sąd

fot. pixabay

Dr Tomasz Snarski: prawo karne może być miłosierne [ROZMOWA]

Prawo karne może być miłosierne – przekonuje dr Tomasz Snarski, adiunkt w Katedrze Prawa Karnego Materialnego i Kryminologii na Uniwersytecie Gdańskim.

W rozmowie z KAI prawnik z tłumaczy, że sprawiedliwość to coś znacznie więcej niż „wyrównywanie rachunków”. Kara bowiem powinna służyć również naprawieniu wyrządzonego zła i poprawie samego sprawcy.

>>> Kobiety kobietom. Z posługą miłosierdzia w więzieniach

Paweł Bieliński (KAI): Prawo, zwłaszcza karne, i miłosierdzie zdają się być przeciwieństwami. A Pan próbuje je łączyć. Dlaczego?

Dr Tomasz Snarski: – Dlatego, że są to przeciwieństwa tylko z pozoru. Po pierwsze, to, jaki będzie kształt prawa, zależy przecież od nas. A po drugie, tylko niektóre ujęcia prawa, oparte o wąsko pojmowany retrybutywizm, skupiający się na koniecznej sprawiedliwej odpłacie za wyrządzone zło, niejako wykluczają miłosierdzie, które miałoby jakoś niweczyć sprawiedliwość. Jeżeli jednak dostrzeżemy, że sprawiedliwość to coś znacznie więcej niż „wyrównywanie rachunków”, bo wiąże się z np. z racjonalną (chociażby ukierunkowaną na przyszłość) i humanitarną (uwzględniającą, że to człowiek jest sądzony) reakcją na popełnione przestępstwo, to okazuje się, że i prawo karne może być miłosierne. Zarazem, moim zdaniem, we wszystkich dziedzinach funkcjonowania społeczeństwa, w tym w systemie prawnym, możemy mieć albo logikę empatii, współpracy, wspólnoty, dobra, miłości, albo logikę dominacji, przemocy, wykluczania. Dlatego tak zabiegam o to, żeby miłosierdzie było obecne w refleksji nad prawem, w filozofii, a także w przekonaniach społecznych; żeby prawo nie ciążyło ku złu, ale ciążyło ku dobru.

Ale przecież prawo karne, jak sama nazwa wskazuje, ma na celu ukaranie sprawcy za dokonane przestępstwo, a nie okazywanie mu pobłażliwości.

– Oczywiście, że podstawowym celem prawa karnego jest zapewnienie ochrony przed naruszaniem dóbr prawnych i ukaranie sprawcy, kiedy narusza dobra prawne innych ludzi. Ale karanie nie wyklucza miłosierdzia. To jest paradoks, który łatwo wytłumaczyć, jeśli się dokładnie zrozumie, o co chodzi w miłosierdziu. Często sprowadza się je do tkliwej czułości, do pobłażania, do wybaczania wszystkiego, tymczasem nic bardziej mylnego. Podkreślał to niejednokrotnie chociażby bł. ks. Michał Sopoćko w swoich pracach o Bożym miłosierdziu.

Fot. viewapart/freepik

Dla mnie bardzo przekonujące są rozważania św. Jana Pawła II, który w encyklice „Dives in misericordia” bardzo dużo uwagi poświęcił znaczeniu słowa „miłosierdzie”. Kiedy w Starym Testamencie jest mowa o miłosierdziu Bożym, używane są słowa: „hesed” i „rahamim”. Pokazują one złożony charakter miłosierdzia. „Hesed” to, owszem, postawa życzliwości i dobroci, ale głównie wierność Boga, który pozostał wierny przymierzu i zobowiązaniom wobec Izraela nawet wtedy, kiedy Izrael je łamał. Bóg jest zawsze wierny, bo jakby z samej istoty swej boskości nie może zaprzeczyć samemu sobie i swoim zobowiązaniom. Natomiast przepiękne słowo „rahamim” oznacza łono matki. W miłosierdziu jesteśmy więc w relacji największej intymności, miłości, bliskości, jakie tylko można sobie wyobrazić, bo w położeniu dziecka w łonie kochającej rodzicielki. Czy miłość matki mogłaby pozwolić na to, że odwróci się do swojego dziecka, nawet gdy dopuści się ono najgorszych czynów? Oczywiście możemy mówić o miłosierdziu także w znaczeniu chrześcijańskiej „caritas” – miłości bezinteresownej, bezwarunkowej, bezgranicznej.

Chciałbym wyeksponować znaczenie tego pierwszego słowa – „hesed”, czyli wierności. Co dla mnie w tym kontekście oznacza miłosierdzie w przełożeniu na prawo? Jako ludzie na pewnym poziomie cywilizacji, zobowiązań wynikających z praw człowieka, humanitaryzmu, poszanowania godności ludzkiej, systemu prawnego, który w sferze wartości ma generować dobro, przeciwstawiać się złu, a nie powielać zło w świecie, powinniśmy być miłosierni, czyli wierni temu naszemu zobowiązaniu, na wzór Boga. I nawet kiedy sprawca najgorszych zbrodni brutalnie przekreśla to zobowiązanie, wyrządzając najgorsze zło, my pozostajemy przy tym, na co się umówiliśmy. Widzimy w tym człowieku godność, która jest niezmazywalna nawet jego najgorszymi uczynkami. Warto w tym kontekście wspomnieć, że centralną rolę godności człowieka eksponuje także nasza polska Konstytucja, w której artykuł 30 stanowi, że: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”.

Miłosierdzie trzeba by więc rozumieć w pierwszej kolejności jako wierność naszym wartościom, czyli ogólnie pojętemu dobru, nawet wtedy, kiedy ten drugi występuje przeciwko niemu. Przemodelowuje to cały system, także prawa karnego, bo chodzi tak naprawdę o to, że nie odpowiadamy krzywdą na krzywdę, złem na zło. Nie interesuje nas już ślepy odwet, niekończąca się zemsta. Zamiast cofać się do historycznych tendencji, wybieramy niejako lepszą przyszłość, zmierzając ku prawu karnemu służącemu człowiekowi. Odpowiadamy sprawiedliwością. Ale nie jest to czysta sprawiedliwość retrybutywna, lecz sprawiedliwość przepełniona miłosierdziem, czyli z zapewnieniem godności, z poszanowaniem humanizmu, na przykład z prawem do obrony w procesie karnym. Pokazujemy, że nie dajemy się sprowokować złu.

fot. Matthew Ansley/Unsplash

Bardzo łatwo sobie wyobrazić, że prawo karne miałoby być odpowiedzią złem na zło. I często tak się je postrzega. Wyrządziłeś zło, więc teraz my musimy odpłacić na miarę tego zła. Przykładem takiego podejścia były w historii na przykład kary odzwierciedlające: ukradłeś – odcinamy ci rękę. A to nie tak! Według racjonalnej koncepcji kary, powinna ona służyć naprawieniu wyrządzonego zła, zapewnieniu sprawiedliwości, ale też poprawie samego sprawcy, zapobieganiu przestępstw w przyszłości, zarówno indywidualnie, jak i społecznie, pełniąc funkcję odstraszającą. Jednocześnie jednak przestępca nie może być traktowany instrumentalnie, w imię „wyższych celów”, właśnie z uwagi na swoją przyrodzoną godność osobową. Najważniejsza dla mnie w tym wszystkim jest wierność tym wartościom, których nie może przekreślić zło popełnione przez przestępcę. Miłosierdzie możemy rozumieć w taki sposób, że w każdym przestępstwie, które jest przecież konfliktem, zranieniem, wyrządzeniem zła, będziemy poszukiwać naprawienia tego zła wszędzie tam, gdzie to możliwe, w sposób polegający na pojednaniu, na poszukiwaniu przebaczenia. O takiej koncepcji sprawiedliwości naprawczej nie mówi się wciąż wystarczająco w szeroko rozumianym prawie karnym, choć dużą część spraw w naszych sądach można by było rozwiązać w ten sposób. Nasze prawo nie jest jeszcze gotowe na to, żeby przyjąć tę koncepcję w takim szerokim ujęciu.

Sprowadźmy tę piękną teorię do konkretu. Przypuszczam, że łatwo byłoby zastosować miłosierną sprawiedliwość naprawczą w przypadku człowieka, który coś ukradł. Ale jak to zrobić wobec kogoś, kto podłożył bombę, która zabiła dwudziestu ludzi?

– Jest to rzeczywiście ogromne wyzwanie, które – czy to się komuś podoba, czy nie – wynika z Ewangelii. Przedmiotem dyskusji jest, czy da się ideały ewangeliczne, takie jak miłość nieprzyjaciół, przełożyć na prawo państwowe. Wydaje mi się, że to nie jest do końca niemożliwe, chociaż na pewno tutaj mechanizmy sprawiedliwości naprawczej będą miały mniejsze zastosowanie. Ale nie możemy z góry wykluczać tego, że sprawca będzie rzeczywiście żałował swego czynu i chciał za niego przeprosić. Chodzi również o to, żeby pokrzywdzony miał prawo do pojednania się ze sprawcą. Nie ma takiego obowiązku, bo nikogo nie można zmusić do wybaczenia. W praktyce to bardzo różnie wygląda, ale są przykłady, w których pokrzywdzeni mówią, że wybaczyli nawet najgorsze przestępstwo. Ale wydaje mi się, że w kodeksie karnym jest i powinno być miejsce na to, żeby pokazywać inne możliwości wymierzenia sprawiedliwości niż rozwiązania radykalne i bardzo represyjne.

Nie zgodzę się natomiast z takim stwierdzeniem, że sprawiedliwe ukaranie kogoś wyklucza miłosierdzie. Nie możemy na to patrzeć w taki sposób, że dzięki miłosierdziu sprawca uniknie kary za przestępstwo, bo dojdzie do pojednania. Miłosierdzie zmienia nasz stosunek do sprawcy, nawet jeśli go ukarzemy. Istnieje różnica między sytuacją, gdy będziemy patrzyli na niego z nienawiścią czy wręcz ze wstrętem (i za tym będzie szło łamanie praw człowieka, praw procesowych, prawa do obrony, postulowanie niehumanitarnych kar, na przykład kary śmierci), a zupełnie inną sytuacją, gdy przyjmiemy perspektywę miłości i nie będziemy odpowiadać złem na zło, dostrzegając w najgorszym człowieczeństwo. Ta perspektywa nie wyklucza kary. Obecnie w systemie prawa karnego stosujemy środki bezkrwawe, głównie pozbawienie wolności, czasem nawet długotrwałe. Jest to maksimum, na które możemy się zgodzić w duchu humanitaryzmu, chociaż i te kary są dolegliwe, a nawet często okrutne (przecież kara dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości warunkowego przedterminowego zwolnienia jest w istocie eliminacją sprawcy i pozbawieniem go nadziei). I chociaż obecne systemy karne mają wiele wad, to jednak pokazujemy, że rozwiązaniem problemu nie jest odwrócenie się od człowieka.

sprawiedliwość
fot. Pixabay

Warto zauważyć, że w dyskusjach nad sprawiedliwą karą zazwyczaj skupiamy się na indywidualnej sprawie konkretnego przestępcy, na przykład terrorysty. Natomiast nie patrzymy holistycznie. Zapominamy, że ludzie zawsze popełniali przestępstwa i, niestety, będą je popełniać, choćby dlatego, że natura ludzka jest skażona grzechem, jak głosi wyjaśnienie teologiczne. Nigdy nie będziemy w stanie własnymi siłami w ogóle wyeliminować zła ze świata. Możemy jedynie zbudować politykę karną, która będzie ograniczała przestępczość i pomagała pokrzywdzonym. Ale nigdy nie zbudujemy takiej, która zupełnie eliminowałaby przestępstwa.

Z tej perspektywy warto zobaczyć, że przecież przez wieki stosowano na przykład karę śmierci. I co? Czy dzięki temu w ciągu historycznego rozwoju ludzkości wyeliminowano seryjnych morderców? Przestały się powtarzać najokrutniejsze zbrodnie? Możemy tu nawiązać do słów św. Jana Pawła II o pewnej mierze zła w świecie. Będziemy musieli z nim żyć. Przekonanie, że jednorazowo zniweczymy godność człowieka albo nagle wprowadzimy bardzo surowe kary i to rozwiąże nasze problemy, nie jest więc żadnym argumentem.

Wspomina Pan o przebaczeniu wobec sprawcy ze strony pokrzywdzonego. Tylko że należy ono do porządku duchowego, a nie prawnego…

– Ale w toku procesu, przy wymiarze kary, sąd winien wziąć pod uwagę takie przebaczenie, jeśli do niego doszło. Nie jest tak, że to nie ma żadnego znaczenia w obecnie obowiązującym prawie. Przypominam sobie jeden z procesów, w którym występowałem jako obrońca, o usiłowanie zabójstwa męża przez żonę. Ten mąż jej to przebaczył. Złożył zeznania jako pokrzywdzony, w których przyznał, że dużą winę za tę sytuację ponosi swoim postępowaniem i że szczerze pragnie powrotu żony do domu, licząc, że to ona mu daruje jego wieloletnie postępowanie wobec niej. Sąd apelacyjny, powołując się na to w postępowaniu odwoławczym, stwierdził, że sąd pierwszej instancji w nienależyty sposób nie uwzględnił znaczenia tego przebaczenia. I złagodził karę wymierzoną tej oskarżonej. To jest w skrócie pierwszy element miłosierdzia obecny w dzisiaj obowiązującym prawie karnym.

Drugi element jest taki, że jeżeli w drobnych sprawach karnych, prywatnoskargowych, strony się pojednają, na przykład w sprawach o zniesławienie czy znieważenie, postępowanie karne się umarza. Ono się po prostu kończy.

Trzeci element, już teraz obecny w naszym prawie, polega na tym, że przy warunkowym umorzeniu postępowania, kiedy zamiast wyroku skazującego dajemy sprawcy kolejną szansę pod określonymi warunkami, to zazwyczaj otrzymuje on bardziej pozytywną prognozę kryminologiczną, jeśli przeprosił i pojednał się z pokrzywdzonym.

Ponadto mamy w polskim prawie instytucje nadzwyczajne, na przykład ułaskawienie, które może być przejawem miłosierdzia w systemie prawnym. Choć zapadł wyrok prawomocny i sprawiedliwy, to są argumenty, które nakazują darować sprawcy wymierzoną karę lub ją skrócić.

fot. Pexels

W Polsce nie stosuje się tego często, ale istnieje też możliwość amnestii lub abolicji. Ostatni raz pewne przestępstwa ustawowo puszczano w niepamięć w czasie transformacji ustrojowej w rozliczeniach z przeszłością albo w przypadku przestępstw popełnionych z pobudek politycznych. Tutaj miłosierdzie było także ważnym aspektem, choć oczywiście nie najważniejszym. Ale taka możliwość w prawie karnym jest: możemy uznać – odwołując się do tradycji biblijnej – że z pewnej okazji, jakiegoś święta czy jubileuszu, w imię poszukiwania jedności czy porozumienia, darujemy kary na przykład sprawcom określonych drobnych przestępstw. Jest to gest pojednania.

Słusznie Pan podkreśla, że sądy są konstytucyjnie powołane do wymiaru sprawiedliwości, a nie do wymiaru miłosierdzia. A jednak – jak widzimy – miłosierdzie pośrednio można znaleźć w wielu instytucjach prawa karnego. Niektórzy argumentują, że zasada humanizmu, godności człowieka nakazywałaby, aby wymiar sprawiedliwości zawsze był stanowiony z uwzględnieniem godności każdego, nawet tego najgorszego. Osobiście też uważam, że miłosierdzie może być rozumiane jako ideał chrześcijańskiej sprawiedliwości. A zatem sprawiedliwie, to także miłosiernie.

„Nie możemy zapominać, że do ostatniej chwili człowiek może się nawrócić i może się zmienić” – powiedział 8 stycznia papież Franciszek w przemówieniu do korpusu dyplomatycznego, wzywając „do zniesienia w ustawodawstwie wszystkich krajów świata kary śmierci”. Stosowanie miłosierdzia w prawie miałoby więc na celu umożliwienie przestępcy zmiany swojego postępowania i swojego życia?

– Dokładnie tak. Można też kontynuować tę myśl i ją uszczegółowić: Jaką motywację do zmiany ma mieć sprawca, jeśli byśmy go potraktowali dokładnie w taki sposób, jak on nas? Jeśli nie pokazujemy naszej postawy miłosiernej, sprawca nie ma inspiracji do zmiany. Okazanie dobra z naszej strony powoduje, że sprawca może zobaczyć, iż można postępować inaczej, można odwrócić się od zła, można wybrać dobro. Wspaniale o tym pisze papież Franciszek w encyklice „Fratelli tutti”: „Zdecydowane odrzucenie kary śmierci pokazuje, jak bardzo możliwe jest uznanie niezbywalnej godności każdego człowieka i przyznanie, że ma on swoje miejsce na tym świecie. Ponieważ, jeśli nie odmówię jej najgorszemu z przestępców, to nie odmówię jej nikomu, dam wszystkim możliwość dzielenia się ze mną tą planetą, pomimo wszystkiego, co może nas oddzielać” (FT, 269). Zatem sprzeciw wobec kary śmierci i nasz stosunek do miłosierdzia mogą być swoistymi testami tego, czy naprawdę wierzymy w godność człowieka, przyrodzoną, osobową, niezależną od jego zasług, uczynków, grzechów, win – godność wypływającą z samego faktu bycia człowiekiem.

Oczywiście, miłosierdzie może wpływać na kształt i kierunki polityki karnej, akcentując chociażby znaczenie nadziei na poprawę drugiego człowieka. W moim przekonaniu głęboko niechrześcijańskie byłoby, gdybyśmy kogoś w ogóle skreślili w przekonaniu, że z niego nigdy już nic nie będzie.

Ostatnio czytałem bardzo interesującą książkę prof. Jacka Leociaka „Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach”. Autor bada zachowane teksty różnych zbrodniarzy i rzuca poważne wyzwanie katolickiej idei miłosierdzia. Zastanawia się m.in., jak to jest z tymi nawróceniami, czy ci ludzie rzeczywiście się poprawiają. Czy wystarczy, że im przebaczymy i już nie ma problemu? To książka niezwykle ciekawa, bo takie pytania przecież formułuje każdy z nas i nazwałbym jego poszukiwania humanocentrycznymi, skoncentrowanymi na ludzkich wątpliwościach, gdzie z perspektywy ludzkiej po prostu pytamy o sens miłosierdzia. Prof. Leociak rzuca wiele wyzwań idei miłosierdzia. Pyta też, czy to jest w porządku, że w królestwie niebieskim będzie większa radość z jednego nawróconego niż z 99 sprawiedliwych? Może warto to sobie przypomnieć, że tak właśnie jest w królestwie niebieskim. Ale czy to oznacza, że tych 99 nie jest kochanych przez Boga? Bynajmniej! Można od razu przywołać przypowieść o synu marnotrawnym. Najczęściej myślimy, że jest nim ten, który odszedł od ojca i zmarnotrawił swoją część majątku, otrzymaną od ojca. Ale czy ten drugi syn również nie jest marnotrawny, gdy domaga się, żeby ojciec przestał tego pierwszego kochać?

fot. youtube/serceznieba

Ważne jest, żeby nie spłaszczać miłosierdzia, żeby widzieć jego głębsze wymiary. Jednym z nich jest wiara w poprawę każdego człowieka. Nie chodzi nawet o tego, który się będzie poprawiał lub nie, bo można by powiedzieć, że zrobi to na niby, dla poklasku, dla korzyści. I świat może to łatwo krytykować i zarzucać Kościołowi, że stawia na piedestał jakichś zbrodniarzy, a nie „porządnych ludzi”. Ale gdy się na to głębiej spojrzy, chodzi właśnie o to, żebyśmy my, którzy siebie rozpoznajemy jako sprawiedliwych, dobrych, nie stracili właściwej perspektywy wobec drugiego człowieka (żebyśmy go nie przestali kochać), ale i wobec siebie (żebyśmy z pokorą patrzyli na to, jakie jest nasze postępowanie).

Od razu uprzedzę zarzuty i dodam, że w miłosierdziu nie chodzi o rozmywanie win. Każda wina jest indywidualna. Według naszej wiary, jesteśmy wolni i odpowiadamy za swoje czyny. Natomiast miłosierdzie uczy pokory. Uświadamia, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia zła, a konkretnie przestępstwa. Bardzo często o tym zapominamy. Często w dyskusji społecznej wokół prawa karnego prym wiodą populistyczne hasła: niech będzie kara śmierci, niech będzie bardzo surowe prawo karne. Ale nie myśli się o tym, że to może dotyczyć nas, chociażby przez fałszywe oskarżenie czy niesłuszne skazanie. Poza tym zakładamy, że nigdy nie zejdziemy na złą drogę, a czyż nie jest to wyraz pychy, która łatwo może doprowadzić do upadku? Trzeba tymczasem ogromnej pokory, żeby zauważyć, że nie jesteśmy świętymi.

Czy myśli Pan, że dojdzie w Kościele do beatyfikacji i kanonizacji ludzi takich jak Jacques Fesch, którzy nawrócili się tuż przed śmiercią?

– Zostawiłbym to odpowiedniej władzy kościelnej. O świętości człowieka decyduje pragnienie Boga i miłość do Niego. Nie można tego do końca zbadać z zewnątrz. Ale jeśli rzeczywiście rozeznamy, że ktoś ukochał Boga, choćby w ostatniej chwili, to jest on tym, którego się „zaprasza do nieba”, by odwołać się do tytułu wspomnianej już przeze mnie książki prof. Leociaka. I właśnie ów nawrócony zbrodniarz może być wzorem dla innych, choć nie należy zapominać o tym, co zrobił wcześniej. Powiem więcej: to, co zrobił wcześniej może pokazać piękno drogi do świętości. Zresztą żywoty świętych są pełne krętych dróg, niekoniecznie przestępczych czy zbrodniczych. Ale niejeden święty, a myślę że tak naprawdę każdy święty, miał w swoim życiu chwile, w których był daleko od Pana Boga. Nie byłoby więc dla mnie dziwne ani krępujące, gdyby nawrócony zbrodniarz został ogłoszony świętym. Ostatnio zresztą myślę często o tym, że Pan Bóg ma dla nas zawsze wiele opcji i wiele dróg, podczas gdy szatan usiłuje człowieka przekonać, że jest tylko jedno wyjście – upaść i już nie powstać. Świętość polega także na tym, że potrafimy Bogu zaufać nawet w najgorszym upadku.

Wielokrotnie odwołuje się Pan do inspiracji teologicznej w swoich wypowiedziach o prawie. Czy powinniśmy dążyć do tego, żeby prawo karne było bardziej oparte na Ewangelii?

– Prawo może być wypełnione wartościami chrześcijańskimi, ale przecież w warunkach demokratycznego społeczeństwa wcale nie musi. To zależy od nas. Dlatego warto pokazywać zarówno piękno, jak i aktualność chrześcijańskich wzorców, idei, postaw, rozwiązań. Akurat w moich badań nad prawem karnym szczególną rolę zajmuje filozofia. Chodzi o pytanie o podstawowe idee kary, sprawiedliwości, odpowiedzialności. Sądzą, że najbardziej radykalnym wyzwaniem wobec idei karania staje się współcześnie właśnie miłosierdzie, ujmowane jako najdoskonalsza formuła sprawiedliwości, a przynajmniej jako coś koniecznie z nią powiązanego. Człowieka nie wystarczy szanować, nie wystarczy przestrzegać jego praw. Z perspektywy chrześcijańskiej człowieka trzeba po prostu miłować. Innymi słowy, by umocnić znaczenie humanizmu i praw człowieka, także w prawie karnym, winniśmy skonfrontować naszą zdolność do przebaczenia i miłowania, do dawania każdemu szansy poprawy, do odpowiedzi miłością na najgorszą nawet zbrodnię. To zaś, w jaki sposób będzie możliwe przełożenie ewangelicznych ideałów na system prawny, pozostaje wielkim zadaniem dla nauki prawa karnego i nie tylko.

***

Tomasz Snarski (ur. 1985) jest adiunktem w Katedrze Prawa Karnego Materialnego i Kryminologii na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Adwokat. Autor książek: „Debata Hart – Fuller i jej znaczenie dla filozofii prawa” (2018), „Wróblewski” (2020), „Kościół katolicki wobec kary śmierci. Między prawem a filozofią i teologią” (2021), a także tomów poezji: „Przezpatrzenia” (2012), „Werblista” (2016), „Żmuty” (2021), „Žiemos visada bus baltos” (2022, tłumaczenie na język litewski – Birutė Jonuškaitė). Jest członkiem Zespołu Laboratorium „Więzi”. Prowadzi wideoblog „Morze prawa”, poświęcony zagadnieniom z pogranicza prawa, filozofii i kultury.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze