Ewangelizować oikos, czyli metoda siedmiu kroków [ROZMOWA]
Parafialne komórki ewangelizacyjne to metoda dzielenia się wiarą z ludźmi z naszego najbliższego środowiska. Czym jest? Jak działa i skąd się wzięła? Mówi o tym ks. Paul Fenech w rozmowie z Marcinem Wrzosem OMI i Michałem Jóźwiakiem.
Marcin Wrzos OMI: Badania socjologiczne pokazują, że Polska jest jednym z najszybciej laicyzujących się krajów na świecie. Kościół podejmuje wysiłki, aby odwrócić ten trend. Jak wyciągnąć wnioski z doświadczeń krajów takich jak Francja czy Niemcy, gdzie sekularyzacja postępowała już od kilku dekad? Czego możemy nauczyć się z ich doświadczenie, żeby zapobiegać laicyzacji u nas?
ks. Paul Fenech: – Rozumiem doskonale te pytania, które stawiacie sobie w Polsce. Ja także pochodzę z tradycyjnie katolickiego kraju, jakim jest Malta. Nasze ziemie były ewangelizowane przez św. Pawła. Nasza tradycja sięga zatem czasów apostolskich. Mamy tę przewagę, że widzieliśmy, jak przebiegała sekularyzacja w innych krajach Europy. Szkoda tylko, że nie wyciągamy z tego wniosków. A nawet jeśli już to robimy, to wcielanie w życie środków zaradczych nam nie wychodzi. Nie przewidujemy, mimo że te procesy w Europie wyprzedzają Maltę czy Polskę o jakieś dwadzieścia lat.
Michał Jóźwiak: Czyli Kościół nie czyta znaków czasu?
– Na to niestety wychodzi. W czasach, kiedy nasze środowisko było w większości katolickie, chrześcijańskie, nie widzieliśmy potrzeby ewangelizacji, katechizacji, pogłębiania wiary. Nie da się być misjonarzem, kiedy nie jest się świadkiem Jezusa i dzisiaj bardzo to widać. Stąd potrzebujemy nowej ewangelizacji, o której tak często mówił papież pochodzący z waszego kraju – Jan Paweł II. Sprowadza się ona do nowych metod głoszenia, nowych dróg dojścia do człowieka i nowego entuzjazmu.
Marcin Wrzos OMI: Promuje i stosuje ksiądz metodę komórek parafialnych. Na czym ona polega?
– W latach 50. XX wieku w Korei Południowej był pewien pastor. Pracował także jako lekarz. Czuł się wypalony i zmęczony. Trafił do szpitala na miesiąc, powoli wracał tam do siebie. Podczas tego pobytu rozważał Pismo Święte i zainspirował go fragment dotyczący Mojżesza z Księgi Wyjścia. Uznał, że nie można przyciągnąć do Boga tłumów za jednym razem. Zaczął tworzyć rodzinne kręgi wiary. W Korei funkcjonuje ich dzisiaj około pięciuset tysięcy. Spotykają się w domach i tam dzielą się doświadczeniem wiary.
>>> Jaka będzie parafia przyszłości? [+GALERIA]
Michał Jóźwiak: Dlaczego w domu, a nie w kościele?
– Proszę zwrócić uwagę, że bycie osobą wierzącą dzisiaj oznacza pójście w niedzielę na mszę święta. Tam ludzie zazwyczaj się nawet nie znają. Uczestniczą w liturgii i to zazwyczaj koniec. Jako Kościół straciliśmy domy. W nich doświadczenie wiary jest bardzo płytkie, albo nie ma go w ogóle. Dlatego spotykanie się wśród rodzin jest ożywcze. Kiedyś rodziny modliły się wspólnie. Dziś prawie nikt już tego nie robi. Musimy to zmienić, bo tu zaczyna się kryzys Kościoła.
Marcin Wrzos OMI: Jak ta metoda zyskała na popularności?
– Na Florydzie pracował pewien irlandzki misjonarz katolicki, o. Michael Ivers, który w 1983 r. usłyszał o działaniu pastora z Korei Południowej. Stwierdził, że należy to rozwiązanie wprowadzić także w jego wspólnocie. Po trzech latach uznał, że ta metoda przynosi znakomite rezultaty. Widział ożywienie w swojej parafii. Napisał o tym artykuł opublikowany w jednym z katolickich magazynów. Nosił tytuł „Parafia w ogniu”. Zainteresowali się tym duchowni i świeccy – metoda zaczęła zyskiwać na popularności, a co najważniejsze – sprawdzała się w codzienności.
Marcin Wrzos OMI: Jak wygląda ta metoda w praktyce? To zwykłe spotkania katolików w domach czy coś więcej?
– Ważnych jest siedem kroków, które wynikają wprost w Ewangelii. To metoda Jezusa. On nie miał do dyspozycji żadnej organizacji czy instytucji. Nie odwiedzał parafii ani wspólnot, co oczywiste. Metodą Jezusa były relacje. Jest takie greckie słowo użyte w Ewangeliach: oikos. Oznacza ono krewnych, bliskich, przyjaciół, ludzi z naszego najbliższego otoczenia. Trzeba zatem przygotować listę tych osób w naszym życiu. To pierwszy krok. Pewnie nie będzie ich więcej niż dwadzieścia. Spośród tych osób wybieramy te, które są najdalej od Kościoła i sakramentów.
Michał Jóźwiak: I co dalej? Jak możemy je przekonać do praktykowania wiary?
– Drugim krokiem jest modlitwa za tę osobę. To najważniejszy krok, który często pomijamy. A modlitwa zmienia wszystko. Przede wszystkim zmienia mnie. Ona nie nawróci w sposób magiczny tego człowieka, ale za to zmieni nasze nastawienie do niego. Zaczniemy go widzieć w innym świetle. Zaczniemy rozpoznawać w nim tego, o którego mamy się troszczyć, a nie na siłę zmieniać. Kiedy przestaję te osobę osądzać, a zaczynam kochać – mogę przejść do trzeciego kroku, jakim jest służba. Służąc, budujemy mosty przyjaźni, dzięki którym poznajemy serce i potrzeby brata. Wtedy zazwyczaj pada pytanie: „Co się z tobą dzieje? Dlaczego to robisz?”. I wtedy następuje krok czwarty, czyli dzielenie się wiarą. To jest odpowiednia chwila, żeby dzielić się nie tylko sobą, ale Jezusem Chrystusem i Jego działaniem w naszym życiu. Piątym krokiem jest objaśnianie, czyli wchodzenie głębiej w nauczanie Kościoła, w interpretację Pisma Świętego. Szóstym krokiem jest zawierzenie życia Jezusowi, a ostatnim wejście do komórki i przygotowanie do tego, aby samemu ta osoba zaczęła ewangelizować.
Michał Jóźwiak: W ten sposób tworzy się ewangelizacyjny krąg. Trochę takie ewangelizacyjne perpetuum mobile.
– Na tym to polega! Ta siła i entuzjazm zazwyczaj przybierają na sile i komórki ciągle się rozrastają. Nie są organizmami zamkniętymi, ale w pełni otwartymi. Na każdym etapie i dla każdego.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |