#DwieNawy: kontrowersje wokół reformacji
Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.
Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.
Michał Jóźwiak
Reformacja to temat, który dzieli katolików. Sam papież Franciszek znalazł się w ogniu krytyki, kiedy w październiku 2016 r. wziął udział w uroczystościach pięćsetlecia reformacji. W połowie grudnia ubiegłego roku w Sejmie znalazł się projekt uchwały, która miała upamiętnić to wydarzenie. Niestety został on odrzucony przez posłów. Biskupi Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego (Luterańskiego), Kościoła Ewangelicko-Reformowanego i Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego wyrazili rozczarowanie decyzją Sejmu. Wyraz swojemu niezadowoleniu dał również metropolita łódzki.
– Chcę przesłać wyrazy swojej solidarności i bliskości wobec nieszczęsnej debaty i decyzji naszego Sejmu – napisał abp Grzegorz Ryś w liście skierowanym do duchownych ewangelickich z regionu łódzkiego. Metropolita łódzki napisał też:
„stała się rzecz bolesna i niezrozumiała. Nie jest przecież rzeczą Parlamentu ustalanie i przegłosowywanie prawdy historycznej, a już szczególnie w tak delikatnej i skomplikowanej materii, jaką stanowi geneza reformacji. To sprawa historyków, a w szczególności historyków Kościoła, którzy w ciągu zwłaszcza ostatnich pięćdziesięciu lat uczynili wiele, by wydarzenia sprzed pięciu wieków przedstawić z uwzględnieniem możliwie wszystkich kontekstów”.
Arcybiskup Ryś zaznaczył, że w 1517 r. Marcin Luter nie występował przeciwko Kościołowi katolickiemu, lecz przeciw temu, co w nim było niekatolickie i nieewangeliczne. Taka teza również spotyka się z protestami części środowisk kościelnych. Tymczasem do mnie ten sposób myślenia bardzo trafia. Choć należy uciekać od niebezpiecznego subiektywizmu w przeżywaniu wiary i opuszczanie Wspólnoty nie może być godne pochwały, to jednak trzeba mieć świadomość, z jak skomplikowanym kontekstem mamy do czynienia. Nie bez znaczenia jest też aspekt osobistego poczucia odpowiedzialności za wierność Ewangelii. Ks. Józef Tischner w rozmowie z Jackiem Żakowskim powiedział kiedyś, że „bez wątpienia bunt Marcina Lutra był buntem przeciwko instytucji w imię Ewangelii, w imię dobrego Boga”. – Luter mógł mieć rację – podkreślał ks. Tischner.
Niedługo będziemy przeżywać w Kościele Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, który jest wyrazem troski o to, aby w dialogu międzywyznaniowym koncentrować się na tym, co nas łączy i dążyć do jedności. Może warto w tym czasie zadać sobie pytanie, przeciwko czemu tak naprawdę Luter wystąpił, czy nie miał racji, i czy oceniając reformację, na pewno bierzemy pod uwagę wszystkie jej okoliczności. Taka refleksja może być bardzo owocna dla naszego przeżywania wiary, bo bunt to czasem – paradoksalnie – wyraz posłuszeństwa i wierności. Nie chodzi o to, aby usprawiedliwiać Lutra, ale o to, aby go przynajmniej próbować zrozumieć. Być może dzięki jego postawie Kościół katolicki przeszedł drogę, która w jakimś stopniu uzdrowiła go jako instytucję.
Aleksander Barszczewski
Wydarzenia zapoczątkowane ogłoszeniem przez augustiańskiego mnicha Marcina Lutra jego 95 tez są niewątpliwie dramatycznym etapem w historii Kościoła. Do niedawna oceniane były przez katolików jednoznacznie negatywnie, teraz najczęściej są przemilczane w imię ekumenicznej przyjaźni i braterskiej miłości.
Myślę, że współcześni komentatorzy najczęściej mieszają trzy wątki, które powinno się rozdzielać: po pierwsze czy Marcin Luter rzeczywiście działał ze szczytnych i świętych pobudek, po drugie jakie konsekwencje dla Kościoła, wiary i zbawienia wielu katolików miało jego wystąpienie oraz czy świętowanie (czy też upamiętnienie, jak oficjalnie nazywa się włączenie się katolików w obchody 500-lecia ) reformacji w Kościele katolickim jest dobre i pożyteczne. Wszystkie te kwestie są bardziej skomplikowane niż chcieliby piewcy ekumenicznej miłości.
Kiedy dziś o postaci Marcina Lutra wypowiadają się kościelne autorytety, bardzo często pojawia się opinia, że Luter „chciał dobrze” i występował ze szlachetnych pobudek, troski o dobro Kościoła itp. Podobnie zresztą wypowiedział się ostatnio abp. Grzegorz Ryś, skądinąd ceniony historyk Kościoła. Bardzo często zapominają jednak, że źródła, na których opierają się historycy, nie są wcale jednoznaczne, wręcz przeciwnie – obraz Marcina Lutra, jaki się z nich wyłania, jest bardzo niejednoznaczny. Nie wiemy np. dokładnie, z jakich przyczyn herezjarcha wstąpił do zakonu. Niektóre źródła mówią, że z powodu doświadczenia mistycznego, inne, że uciekał przed karą śmierci, która groziła mu za pojedynkowanie się. Niektóre dokumenty mówią, że miał nieślubne dzieci przed wystąpieniem do klasztoru, inne temu zaprzeczają. Skoro więc źródła nie są jednoznaczne, wygłaszane np. przez teologów, filozofów albo reżyserów jednoznaczne tezy, że Luter chciał dobrze lub źle, że Luter był taki to a taki, brzmią po prostu zabawnie.
Kwestia konsekwencji wystąpienia Lutra z Kościoła jest akurat dla mnie jednoznaczna. Choć nie jesteśmy w stanie dociec ostatecznych przyczyn jego buntu (czy była to reakcja na opłakany stan Kościoła, jak chcieliby protestanci i lewicujący katolicy, czy po prostu własna pycha, jak twierdzą konserwatyści), to jego konsekwencje są po prostu opłakane. Niewątpliwie dokonał się w Kościele ogromny rozłam, a miliony ludzi oddaliły się od Prawdy najdoskonalej wyrażonej właśnie w Kościele. Naprawy Kościoła również nie uczynił ani sam Luter, ani protestanci – ale ludzie, którzy reformacji się sprzeciwiali. Można oczywiście dywagować, że bez Lutra nie byłoby naprawy Kościoła, ale rozważania te przypominają mi bardzo twierdzenia, że bez Judasza nie byłoby Zbawienia – a wiemy przecież, że Jezus mówi, że „byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził”.
Z tego wszystkiego wynika również rozważanie nad sensem świętowania przez katolików rocznicy reformacji. Przyznam szczerze, że mnie osobiście bolała wizyta papieża Franciszka na obchodach 500-lecia reformacji, choć za „zdradę Kościoła i Jezusa” – jak niektórzy by chcieli – tego gestu nie uważam. Trzeba podawać sobie rękę na zgodę, prowadzić dialog, ale nie wolno zapominać o tym, że reformacja oddaliła ludzi od Prawdy i że to w Kościele katolickim ta Prawda wyrażona jest najdoskonalej. My i protestanci różnimy się. Dążymy do jedności, pragniemy jej, ale nie powinniśmy jej pragnąć ponad wszystko. Przy tym wszystkim warto pamiętać również o naszej tożsamości.
Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |