Dwie Nawy

Fot. misyjne.pl

#DwieNawy: czy pluralizm religijny jest wolą Bożą?

Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po kilku latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.

Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.

Michał Jóźwiak

Nie jestem krytykiem papieża Franciszka i nie lubię być malkontentem. Kiedy jednak większość mediów zachwycała się wizytą papieża w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i podpisaną przez Ojca Świętego i Wielkiego Imama deklaracją, na misyjne.pl postanowiliśmy zasygnalizować, że jest fragment, który może budzić mocne kontrowersje. I rzeczywiście. Już następnego dnia wśród kolejnych katolickich publicystów deklaracja stała się jednym z ważniejszych tematów.

Chodzi o ten zapis: „Pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, ras i języków są chciane przez Boga w Jego mądrości przez którą stworzył On rodzaj ludzki”. Po jego przeczytaniu włączyła mi się czerwona lampka. Zaraz, zaraz. Skoro Bóg chce różnorodności religii, to po co wobec tego mamy ewangelizować i posyłać misjonarzy na krańce świata? Długo myślałem o tym fragmencie i zgłosiłem się ze swoimi wątpliwościami do kilku teologów. Podkreślali, że tekst był konsultowany i jest w pełni zgodny chociażby z deklaracją „Nostra aetate”. Z tym, że w „Nostra aetate” mimo że znajduje się wezwanie do dialogu, wzajemnego szacunku i odnajdywania w innych religiach tego, co prawdziwe i święte, to jednak nie ma wprost mowy o tym, że Bóg chce różnorodności religii. To w mojej ocenie pójście o kolejny krok dalej.

Z drugiej strony w „Lumen Gentium” znajdziemy zapis, że:

„Plan zbawienia obejmuje także i tych, którzy uznają Stworzyciela, wśród nich zaś w pierwszym rzędzie muzułmanów, oni bowiem wyznając, iż zachowują wiarę Abrahama, czczą wraz z nami Boga jedynego i miłosiernego, który sądzić będzie ludzi w dzień ostateczny. (…) Nie odmawia też Opatrzność Boża koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują nie bez łaski Bożej, wieść uczciwe życie”. 

Po przeczytaniu tego fragmentu również można zadać identyczne pytanie: to po co ewangelizować skoro Bóg i tak znajdzie sposób, by zbawić muzułmanów czy niewierzących? Odpowiedź brzmi: bo mamy bardziej ewangelizować ze względu na siebie, a nie ze względu na innych. Kiedy Chrystus powiedział „Idźcie i głoście”, to nie dlatego, że żył nadzieją, że wszyscy zostaną kiedyś chrześcijanami, ale dlatego, abyśmy dzielili się swoją wiarą bez względu na „sukcesy” w tej dziedzinie. Franciszek nie tak dawno temu apelował, abyśmy unikali prozelityzmu [dążenia do pozyskania nowych wyznawców jakiejś religii lub idei – przyp. red.]. – Wiara nie wzrasta na drodze prozelityzmu, lecz przez przyciąganie, jak mówił Benedykt XVI, czyli za sprawą świadectwa – zaznaczył Ojciec Święty. 

Fragment deklaracji, rzeczywiście jest niewygodny dla wszystkich, którzy chcą widzieć chrześcijaństwo jako zbiór doktryn, zakazów i nakazów. Ale chrześcijaństwo to przede wszystkim relacja z Jezusem, który nie chce być komukolwiek narzucony, lecz wybrany w wolności. A nie ma przecież wolnego wyboru bez różnorodności. „Idźcie i głoście” to wezwanie do tego, żeby całym swoim życiem (nie tylko słowami) mówić o Chrystusie. Naszym zadaniem jest dawanie świadectwa. Reszta należy do Chrystusa. Bo to On zbawia, pomimo wszystkich ograniczeń, które nam wydają się nie do przeskoczenia. Bo jak mówi nauczanie Kościoła, Jezus zbawia także ponad widzialnymi strukturami Kościoła. Tekst deklaracji to może być dla nas lekcja, że „nasz Bóg”, jest Bogiem wszystkich, a my wciąż nie dojrzeliśmy jeszcze do takiego myślenia.

Aleksander Barszczewski

Tuż po Światowych Dniach Młodzieży papież Franciszek udał się na konferencję międzyreligijną do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Na zakończenie spotkania w Abu Zabi wraz z imamem Ahmedem el-Tayebem podpisał deklarację „O ludzkim braterstwie dla pokoju na świecie i zgodnego współistnienia”. W wielu mediach podkreśla się, że dokument ten stanowić ma przełom w relacjach między islamem i chrześcijaństwem. Czy tak rzeczywiście będzie, zobaczymy. Z całą pewnością jednak świat potrzebuje tego zbliżenia, sam Kościół wyrażał to już zresztą w soborowej deklaracji „Nostra aetate”: 

Nie możemy zwracać się do Boga jako do Ojca wszystkich, jeśli nie zgadzamy się traktować po bratersku kogoś z ludzi na obraz Boży stworzonych. 

Takie braterskie zbliżenie, przełamywanie stereotypów i odkłamywanie rzeczywistości jest wspaniałe, dlatego gdy w trakcie wizyty pytano mnie, jak mi się podoba – z nadzieją, że „przejadę się” po Franciszku, odpowiadałem zupełnie szczerze, że jestem zachwycony. Pewną łyżką dziegciu w beczce miodu mogło być iście królewskie przyjęcie papieża przez gospodarzy. Ten zniósł jednak z godnością i limuzynę, i konną asystę w fantastycznych strojach, wizyta przebiegła więc w atmosferze przyjaźni. Nic dziwnego więc, że komentarze dotyczące całego wydarzenia były właściwie tylko pozytywne. 

– Papież i imam podejmują ryzyko powiedzenia mocnym głosem, że jeżeli chcemy przezwyciężyć trzecią wojnę światową w kawałkach, to trzeba, by ludzie wierzący różnych religii zaczęli na siebie patrzeć jak na braci – pisał Andrea Tornielli, znany watykanista. 

Podpisana przez papieża i imama deklaracja zawiera w przeważającej mierze bardzo ciekawe i ważne wątki, m.in. potępienie agresji religijnej, sprzeciw wobec instrumentalizowania religii itp. Pojawia się jednak również fragment… co najmniej zaskakujący: 

Pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, ras i języków są chciane przez Boga w Jego mądrości przez którą stworzył On rodzaj ludzki – czytamy w deklaracji. 

Po przeczytaniu go można odnieść wrażenie, że w rzeczywistości skoro Bóg chciał różnorodności religii, to nie ma znaczenia jaką religię wyznajemy. Traci sens praca misyjna, traci sens ewangelizacja w ogóle. A przecież mamy iść, nauczać wszystkie narody i udzielać im chrztu w imię Trójjedynego Boga, nikogo innego. Słowa te wydają się więc być sprzeczne z Ewangelią, teologowie jednak nie z takich opresji już wychodzili. Problem w tym, że niejasność tych słów pozostawia zbyt duże pole do interpretacji, a opinie teologów, nawet jeśli dotrą do opinii publicznej (w co wątpię), to i tak w znakomitej większości pozostaną niezrozumiałe. Nie wszyscy poświęcają życie roztrząsaniu skomplikowanych dylematów teologicznych. Po co więc te niejednoznaczne słowa? Dlaczego nie można było zatrzymać się na pięknym dialogu życia, na świadectwie przyjaźni, wzajemnego zrozumienia i miłości, a teologicznie pozostać jasnym i klarownym? Do teraz zachodzę w głowę.

Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze