#DwieNawy: pięć lat z papieżem Franciszkiem
Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.
Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.
Michał Jóźwiak
Pięć lat temu nazwisko „Bergoglio” zupełnie nic mi nie mówiło. Nie słyszałem wcześniej o metropolicie Buenos Aires i nie spodziewałem się, że może być on postacią tak wyrazistą i spełniać posługę Piotrową w tak „prospołeczny” sposób. Dzisiaj jest to dla mnie znakiem, że wśród anonimowych kardynałów jest wiele osób, które mogą prowadzić Kościół w dobrym kierunku. I pewnie robią to, tyle że – jako biskupi – w skali lokalnej. Choć z dużym sceptycyzmem podszedłem do papieża Franciszka, to jednak już pierwsze gesty tego pontyfikatu pokazały, że – mówiąc kolokwialnie – „będzie się działo”. 13 marca 2013 r. Ojciec Święty pojawił się w samej sutannie bez mucetu. Pozdrowił wiernych prostym i spontanicznym „dobry wieczór”. Od razu było wiadomo, że jest to papież nietypowy.
– Franciszek zainicjował proces odnowy Kościoła, to jest rewizji zakorzenionych w historii kościelnych zwyczajów, pięknych, ale nie służących już przekazywaniu Ewangelii, a nawet rewizji norm lub przykazań kościelnych, skutecznych w innych epokach, dziś jednak pozbawionych wychowawczej siły – napisał w ubiegłym tygodniu ks. Adam Boniecki. Franciszek potrafi rozróżnić, co jest środkiem, a co celem. Nie rewiduje oczywiście jedynego celu, jaki powinien mieć Kościół, czyli doprowadzenie ludzi do spotkania z Bogiem i zbawienia. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że niektóre narzędzia wymagają zmiany, aby były skuteczne. Tradycjonaliści będą oczywiście oburzać się, że papież nie nosi czerwonych butów lub używa nie takich szat liturgicznych jakich by oczekiwali. Dużą część wiernych styl Franciszka może drażnić. Rozumiem to. Jednak do mnie ta forma sprawowania pontyfikatu bardzo przemawia.
Ojciec Święty często posługuje się metaforą Kościoła jako szpitala polowego, gdzie opatruje się rany. W takim miejscu nie zawsze jest czas na przesadny formalizm. Papież wprost przestrzega przed „wykrochmalonym Kościołem”, który w sztywnych zasadach widzi prawdziwą wierność Bogu. Tymczasem mnie przekonuje Kościół, który łamie konwenanse chcąc pokazać człowiekowi, jak wielką wartość stanowi on dla Boga. Mam tu na myśli choćby niedawny i szeroko komentowany ślub w samolocie. Niektórych gorszył, a dla mnie był jak wybiegnięcie ojca na spotkanie z synem marnotrawnym. – Wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody kurczowego przywiązania do własnego bezpieczeństwa – odpowiada swoim krytykom papież Franciszek.
– Franciszkowi nie chodzi o zmienianie Ewangelii, tylko o to, jak ją głosić – podkreśla z kolei abp. Grzegorz Ryś. Ojciec Święty chce być przekonujący i w moim odczuciu mu się to udaje. Pokazuje, że bycie chrześcijaninem to wyzwanie i trud, a nie zasiadanie na wygodnej kanapie bezpiecznych przyzwyczajeń i rytuałów. Nie tylko zachęca innych do zejścia z tej kanapy, ale sam rzeczywiście z niej wstaje.
Aleksander Barszczewski
Pięć lat to w zasadzie niewiele. Trudno zatem podejmować jakąś miarodajną ocenę pontyfikatu papieża Franciszka. Z całą pewnością jednak po takim czasie dostrzec możemy problemy, z którymi ten pontyfikat się mierzy oraz, co piszę z nieudawanym smutkiem, z którymi mierzą się wierni za sprawą tego pontyfikatu.
Nic dziwnego, że papież doskonale prezentujący się w mediach, pozujący do selfie, interesujący się ekologią i mówiący o niedoskonałościach hierarchii kościelnej zdobył tak wielką popularność. Jak bardzo ten uśmiechnięty biskup Rzymu przedkładający „życie Ewangelią” nad zasady kontrastuje ze swoim surowym poprzednikiem. Rok temu jednak, również w cyklu #DwieNawy, poruszając z kolegą Michałem temat krytyki papieża, zwracałem uwagę na to, że nie bierze się ona znikąd.
Przyznam, choć to pewnie wyda się mało tradycjonalistyczne, że podoba mi się przestawienie akcentu z zasad na „praktykę” Ewangelii. Po nic nam zasady i przyzwyczajenia, jeśli przysłaniają nam Jezusa i jego nauczanie. Papież Franciszek już od pierwszego dnia swojego pontyfikatu, kiedy przyjął imię biedaczyny z Asyżu, nieustannie nam o tym przypomina i jest to niewątpliwie wielki dar jego pontyfikatu.
Czy wszechobecny zachwyt nad Franciszkiem usprawiedliwia jednak wszystko? Spośród wielu moich znajomych ateistów zachwyconych papieżem do Kościoła nie powrócił żaden. Trudno z kolei nie zauważyć, jak wielkie zamieszanie wokół kwestii zupełnie fundamentalnych powstało w trakcie jego pontyfikatu.
Wielkie nadzieje związane z Synodem o rodzinie są gorzkim wspomnieniem. Od wydania posynodalnej adhortacji „Amoris laetitia” za moment miną dwa lata, nikt jednak o rodzinie nie rozmawia. Wątpliwości grupy kardynałów pozostają bez odpowiedzi, do wykazu oficjalnych akt Kościoła wpisane zostają dyrektywy argentyńskich biskupów pozwalające cudzołożnikom na przyjmowanie Komunii świętej, co jawnie stoi w sprzeczności z wcześniejszą nauką Kościoła, przede wszystkim Jana Pawła II. W ostatnich tygodniach świat obiega wiadomość, że biskupi niemieccy idą krok dalej i pozwalają przyjmować Komunię również niekatolikom. To nie są błahostki, które można zbyć wzruszeniem ramion. To są kwestie podstawowe. Papież jednak zdaje się nie dostrzegać tego zamieszania. Zamiast tego prowadzi rozmowy dążące do uznania państwowego kościoła w zaostrzających reżim Chinach, ku rozpaczy chińskich katolików wiernych Rzymowi.
Problemy, z którymi muszą mierzyć się wierni za sprawą pontyfikatu Franciszka, to nie są drobiazgi, ale kwestie tożsamości. Warto więc zadać sobie pytanie: czy „życie Ewangelią”, jeśli obedrzemy ją z zasad i wymagań, będzie miało jeszcze jakiś sens? Nie sądzę, dlatego choć doceniam wielkie staranie Franciszka o przypomnienie dobrej praktyki Ewangelii i podzielam wiele jego zarzutów w stosunku do hierarchii i wiernych Kościoła bardzo boli mnie zupełny brak troski o zasady wyrażone w Piśmie Świętym i rozumiem ludzi głośno ten ból wyrażających.
Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |