Ewa Błaszczyk zbulwersowana sprawą Polaka z Plymouth, mówi o „biernej eutanazji w majestacie prawa”
Ewa Błaszczyk, aktorka i założycielka kliniki „Budzik”, skomentowała śmierć Polaka w śpiączce, który zmarł w brytyjskim szpitalu. Aktorka jest głęboko poruszona tym, co się stało. Jej zdaniem sytuacja nosi znamiona bestialstwa.
Mężczyzna 6 listopada doznał rozległego zawału. Jego serce stanęło na 45 minut, w wyniku czego doszło do niedotlenienia mózgu. Lekarze nie dawali mu szans. Sąd przychylił się do decyzji o odłączeniu pacjenta od aparatury wspomagającej oddychanie. Zgodziła się na to żona oraz dzieci pana Sławomira. Matka i siostra były jednak przeciwne i domagały się przetransportowania mężczyzny do Polski. Lekarze odmawiali, argumentując, że pacjent nie przeżyłby podróży. Pan Sławomir został po raz kolejny odłączony od aparatury 17 stycznia, a dziewięć dni później zmarł.
Sprawie przyglądała się Ewa Błaszczyk. Aktorka jest założycielką Fundacji „Akogo?” i Kliniki Neurorehabilitacyjnej Budzik, pomagającym osobom z ciężkimi urazami mózgu. Sama od lat walczy o córkę Olę, która w 2000 r. zakrztusiła się tabletką i zapadła w śpiączkę. W jej placówkach przebywają również pacjenci tacy jak pan Sławomir, którego brytyjscy lekarze odłączyli od aparatury podtrzymującej życie. Zdaniem aktorki w Plymouth doszło do „biernej eutanazji w majestacie prawa”. Aktorka jest przekonana, że w sprawie zabrakło dobrej woli osób podejmujących decyzję w brytyjskim szpitalu. – My mamy takich pacjentów. Panu Sławomirowi odebrano szansę do życia. My takich pacjentów mamy i w „Budziku” dziecięcym się wybudziło 78 osób, a w dorosłym w Olsztynie 27. I tutaj właściwie się kończy mój komentarz w tej sprawie. W tej chwili na świecie toczy się walka pomiędzy grupą, która chce eutanazji i to będzie narastać – podkreśliła.
Mam za mało danych, żeby oceniać, kto zawinił w tej sytuacji. Natomiast wydaje mi się bestialskim to, co się stało wydarzyło. Uważam, że jest to po prostu bierna eutanazja w majestacie prawa. (Ewa Błaszczyk w rozmowie z „Faktem”)
Kilka dni temu, w rozmowie z misyjne.pl, prof. Wojciech Maksymowicz (specjalista Kliniki Budzik) deklarował, że Klinika jest w stanie przyjąć mężczyznę i podjąć się jego leczenia. To oczywista eutanazja i to wyjątkowo bestialska – ocenia dziś prof. Wojciech Maksymowicz. Były wiceminister nauki, neurochirurg, dyrektor Kliniki Budzik odniósł się do sporu dotyczącego Polaka. Pomoc mężczyźnie zaoferowali polscy lekarze z Kliniki Budzik, jednak Sąd Opiekuńczy orzekł, że podtrzymywanie życia mężczyzny nie jest w jego najlepszym interesie.
„Morderstwo prawne” – tak decyzję o odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie nazwał prof. Maksymowicz. Były wiceminister nauki podkreśli, że jest to skandaliczne i bulwersujące. – Doprowadzano do śmierci, nie dając szansy pacjentowi na podjęcie próby terapii, pomimo niezaprzeczalnego komunikatu o istnieniu szansy na odratowanie – podkreślił. Profesor zaznaczył, że w klinice „Budzik” przebywa wielu pacjentów w podobnym stanie, niektórzy z nich się wybudzili. – Uszkodzenia powstałe z niedokrwienia mózgu są faktycznie najtrudniejsze, każdy przypadek jest jednak inny. W tym przypadku syn pacjenta szybko zareagował, właściwie wdrażając działania reanimacyjne i za chwilę przyjechał ambulans podejmując działania fachowe. Nie można mówić, że niedokrwienie trwało bardzo długo – wyjaśnił.
>>> Przypadek pacjenta odłączonego od jedzenia i picia nie jest w Wielkiej Brytanii odosobniony
Prof. Maksymowicz dodał, że oczywiście każdego pacjenta należy monitorować osobiście, wykonać badania, które w tym przypadku nie zostały wykonane. Profesor podkreślił, że dr Jacek Szczygielski, który również współpracuje z Fundacją Ewy Błaszczak, uczestniczył w wideokonferencji, podczas której lekarze przekazali mu dokumentację, pozwalającą na określenie stanu zdrowia pacjenta. – Stan pacjenta wyraźnie się poprawiał. Z nakazu sądu doszło jednak do odłączenia aparatury podtrzymującej życie, w postaci głównie respiratora i okazało się, że to nie powoduje śmierci. Przeciwnie, była to sposobność, by zobaczyć, że ten chory sam oddycha. I umarł właściwie sam oddychając – powiedział neurochirurg. Prof. Maksymowicz podkreślił, że działanie brytyjskich lekarzy to „metoda barbarzyńska”. – To eutanazja, nie sposób tego inaczej nazwać. Jestem starym lekarzem, który zawsze pracował z chorymi z ciężkimi uszkodzeniami mózgu, ale takiego podejścia, które narzucił wyrok sądu nie jestem w stanie zaakceptować – zaznaczył.
Neurolog nadmienił, że nie jest prawdą to, że u pacjenta pracował tylko pień mózgu, pracowała również część kory mózgowej, zatem istniała również szansa na powrót kontaktu z chorym. – Nie ma tu w ogóle mowy o podejmowaniu uporczywej terapii. To oczywista eutanazja. I to wyjątkowo bestialska. Pacjentowi po prostu przestano podawać pożywienie. Wielu chorych, chociażby na Covid, przebywających pod respiratorem, również nie może jeść samodzielnie, a przecież żyją. Czy w takim razie mamy powiedzieć, że nie będziemy ich utrzymywać przy życiu, zwłaszcza, że szanse mają takie, że jeden na pięciu przeżyje? Czy mamy zakładać, że w takim razie to się nie opłaca? Co prawda tu szansa była mniejsza, ale jednak była. W Budziku zawsze trzymamy się tej szansy i staramy się ją wykorzystać – podsumował profesor.
Lepiej milczeć i modlić się niż wydawać własne wyroki
Nieco inną opinię przedstawia Jakub Bałtroszewicz – prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny. Wypowiadanie się definitywne po jednej lub drugiej stronie jest tylko niepotrzebnym generowaniem emocji – ocenia Jakub Bałtroszewicz. Prezes PFROŻIR odniósł się do sporu dotyczącego Polaka, który zmarł wczoraj w szpitalu w południowo-zachodniej Anglii. Część bliskich pana Sławomira oraz polskie władze do końca walczyli, by mężczyzna mógł być leczony w Polsce. Według szpitala w Plymouth, gdzie przebywał, doszło u niego „do poważnego i trwałego uszkodzenia mózgu”. Sąd Opiekuńczy orzekł, że podtrzymywanie życia mężczyzny nie jest w jego najlepszym interesie.
Anna Rasińska (KAI): Jak ocenia Pan sprawę Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii, który decyzją sądu i szpitala został odłączony od aparatury?
Jakub Bałtroszewicz (prezes PFROŻiR): Na co dzień zajmuję się bioetyką i muszę przyznać, że naprawdę nie wiemy czy podejmowane działania medyczne można uznać za uporczywą terapię. Nie mogę zatem ocenić czy decyzja szpitala była słuszna. Ocena postępowania lekarzy nie jest w tym przypadku uprawniona.
Człowiek stracił życie, a my nie mamy dostępu do dokumentacji, by ocenić czy stracił je, ponieważ przyszedł jego czas, czy dlatego, że sąd i szpital tego chciał?
Otóż to. Wypowiedzi osób, które krzyczą, że było to morderstwo, w niczym nie pomagają, jest wręcz przeciwnie. W tym momencie to co możemy robić, to po prostu modlić się za jego duszę, jego rodzinę. Wypowiadanie się definitywne po jednej lub drugiej stronie jest tylko niepotrzebnym generowaniem emocji. W pewnych sprawach lepiej milczeć i modlić się niż wydawać własne wyroki. Czerpiąc wiedzę z mediów nie wiemy, w jakim naprawdę stanie był ten Polak i czy ratowanie go za wszelką cenę i transport nie spowodowałoby dodatkowego cierpienia i nie byłoby czymś, co jest wbrew jego godności.
Ale może jako Polacy, rodacy pana Sławomira, powinniśmy się starać by poznać prawdę i ewentualnie zadbać o wyciągnięcie konsekwencji?
To jest dobre pytanie. Myślę jednak, że musimy uszanować intymność tej rodziny. Decyzję o tym, by poinformować opinię publiczną w jakim stanie był Polak także powinna podjąć rodzina zmarłego.
Niestety pojawił się tu konflikt. Szpital wystąpił do sądu o zgodę na odłączenie aparatury, na co zgodziły się mieszkający w Anglii żona i dzieci mężczyzny. Przeciwne były natomiast zamieszkałe w Polsce matka i siostra oraz druga siostra mężczyzny i jego siostrzenica, mieszkające w Wielkiej Brytanii.
Mimo wszystko, nie powinniśmy na tę rodzinę w żaden sposób oddziaływać. Jeżeli rodzina będzie chciała ujawnić szczegóły medyczne, jeżeli uzna to za zasadne i stosowne, to na pewno je ujawni i powie, jak było naprawdę. Natomiast w żaden sposób nie powinniśmy na tych ludzi oddziaływać, wywierać presji. Oni doświadczyli prawdziwej traumy. Niezależnie od tego, czy było się żoną czy matką, na pewno jest to sytuacja graniczna. Wiele osób ma w swoim otoczeniu bliskie osoby, które odchodzą. Niektórzy z nich są w stanie opieki paliatywnej, przykładowo mają nowotwór, którego nie da się pokonać. Rodzina wie, że w pewnym momencie trzeba pozwolić choremu odejść, bo przedłużające się leczenie jest tym co przerasta pacjenta, sprawia zbyt dużo cierpienia. Musimy umieć to uszanować.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |