Historyk: „geopolityka” podróży Franciszka do Mongolii [ROZMOWA]
“W podróży do Mongolii, która przypomina trochę kanapkę, znajdując się pomiędzy Rosją a Chinami, Papież “niczym kawałek szynki między kromkami chleba” pojechał w sam środek. Franciszek pojechał kontynuować politykę, którą rozpoczął już w 2012 papież Benedykt XVI. Ratzingerowi zależało na utrzymaniu kanału komunikacji z reżimem chińskim.
W Chinach nie ma religijnych prześladowań, mają tam miejsce natomiast prześladowania niereligijne. Podobna sytuacja ma miejsce w innych wielkich krajach kontynentu azjatyckiego w Indiach, w Pakistanie” – mówi w rozmowie z KAI prof. Alberto Melloni, historyk Kościoła z Uniwersytetu w Modenie-Reggio Emilia.
>>> Włoski misjonarz w Mongolii: papież jest spontaniczny [ROZMOWA]
Piotr Dziubak: Oczywiście podróż Papieża do Mongolii nie była powodowana geopolityką, jednak każda pielgrzymka każdego papieża nabiera także kontekstu geopolitycznego choćby ze względu na to, że Stolica Apostolska utrzymuje relacje dyplomatyczne z krajami, negocjuje umowy dwustronne, zawiera konkordaty. Jak to wygląda w tym przypadku?
Prof. Alberto Melloni: Z jednej strony podróż do Mongolii realizuje program przyjęty przez Franciszka, to znaczy, żeby odwiedzać miejsca „na peryferiach”, trzymać się jak najdalej od wielkich tego świata. Cytując jedno z ulubionych wyrażeń papieża Bergoglia powiem: „jeździć na peryferie historii chrześcijaństwa”. W tym samym momencie i z różnych względów podróż do Mongolii wpisuje się w kontekst aktualnej wojny w Ukrainie czyli Rosję a miejsce, które mogłoby się stać teatrem nowej wojny czyli Chiny. Papież pokazuje obecność Stolicy Apostolskiej i chce utrzymać pozycję neutralności. Paradoksalnie, chociaż do będzie trudne dla nas do zrozumienia, właśnie zachowanie przez papieża bezinteresowności naraża go na krytyki.
Podobną sytuację można zauważyć w pontyfikacie Benedykta XV kiedy ten miał nadzieję na zawarcie pokoju w I wojnie światowej bez określania zwycięzców i zwyciężonych. Taka była formuła przedstawionej wówczas propozycji. Benedykt XV nazwał wojnę „niepotrzebną masakrą”. Gazety połowy ówczesnej Europy nazywały go “szwabskim papieżem” a inne “przeklętym piętnastym”. Franciszek dzisiaj też doświadcza czegoś podobnego, ponieważ w wojnie Rosji z Ukrainą, która tworzy rozdziały III wojny światowej w kawałkach, jak to określił papież Bergoglio, są bardzo silne nieporozumienia i postawy rozczarowania wobec jego osoby.
Rosjanie nie chcą przebaczyć papieżowi, że zachęcał patriarchę Moskwy Cyryla, żeby ten był bardziej niezależny od Kremla, czego Cyryl jednak nie mógł zaoferować. Ukraińcy natomiast krytykują Franciszka za to, że ten wychwalał tradycję kulturową i duchową Rosji widząc w tym jakąś formę rozgrzeszenia wobec militaryzmu Putina. Szczerze powiem, że coś takiego trudno jest przypisać Franciszkowi. Paradoksalnie każdy papież, który postępowałby według logiki konfliktu, cieszyłby się wsparciem i dobrą opinią. Im bardziej Franciszek stara się być poza logiką wojny, tym większą zbiera krytykę.
Kiedy paradoksalnie jakiś papież zaakceptowałby logikę wojny, przypomnę tutaj papieża Piusa XII w czasie „zimnej wojny”, który krytykując sowiecką Rosję spotyka się z aprobatą. Kiedy jednak tak jak teraz, w czasie wojny w Ukrainie papież stara się przyjąć postawę prorocką, starając się mówić i przekazać, że pokój jest możliwy, a wydaje się, że wokół jedyną odpowiedzią jest szczęk broni, w tym groźba użycia broni atomowej, ściąga na siebie wielką krytykę. Paradoksalnie papież doświadcza nieoczekiwanej kontestacji wobec swojej postawy.
– W podróży do Mongolii, która przypomina trochę kanapkę, znajdując się pomiędzy Rosją a Chinami, papież “niczym kawałek szynki między kromkami chleba” jedzie w sam środek. Franciszek jedzie kontynuować politykę, którą rozpoczął już w 2012 papież Benedykt XVI. Ratzingerowi zależało na utrzymaniu kanału komunikacji z reżimem chińskim. Wszyscy zapominamy o jednym, że katolicyzm chiński jest bardzo mały liczebnie w odniesieniu do populacji Państwa Środka. To w liczbach bezwzględnych oznacza, że na niedzielną mszę św. pójdzie i tak więcej Chińczyków niż Włochów. W Chinach nie ma religijnych prześladowań, mają tam miejsce natomiast prześladowania niereligijne. Podobna sytuacja ma miejsce w innych wielkich krajach kontynentu azjatyckiego w Indiach, w Pakistanie.
Na przykład w Indiach mają nawet teraz akty przemocy dokonywane przez większość hinduistyczną czy to wobec muzułmanów czy chrześcijan. W Chinach, w partii komunistycznej przeważają zwolennicy marksizmu konfucjańskiego, który nie przewiduje niezależnej przestrzeni dla religii tylko, jak zresztą oni sami mówią, dla “schińszczonej” religii. Z punktu widzenia Kościoła rzymskokatolickiego jest tam ogromna możliwość apostolatu, jakiego w innych miejscach nie ma.
Czy Kościół na świecie może się czegoś z pielgrzymki do Mongolii nauczyć?
– Myślę, że nic takiego się nie zdarzy. Bardzo mnie zaskoczyło to, co się wydarzyło w Lizbonie podczas Światowych Dni Młodzieży. Było sześć razy więcej ludzi niż żołnierzy na froncie rosyjsko-ukraińskim i było tam 1,5 mln młodzieży bez żadnej broni. Zatem biorąc pod uwagę symbolikę, to był to ogromny znak. Wydaje mi się, że media założyły tłumik, relacjonując Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie. Nie chodzi mi o to, że omijały tony triumfalistyczne, które wcześniej były często wykorzystywane. To wyglądało trochę, jakby ktoś prowadził politykę “odkładania na półkę” głosu papieża. Myślę, że coś takiego miało miejsce. Jeśli coś takiego działo się w czasie wydarzenia z 1,5 mln młodzieży, to jak to będzie wyglądało przy spotkaniu 1,5 tysiąca wiernych?
Słowa, jakie skierował papież do rosyjskiej młodzieży katolickiej zebranej w Sankt Petersburgu, mogłyby się pojawić w jakiejś formie w czasie pielgrzymki do Mongolii?
– To co papież powiedział młodym Rosjanom można odczytać w sposób taki, żeby zaatakować Franciszka, jakby miał on wespierać postsowiecki imperializm rosyjski. Gdyby jednak odczytać te słowa w inny sposób to wydaje mi się ta wypowiedź ważną i inteligentna. Przypomnę pewną historię. W 1966 roku papież Paweł VI przyjął we Florencji prezydenta Stanów Zjednoczonych Lyndona Johnsona. Biały Dom udostępnił transkrypcję tego spotkania. Papież mówiąc o Wietnamie Johnsonowi nie skierował do niego jakiegoś ogólnikowego przemówienia pacyfistycznego. Powiedział mu: „macie wielką odpowiedzialność moralną wobec świata, jesteście latarnią wolności dla świata. Wojna w Wietnamie zagraża waszemu autorytetowi i waszemu byciu latarnią moralności na scenie międzynarodowej”. Paweł VI słusznie rozumował, bo jeśli chcesz kogoś przekonać, żeby on zrobił coś dla pokoju, musisz mu przypomnieć, że to będzie zgodne z jego historią, z jego tożsamością, z tym co ma lepszego w sobie, że lepiej budować pokój niż robić wojnę.
Myślę, że obecny papież w swojej wypowiedzi do rosyjskiej młodzieży w Petersburgu chciał zrobić coś takiego właśnie. Wroga reakcja po słowach papieża pokazała rozczarowanie jednej ze stron wojny, która oczekiwała wsparcia Franciszka. Z drugiej strony to nie działo się po raz pierwszy. We wspomnieniach kard. Agostino Casaroliego jest fragment dotyczący jego spotkania w maju 1963 roku w Budapeszcie z kard. Józsefem Mindszentym. Kard. Casaroli pojechał po raz pierwszy odwiedzić Mindszentiego, który przebywał na terenie ambasady Stanów Zjednoczonych w stolicy Węgier od 7 lat.
Kard. Mindszenty najpierw poprosił, żeby Casaroli powtórzył mu całą serię modlitw po łacinie, żeby się upewnić, że to nie sowiecki szpieg. W końcu kard. Mindszenty zapytał watykańskiego hierarchę po łacinie: „kiedy rozpocznie się wojna przeciwko Rosji sowieckiej?” Casaroli odpowiedział: „miejmy nadzieję, że nigdy”. Kard. Mindszenty odpowiedział: „idź precz szatanie!” On nie oczekiwał od człowieka wysłanego z Rzymu słów w kwestii obrony pokoju. Myślał, że usłyszy coś na poparcie wojny. Po latach możemy dostrzec, że jednak rację miał kard. Casaroli, a nie kard. Mindszenty. Mam nadzieję, że w 2072 roku, po otwarciu archiwów, także Ukraińcy i Rosjanie będą mogli dostrzec, że rację w tej kwestii miał papież Franciszek, a nie patriarcha Cyryl czy abp Światosław Szewczuk.
Przed pielgrzymką papieża do Mongolii zapowiadano, że może pojawi się delegacja z Chin.
– Obecność delegacji chińskiej w Mongolii i możliwość spotkania z nią jest też jednym z celów tej pielgrzymki. Papież chce pokazać, że nie czeka, aż ktoś będzie go prosił o audiencję, ale tworzy możliwości bezpośredniego kontaktu. Z historii dyplomacji watykańskiej XX wieku wiemy o metodzie “małych kroków”. To działa, jeśli nie będzie się pytało o to jaki ma być następny krok, że trzeba mieć cierpliwość w kwestii następnego kroku. Jeśli delegacja chińska pojawi się w Mongolii to będzie duży sukces. Co się stanie później trzeba będzie poczekać.
Kiedy Franciszek po raz pierwszy przyjmował w Watykanie ambasadora Chin przy Republice Włoch powiedział: nasze czasy są nieskończone, wasz czas jest wieczny zatem na pewno się dogadamy. To chyba jest logika kontaktów z Chinami. Każda próba przyspieszenia biegu spraw od razu je blokuje i opóźnia. Każdy gest cierpliwości pomaga w realizacji projektów.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |