fot. A. Robakowska/PK

#GłosySynodalne: towarzysze podróży

Na łamach „Przewodnika Katolickiego” ukazał się cykl komentarzy dotyczących punktów, które Sekretariat Synodu określił w Vademecum, jako tematy, wokół których powinny toczyć się dyskusje synodalne. Dzięki uprzejmości redakcji publikujemy te wypowiedzi. Głosy biskupów, dziennikarzy, teologów i świeckich mogą być punktem wyjścia do refleksji na temat istotnych dla współczesnego Kościoła kwestii.

TOWARZYSZE PODRÓŻY

BP Adrian Galbas, pallotyn, biskup pomocniczy diecezji ełckiej, przewodniczący Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP

To pytanie nie daje mi spokoju. Nie dawało jeszcze przed synodem. Jest pierwsze spośród proponowanych do synodalnej refleksji. Chyba najważniejsze. Kim są? Kim są ci, z którymi od lat już idę po drodze wiary? Co o nich wiem? O ich życiu, o zmaganiach, o szarpaniach i wstrząsach, o nerwach i spokojach? Jakie mają pytania, a jakich nie mają? Jakich udzielają sobie odpowiedzi, a jakich nie? Co im pomaga, a co przeszkadza? Co ich satysfakcjonuje, a co ich irytuje? I dlaczego?

Coś niecoś wiem o tych, którzy zechcieli powierzyć mi swoje tajemnice w tzw. kierownictwie duchowym, z którymi jestem w ściślejszych relacjach przyjaźni, czy choćby głębszej znajomości, w jednej wspólnocie, ale o większości? Kim są moi towarzysze podróży? Siostry i bracia z mojego Kościoła, który jest tak samo ich Kościołem. Mówię do nich, rzadziej ich słucham, jeszcze rzadziej naprawdę spotykam. Ale zawsze wtedy, gdy się spotkamy, wychodzi nam to na dobre, choć nie zawsze jest to łatwe.

Pamiętam dwie podróże. Obie trwały mniej więcej miesiąc. Pierwsza piesza, druga rowerowa; pierwsza jakieś tysiąc kilometrów, druga ponad trzy; pierwsza do Santiago de Compostela, druga do Jerozolimy. Do każdej z nich długo się przygotowywałem i długo szukałem towarzysza podróży. Wiedziałem, że im lepiej go poznam, tym większa jest szansa, że się uda, że się nie roztrzaskamy od nadmiaru złości i gniewu, które przecież pojawią się wraz z narastającym zmęczeniem. Obie podróże, mimo tych przygotowań, nie były nieustanną sielanką. Bywało trudno. Ale pomagaliśmy sobie. Często bez słów. I w końcu, co przecież najważniejsze: dotarliśmy do celu. Wyczerpani i szczęśliwi.

„Gdy tak rozmawiali i rozprawiali, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi” (Łk 24, 15). Tak bardzo lubię to zdanie. Zdanie o Jezusie, który się przybliża do uczniów, a potem – przybliżony – idzie obok. Z nimi. Nie szybciej, nie wolniej. I w ten sposób, przez to pójście razem, pomaga im samym zrozumieć, kim są.

To jest synod. Czas i przestrzeń, w której Pan chce przybliżyć się do nas i zaprosić, byśmy przybliżyli się do siebie i bardziej nawzajem się poznali – kim jesteśmy!

Magdalena Kędzierska-Zaporowska, autorka To my wychowamy Kościół. Sekretarz redakcji pijarskiego Wydawnictwa eSPe

Określenie „towarzysz w drodze” niezmiennie kojarzy mi się ze słowem „pedagog”, które pochodzi od greckiego wyrażenia „podążający za dzieckiem”. To skojarzenie zaskakująco odpowiada sugestiom, które pojawiły się po premierze mojej książki To my wychowamy Kościół – cyklu wywiadów z zaangażowanymi katoliczkami. Jako autorki usłyszałyśmy wiele pełnych oburzenia głosów, że to przecież nie my, świeccy, wychowujemy Kościół, lecz to Kościół nas wychowuje. Okazuje się, że to pouczenie jest bardzo inspirujące w kontekście rozpoczynającego się synodu.

Skoro Kościół nas wychowuje, to jest pedagogiem. Dobry pedagog zaś nie narzuca podopiecznym jednej słusznej drogi, lecz pozwala im wybrać spośród wielu różnych – prostych lub krętych. Nie podejmuje decyzji za wychowanków, lecz zachęca ich, by sami  mierzyli się z wyzwaniami. Nikogo nie ocenia i nie piętnuje, lecz ratuje z opresji tych, którzy się pogubili. Nie zajmuje się tylko przeciętnymi i posłusznymi, lecz kieruje swoją uwagę zarówno na uczniów najsłabszych, jak i tych wyrastających ponad poziom.

Jako Kościół przypominamy dziś niestety raczej nauczyciela znudzonego i wypalonego, zajmującego się już wyłącznie upominaniem, tych, którzy gadają na lekcji i nie przepisują słowo w słowo notatek z tablicy. Nie pochylamy się nad słabymi, by ich podnieść, nie motywujemy średniaków, by wyrwać ich z pułapki przeciętności, ale też nie mierzymy wysoko, żeby zainspirować wybitnych.

Jesteśmy wspólnotą zimnych, letnich i gorących. Jeśli Kościół chce nas dobrze wychować, musi jakoś sobie poradzić z tą różnorodnością naszych duchowych temperatur. Musi zbliżyć się do zimnych, żeby ich ogrzać. Musi rozpalić na nowo letnich, by dać im nową nadzieję. Musi w końcu podsycić ogień w tych, którzy już płoną, aby nie zgaśli. Dobry pedagog wie, że nie uda się to z wysokości katedry. Trzeba zejść niżej i zasiąść w ławkach razem z wychowankami.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze