada.

KAI: A oni często przerywali Franciszkowi oklaskami, potwierdzając jego słowa, tak jakby właśnie na nie czekali.

– Myślę, że w Lizbonie największą nowością było posłuchanie młodych ludzi: tego, z czym przyjeżdżają na to spotkanie i tego, z czym z niego wyjadą. Chociaż było to spotkanie wyczekane przez cztery lata i można się było spodziewać przyjazdu zupełnie nowego pokolenia młodych ludzi, którzy nigdy nie uczestniczyli w ŚDM, a niektórzy byli w ogóle przez trzy lata wyizolowani z powodu pandemii, to jednak okazało się, że atmosfera była tak serdeczna, ciepła i międzynarodowa, że sprawdziło się w stu procentach to, na czym zależało papieżowi.

Pamiętajmy też, że poprzednie ŚDM, które odbyły się w 2019 roku w Panamie, były spotkaniem „regionalnym” w tym sensie, że uczestniczyła w nim młodzież głównie z Ameryki Łacińskiej. Nie mamy więc tak naprawdę do czego porównać tego spotkania. Z kolei ŚDM w Krakowie z 2016 roku zgromadziły w większości nie to pokolenie, które teraz przyjechało do Lizbony, a ponadto odbywały się w innym świecie, niż ten, który mamy dzisiaj.

Fot. Antoni Jezierski/misyjne.pl

KAI: Widać więc, że ŚDM zmieniają się w czasie wraz z młodzieżą. A jak ewoluują, gdy chodzi o liczbę uczestników?

– Tutaj łatwo jest wpaść w pułapkę. Prawdą jest, że zdecydowanie większą frekwencją cieszą się te ŚDM, które odbywają się w miejscach lepiej skomunikowanych, takich jak Polska czy Portugalia. Ale wydaje mi się, że nie na liczbie uczestników polega sukces ŚDM. Bo spotkanie w Panamie, liczebnie dużo mniejsze, było niezwykle ważne dla całego tamtego regionu świata. Przyjechali na nie młodzi ludzie, którzy wcześniej na żadne inne ŚDM nie mogli pojechać, bo zawsze było dla nich za daleko, za drogo, a i pora roku nie ta, bo wakacje mają w styczniu.

Tak, liczba uczestników ewoluuje. Ale fakt, iż zasadniczo nie spada jest potwierdzeniem, że idea ŚDM jest wciąż żywa i że są one potrzebne. I nawet jeśli zastanawiamy się czy coś, co św. Jan Paweł II powołał do życia w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku ma rację bytu, to właśnie entuzjazm młodych ludzi i duży plik rejestracji już po pierwszym miesiącu od rozpoczęcia zapisów świadczą o tym, że młodzi ludzie potrzebują takiego spotkania. Być może jadą na nie z bardzo różnych pobudek, ale z intencją, żeby wziąć udział właśnie w ŚDM.

>>> Ojciec Święty wybrał tematy dwóch Światowych Dni Młodzieży

KAI: Czy da się w jakikolwiek sposób zbadać wpływ ŚDM na wiarę uczestników i na życie Kościoła w krajach je organizujących?

– To jest bardzo trudno mierzalne. Dużo prościej byłoby coś zmierzyć i policzyć, gdyby młodzi ludzi wracając z ŚDM jeszcze przez pięć, sześć lat pozostawali młodymi ludźmi i można by co roku sprawdzić, co robią w Kościele. Ale większość z nich to ludzie, którzy właśnie podejmują ważne życiowe decyzje – o swoim życiu zawodowym, o zawarciu małżeństwa, o pójściu do seminarium duchownego, o wyjeździe na misje – które nie przekładają się na żadne statystyki.

Dlatego zupełnie absurdalne jest dla mnie pytanie: zorganizowaliśmy ŚDM w 2016 roku w Krakowie i co się teraz dzieje z polską młodzieżą? Za każdym razem przyjeżdżają inni młodzi ludzie! Moim zdaniem niesłuszne jest mówienie, że przegraliśmy ŚDM w Polsce, bo później w strukturze Kościoła nie zaszła jakaś ogromna przemiana, która stworzyłaby wielką przestrzeń dla ludzi młodych. Dla mnie miernikiem sukcesu ŚDM w Krakowie byłoby zobaczenie, co w swoim życiu robią dziś uczestnicy tego spotkania: jakimi są pracownikami, przedsiębiorcami, mężami, żonami, seminarzystami, itd.

Patrzy się na ŚDM przez pryzmat ogromnych liczb, ale są one przeżywane osobiście. Nawet to, że jakiś człowiek odkryje Kościół jako wspólnotę nie oznacza, że od razu zaangażuje się w jakieś duże dzieło i będziemy to w stanie policzyć. Może to po prostu znaczyć, że on na przykład zacznie regularnie przystępować do sakramentów albo przyznawać się do wiary.

Przypomina mi się historia, którą opowiadał kardynał James Stafford, gospodarz ŚDM w Denver. Po ich zakończeniu zaprosił on Drogę Neokatechumenalną do otwarcia swojego seminarium w tej archidiecezji. Po latach okazało się, że zapełniło je pokolenie dzieci uczestników tamtego wydarzenia. Owoce ŚDM przyszły dopiero w kolejnym pokoleniu. Życie rodzinne tych młodych, już dorosłych, tak się przemieniło, że ich dzieci wychowane w rodzinach katolickich, rozeznały drogę powołania kapłańskiego.

fot. PAP/EPA/TIAGO PETINGA

KAI: Polacy w Lizbonie mieli swoje „małe ŚDM” na stadionie przy Kwaterze Polskiej w ramach „dużego ŚDM”. Czy tak samo robią inne grupy narodowe?

– Spotkania narodowe stały się tradycją ŚDM. W środowe popołudnie lub wieczór wszyscy pielgrzymi z danego kraju mogą razem świętować i wymienić się doświadczeniami. Pamiętajmy, że na ŚDM jesteśmy w środowisku międzynarodowym. Jedziemy jako grupa polska, ale możemy być zakwaterowani w jednej parafii z grupą z jakiegoś państwa afrykańskiego czy z Ameryki Południowej. Spotkanie narodowe z jednej strony jest okazją, by się ucieszyć, jak wielu nas jest i podzielić się na gorąco pierwszymi wrażeniami, a z drugiej – zawsze jest świadectwem dla pielgrzymów z innych krajów.

Bardzo ważne jest to, że oprócz spotkania narodowego poszczególne grupy narodowe zgłaszają propozycje na Festiwal Młodych, przygotowane zwykle w różnych językach. Są one dedykowane wszystkim uczestnikom ŚDM. Jeśli jakaś wspólnota organizuje koncert, to jest on tak zaaranżowany, żeby pielgrzymi z innych krajów, którzy przyjdą go posłuchać czy się na nim pomodlić, gdy jest to koncert uwielbieniowy, byli w stanie się aktywnie włączyć w to, co się dzieje i zrozumieć przekazywane treści.

„Polska Lizbona” zorganizowana na Stadionie 1 Maja okazała się wielkim sukcesem. Nie tylko dlatego, że był tam szeroki wachlarz propozycji, jeśli chodzi o koncerty i spotkania. Kiedy okazało się, że na głównych wydarzeniach Polacy są umieszczeni w dalszych sektorach, co jednak utrudnia uczestnictwo, to Krajowe Biuro Organizacyjne ŚDM odpowiedziało na prośbę grup i zorganizowało transmisję Drogi Krzyżowej pod przewodnictwem papieża. I Polacy mogli uczestniczyć w niej w „Polskiej Lizbonie”, co pomogło im lepiej to nabożeństwo przeżyć. Spełniło więc to miejsce rolę domu dla Polaków.

Mam nadzieję, że to, co Krajowe Biuro Organizacyjne ŚDM przygotowało do Lizbony było z jednej strony umocnieniem dla młodych Polaków, którzy mogli się policzyć, zobaczyć, jak jest ich wielu, a z drugiej strony – pokazać rówieśnikom z innych krajów to, z czego w Polsce są dumni. Słyszałam wiele głosów, że zwłaszcza ostatni koncert był powodem do dumy. Wystąpiły w nim osoby, które znamy doskonale i wiemy, jaka jakość za nimi stoi: Chór Jednego Serca Jednego Ducha, Muza Dei, Hubert Kowalski… Ten koncert uwielbienia, nawet na tle wszystkich propozycji międzynarodowych, pozwolił nam, Polakom, uświadomić sobie na jakim poziomie są wydarzenia muzyczne i duszpasterskie, które kierujemy do naszej młodzieży.

W „Polskiej Lizbonie” bywał też kardynał Grzegorz Ryś. I teraz wielu młodych ludzi z dumą mówi, że zna osobiście kardynała. Bo rzeczywiście oni mogli tam z nim porozmawiać, a nie tylko wysłuchać konferencji głoszonej z wysokości ołtarza. To kolejny przykład tego, że ŚDM tworzą więzi, które czasem trudno zbudować w diecezji czy w parafii.

KAI: Gdzie w najbliższych latach będą się spotykać młodzi katolicy z całego świata?

– Papież ogłosił w Lizbonie, że w czasie Roku Jubileuszowego 2025 odbędzie się spotkanie młodych w Rzymie. Choć nie będzie się nazywało Światowymi Dniami Młodzieży, to na pewno jest to data, którą warto zapisać w kalendarzu i zaprosić młodych ludzi do przyjazdu do stolicy Włoch. Bo będzie to również spotkanie młodzieży z całego świata z Ojcem Świętym, spotkanie z Kościołem powszechnym, a więc doświadczenie, które – niezależnie jak je nazwiemy – pomaga nabrać młodym ludziom samodzielności w wierze i określić się w tej wierze w oparciu o własne doświadczenia, a nie tylko w oparciu o to, co otrzymują jako naukę i przykład.

Niezależnie od tego, czy ktoś będzie mógł wtedy przyjechać do Rzymu, czy nie, warto w Polsce budować świadomość, czym jest Rok Jubileuszowy – obchodzony co 25 lat szczególny czas w Kościele powszechnym, kiedy wszyscy katolicy są zaproszeni do tego, żeby wziąć udział w pielgrzymce do grobu św. Piotra, do źródeł chrześcijaństwa i Kościoła. Na pewno warto spróbować zachęcić każdego młodego człowieka, żeby poczuł się częścią Kościoła powszechnego.

KAI: Zapisujemy więc w kalendarzu datę 28 lipca – 3 sierpnia 2025 roku?

– Takie są plany, ale ta data nie została jeszcze potwierdzona. A później, w 2027 roku, odbędą się następne ŚDM w Seulu, stolicy Korei Południowej.

fot. PAP/EPA/TIAGO PETINGA

KAI: Dlaczego właśnie tam?

– Wybiera Ojciec Święty spośród diecezji, które chcą zorganizować ŚDM. Papież odwiedził już Koreę w 2014 roku. Brał tam udział w Azjatyckim Dniu Młodzieży. Myślę, że to doświadczenie zmotywowało Koreańczyków do tego, żeby ubiegać się o organizację ŚDM. A widząc tok myślenia papieża, który stara się wybierać na kierunki swoich wizyt te kraje, gdzie chrześcijanie stanowią mniejszość, można przypuszczać, że chciał pokazać, iż grupa, która nie jest większością narodową albo nie jest spektakularnie widoczna, może być tą, która stanie się zaczynem zmiany.

Na pewno będzie to wielka szansa dla wszystkich katolików z Azji, bo pamiętajmy, że ŚDM, chociaż przygotowywane przez wiele lat, zawsze dla części młodzieży są nieosiągalne ze względów finansowych, ze względu na odległość i inne kwestie organizacyjne, na przykład kłopoty z otrzymaniem wizy. Będzie to więc spotkanie zadedykowane młodzieży z Azji, podobnie jak ŚDM w Panamie były dedykowane młodym mieszkańcom Ameryki Środkowej.

KAI: A na czym w ogóle polega fenomen Światowych Dni Młodzieży?

– Moim zdaniem fenomen Światowych Dni Młodzieży polega na tym, że możemy zobaczyć Kościół, który jest bardzo na czasie, aktualny, żywy i prawdziwy. Młodzi ludzie nie przyjeżdżają po to, żeby udawać kogoś, kim nie są. Nie przyjeżdżają, żeby reprezentować kogoś, z kim się nie utożsamiają. Przyjeżdżają z osobistego przekonania, które ich na to spotkanie pcha, a my patrząc na nich – nie wiedząc, czy są wierzący, czy należą do jakiejś wspólnoty, czy może dopiero zaczynają przygodę z Chrystusem – widzimy w nich Kościół. I ten obraz stanowi punkt odniesienia, gdy będziemy mówili o Kościele 2023 roku. W dużej mierze, oczywiście, bo młodzież to nie cały Kościół, ale jego duża część.

W czasie ŚDM nawiązują się relacje między młodzieżą i hierarchami. Wielu biskupów nawiązuje tam fantastyczny kontakt z młodzieżą. Młodzi ludzie potem mówią, że było to inspirujące, ważne spotkanie. A biskupi mówią to samo o spotkaniach z młodymi ludźmi. Pozwala to obalać mity o Kościele.

Młodzi ludzie przyjeżdżają na ŚDM anonimowo (bo przecież nikt nie sprawdza ich świadectw bierzmowania czy innych „dokumentów” potwierdzających wiarę) do kraju, który został wybrany, bo diecezja się zgłosiła, a Ojciec Święty rozeznał ją jako organizatora. Ale potem okazuje się, że to miejsce ma jakieś bardzo ważne przesłanie na ten konkretny czas. Spójrzmy na historię ŚDM. Spotkanie na Szlaku Jakubowym w Santiago de Compostela w 1989 roku odbywało się, gdy upadał komunizm i młodzi bardzo potrzebowali przypomnienia o tradycjach głębszych niż ostatni etap historii. A Denver cztery lata później? Watykan był bardzo sceptycznie nastawiony do kandydatury tego zeświecczonego, akademickiego miasta, w którym nawet nie było tylu kościołów, ile trzeba, by pomieścić wszystkich uczestników ŚDM. A św. Jan Paweł II stwierdził, że właśnie to miejsce potrzebuje świadectwa młodych katolików z całego świata.

Jest w ŚDM jakaś dynamika, która nam wszystkim umyka. Widzimy wielką masę, którą próbujemy ubrać w statystyki, a potem okazuje się, że dzieje się coś, czego nikt nie wyreżyserował.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze