Grzech zaniedbania, którego bardzo żałuję…
Często żałujemy, że coś zrobiliśmy. Coś złego, czego powinniśmy sobie odmówić albo czego nie chcieliśmy wcale zrobić. Niekiedy to grzech (zapisany w dekalogu), niekiedy po prostu coś, czego warto było uniknąć. Bywa jednak odwrotnie – czego nie zrobiliśmy, a powinniśmy byli.
To grzech zaniedbania. Ja niedawno tak zgrzeszyłem. Jechałem autobusem komunikacji miejskiej. Już na przystanku (gdy czekałem na autobus) zauważyłem mężczyznę, który ledwo siedział. Był tak zmęczony i chyba po przejściach ostatniej nocy, że nie tylko przysypiał, ale wręcz spływał z ławki. Co tu dużo mówić – był mocno niedysponowany.
Gdy przyjechał autobus, jakimś cudem się obudził. Wszedł do środka, znalazł miejsce i od razu kontynuował sen. Zwróciłem wtedy uwagę na dość śmieszną sytuację – ów mężczyzna wybrał miejsce obok… dwóch innych panów, którzy równie mocno odsypiali nieprzespane godziny. Tył autobusu zamienił się więc w małą sypialnię. Wydawałoby się, że mimo że to nie był dość sympatyczny widok (panowie nie siedzieli, ale leżeli na siedzeniach) to nic groźnego w tym nie ma. No… może jedynie zapach wskazywał na spożytej tej nocy napoje…
Już po chwili sytuacja diametralnie się zmieniła. Jeden z dwójki śpiących obok panów obudził się. I gdy zobaczył, że obok śpi ktoś nowy… trzeci… i śpi bardzo mocno, wyczuł okazję do… kradzieży. Stanął przy nim i zaczął przymierzać się do dzieła. Miał dość łatwą sytuację, bo z tyłu już nikogo nie było. Autobus należał do tych krótkich, bezprzegubowych, w środku nie było wielu ludzi. Całą sytuację widziałem chyba tylko ja. Byłem dość daleko (w przedniej części pojazdu), ale wyraźnie widziałem, co się dzieje. Już chciałem krzyczeć, już chciałem wołać... Wystarczyło przecież zakrzyknąć z całej siły: „nie kradnij!”, „zostaw go!”.
To dobre sposoby – pisaliśmy o tym przy okazji akcji edukacyjnej w warszawskich tramwajach. W takich sytuacjach nie ma co czekać – trzeba reagować. Ja jednak… zacząłem analizować, myśleć: „nawet jeśli nie zrobi mi nic w autobusie, może złapie mnie na ulicy?”. Potem pomyślałem, że są w takim stanie, że nie będą mnie w stanie złapać. Potem, by zaalarmować kierowcę. I w tej chwili… autobus mocno skręcił, a okradany właśnie chłopak obudził się.
Nieco zdziwiony całą sytuacją, ciągle w amoku, jakoś zorientował się, „co się święci”. Mężczyzna, który stał nad nim i już zaczynał otwierać jego mały plecak (tak zwaną nerkę), próbował udać, że nic się nie dzieje. Odszedł w inne miejsce, jak gdyby nigdy nic. Wszystko zakończyło się więc dobrze. Kradzież okazała się nieskuteczna, ale przy okazji ja okazałem się nieskutecznym człowiekiem – chrześcijaninem i obywatelem. Podjęcie akcji nie kosztowałoby mnie zbyt wiele… może chwilę stresu, może małe ryzyko kontrataku, ale przecież byłem wśród innych, w miejscu publicznym, w biały dzień, nie w ciemną noc i ciemnych zaułku.
Wyszedłem z autobusu z ulgą, że mężczyzna nie padł łupem złodziei, ale jednocześnie z wielkim kacem moralnym. Dałem ciała… Skopałem sytuację, nie dałem świadectwa braterskiej pomocy. Wybrałem wygodę i spokój. Po prostu stchórzyłem. Zapamiętam na pewno to, że grzech zaniedbania potrafi boleć równie mocno jak grzech złego uczynku.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |