fot. Facebook/Hospicjum im. św. Jana Pawła II w Koninie

Hospicjum to nie umieralnia [ROZMOWA]

– Zachęcamy bliskich, aby zajęli się teraz relacją, na tym ostatnim etapie życia – mówi Krzysztof Zieliński, koordynator wolontariuszy w konińskim hospicjum.

Hospicjum im. św. Jana Pawła II w Koninie będzie obchodzić swoje 15-lecie. Z tej okazji odwiedziłem je, by porozmawiać na temat stereotypów, które wciąż wokół hospicjów krążą. Placówka jest cały czas modernizowana. Kilka lat temu oddano do użytku piękny i pełen zieleni oraz kwiatów salon z widokiem na ogród. Obecnie planuje się wybudować duży taras z widokiem na Wartę. Wszystko po to, by pacjenci mogli dobrze przeżyć spędzony tutaj czas. Hospicjum bowiem to nie „umieralnia”.

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Wolontariuszy Wam w Koninie nie brakuje.

Krzysztof Zieliński (Hospicjum im. św. Jana Pawła II w Koninie): – Nie mamy z tym problemu. Nasz wolontariat dzieli się na dwie formy. Jeden to wolontariat opiekuńczy na oddziale – to są osoby dorosłe, które nam pomagają, wypełniają czas wolny pacjenta. Na początku je przygotowujemy. Jest szkolenie teoretyczne i praktyczne. Mamy przeszkoloną grupę osób, jest ich wystarczająca liczba, więc nie robimy na chwilę obecną naboru. A po różnych naszych akcjach są też nowi chętni. Na oddziale mamy 15 pacjentów i 25 wolontariuszy. Jest to odpowiednia liczba wolontariuszy w stosunku do pacjentów.

Wolontariusze zbierają pieniądze na hospicjum/fot. Facebook/Hospicjum im. św. Jana Pawła II w Koninie

Drugi wolontariat to wolontariat akcyjny, w który angażujemy szkoły i harcerzy. Też nie ma problemu. W akcjach potrzebujemy większej liczby wolontariuszy, czy to podczas zbierania pieniędzy pod kościołami, czy na cmentarzu, a zwłaszcza podczas większych akcji – jak za kilka dni w trakcie koncertu charytatywnego, gdzie np. uczniowie z klas mundurowych Zespołu Szkół im. Mikołaja Kopernika w Koninie będą sprawdzać bilety. Wtedy mamy 300-400 wolontariuszy, ale nawet z zebraniem takiej liczby nie mamy żadnych problemów.

Siedzimy teraz w ogrodzie zimowym. Jest tu naprawdę pięknie i relaksująco.

– Na początku ten budynek, przekazany przez miasto, składał się z sal 4-osobowych, z telewizorem. My musimy zawalczy o coś więcej. Chociażby o to, żeby była strefa relaksu, w której pacjent będzie miał kontakt z naturą. Chcemy, aby on, bez względu na to czy to zima, czy lato, mógł sobie w komfortowych warunkach odpocząć. Dlatego obecnie staramy się o rozbudowę  budynku o 80-metrowy taras z widokiem na Wartę i jej rozlewiska.

Wymieniliśmy dwa samochody, bo mamy też hospicjum domowe dla dzieci i dorosłych. O to miejsce trzeba zadbać. Jest potrzeba zwiększania komfortu i jakości opieki nad pacjentem. Sale nie powinny być przytłaczające, ale przyjazne i ciepłe.

No właśnie, a niektórzy wciąż uważają, że hospicjum to „przechowalnia”, gdzie jedynie czeka się na śmierć.

– Można się zgodzić z takim stereotypem, że hospicjum jest „umieralnią”, kiedy ono rzeczywiście takim będzie, czyli będzie pełne brzydkich, wykafelkowanych sal dla wielu osób, bez rehabilitacji, terapii zajęciowej czy ciekawych spotkań.  

fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

A my staramy się, żeby hospicjum nie było takim miejscem. Mamy tutaj wiele aktywności. Przychodzą nauczyciele wraz z uczniami z okolicznych szkół i organizują przedstawienia, są wieczorki poezji czy muzyki, wspólne kolędowanie. Pacjent wychodzi ze swojej sali i zapomina na chwilę o chorobie. To sprawia ogromną radość pacjentom. Często widzą swoją wnuczkę czy wnuczka w tych występach. Sami też mają w ciągu dnia czas w tym salonie na kawę, wspólne rozmowy. To daje im wiele przyjemności.

To działa w dwie strony. Dzieci, które odwiedzają nasze hospicjum, widzą, że w tym świecie są również osoby chore, starsze oraz ci, którzy im pomagają. Widzą, że pacjenci nie mają tutaj lęku, nie żyją jedynie swoim bólem i w takim miejscu można odchodzić. Widząc takie miejsca edukujemy społeczeństwo, które nie będziemy myśleć ani o eutanazji, ani w przyszłości o aborcji, bo widzimy że można zorganizować godną opiekę u kresu życia.

fot. Facebook/Hospicjum im. św. Jana Pawła II w Koninie

Dlatego też otwieramy się na zewnątrz. Nie tylko zapraszamy rodziny chorych, ale także tych, którzy chcieliby tu w jakiś sposób pomóc czy zorganizować naszym pacjentom czas. W innym wypadku ludzie myśleliby, że hospicjum to tylko na chwilę, czyli właśnie „umieralnia”. Często mówię na lekcjach w szkole, że musimy się oczywiście zgodzić, że to ostatni etap życia. Jak pierwszy jest w łonie matki, gdy cała rodzina się schodzi i przynosi prezenty dla maleństwa, tak do chorej osoby cztery razy się zastanawiamy, czy ja muszę iść. A może wygląd się zmienił po chorobie, a tak częstego kontaktu z nią nie miałem. A ten ostatni etap życia i pożegnania jest bardzo ważny.

Czy rodziny pacjentów często mają problem z zaakceptowaniem jego stanu?

– Musimy walczyć ze stereotypem, że my tu leczymy. Rodzina często się tego nie dowiaduje od lekarza rodzinnego czy w szpitalu od lekarza prowadzącego. Ten, widząc, że już nie ma sposobu na leczenie, po prostu kieruje pacjenta do hospicjum, ale nie tłumaczy, że tam on już leczony nie będzie, lecz jedynie podejmie się starania, by złagodzić objawy choroby. Potem rodzina przyjeżdża, licząc na dalsze leczenie, a dowiadują się, że my tego nie robimy. My pomagamy, żeby pacjent na ostatnim etapie życia dobrze funkcjonował: miał odpowiednie wyżywienie zbilansowane przed dietetyka, miał czysto, był zadbany, odpowiednie leki otrzymał na czas, dbamy o całą pielęgnację 24 godziny na dobę.

Krzysztof Zieliński pokazuje projekt nowego salonu z widokiem na Wartę/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Wyjaśniamy też rodzinom, że mają oni swoją pracę, dzieci, obowiązki, a my tutaj możemy zająć się ich bliskimi przez całą dobę, ze specjalistycznym sprzętem i w godnych warunkach. Mogą to zobaczyć i czuć się bezpiecznie psychicznie. Schodzi z nich ciężar opieki medycznej, na której nie do końca się znają. Po drugie, zachęcamy ich, aby zajęli się teraz relacją na tym ostatnim etapie. Mówimy: „Zostały 2-3 tygodnie życia osoby bliskiej . Rozmawiajcie więc, podziękujcie, przeproście, pomódlcie się wspólnie, cieszcie się tym czasem, który jest wam dany”. To jest bardzo trudne do przyjęcia dla tej rodziny. Rodzina wychodzi często z płaczem, przeżywają pewien bunt, niepogodzenie. Natomiast po trudnym czasie opieki nad osobom bliską, która miała miejsce w domu, przychodzi czas opieki personelu w hospicjum stacjonarnym. A najbliżsi pacjenta skupiają się na relacji, wspólnej rozmowie, wspólnej herbacie i kawie, przyprowadzenia zwierzęcia domowego itd. Ta rodzina przeżywa stratę, ale proszę mi uwierzyć, że po odejściu pacjenta część rodzin wraca z wdzięcznością, dziękując nie tylko za opiekę, ale także za przygotowanie do śmierci bliskiej osoby. Zaznaczają, że tak naprawdę chcieli udawać, że będą żyć wiecznie. To jest więc także praca z rodziną.

Czy oddawanie bliskiego do hospicjum nadal jest źle widziane?

– Z tym trzeba cały czas walczyć. Jest wiele czynników, dla których ktoś nie chce przekazać bliskiego do hospicjum. To nierzadko są sprawy majątkowe. Zapisał ktoś jednemu dziecku swój majątek, a reszta rodzeństwa oczekuje teraz od niego opieki, więc uważa że mimo braku warunków w domu do godnej opieki musi zając się chorym w domowych warunkach, a na ostatnim etapie życia jest to bardzo trudne.

Jak już do niego zajeżdża nasza „domówka” [hospicjum domowe – przyp. red.], to widzą, że warunki są skrajne, albo rodzina nie ma wiedzy, nie ma łózka medycznego, materaca przeciwodleżynowego, koncentratora tlenu, tych rzeczy, które można jeszcze domowo zorganizować. Mało tego, ten pacjent jest często sam, w pampersie, odparzony, zaczynają się robić odleżyny. Po części robi się krzywdę swojemu bliskiemu, ale nie przekazuje się go do hospicjum, bo „co powie rodzina”.

A tutaj ta odpowiednia opieka jest. Bliski przecież może cały czas spędzać czas z tym chorym – być z nim, karmić go, siedzieć przy łóżku, potem w domu wyspać się normalnie i wypocząć, a na drugi dzień przyjechać znowu. W ten sposób można dbać o relację, rozmawiać, wspominać, oglądać stare zdjęcie. Ale o opiekę medyczną zadba profesjonalny personel.  

Kaplica w hospicjum/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

W hospicjum nie zabieramy chorego rodzinie, my pomagamy. Pacjent, który ma już ostatnie dni życia, ma specjalną, oddzielną salę. Tam znajdują się fotele rozsuwane do przespania się. Rodzina może tam być z nim – tak długo jak tylko chce, tego czasu nikt nie ogranicza.

Wiadomo, że najlepiej jest, jak pacjent odchodzi we własnym domu, tam czuje się najbezpieczniej. Jeśli da się zorganizować opiekę w domu i domownicy nauczą się odpowiedniej pielęgnacji, to pięknie. Ale jeśli jesteśmy jeszcze aktywni zawodowo, mamy dzieci, czasem się nie da. Po to są hospicja.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze