Fot. cathopic

Hubert Piechocki: Kościół – czy da się posklejać rozbitą wspólnotę? 

To dla nikogo nie jest dobry czas. I nie myślę tylko o trwającej pandemii, choć ona niczego nie ułatwia. Myślę teraz o tworzeniu wspólnoty, którą teoretycznie jesteśmy. Ale którą chyba przestaliśmy budować i to może mieć katastrofalne skutki. 

 Najpierw ćwiczenie z wyobraźni. Pewnie wielu z nas miało swój ulubiony kubek, talerz czy inne naczynie. Któregoś dnia naczynie się zbiło. Pierwszy odruch – wezmę miotłę, zgarnę i wyrzucę. Tak pewnie zrobi większość z nas (ja rozbite naczynia zwyczajnie wyrzucam, nawet te ulubione). Ale czasem tak bardzo zależy nam na kubku, że bierzemy do ręki klej i próbujemy posklejać te pokruszone elementy. I kubek znów „działa”. Choć nie ma swojego blasku, ale jednak można z niego pić, choć kami wyczuwamy bruzdy od kleju. Takiego posklejania wymaga dzisiaj wspólnota, którą tworzymy – Kościół. 

Każdy ma „własny” Kościół 

Rozbity kubek to przy Kościele „małe piwo”. Najczęściej jest tak, że trzeba przykleić po prostu ucho. Kościół roztrzaskał się znacznie bardziej. Jak kryształ – na mnóstwo drobnych elementów. Mnóstwo małych Kościołów, które w swojej głowie buduje każdy z nas. Jako wspólnota jesteśmy w bardzo dramatycznym momencie. Rozbiliśmy się. I teraz trzeba poszukać nam kleju i każdy z tych drobnych elementów – każdego z nas – trzeba na nowo przykleić do wspólnoty.  

Mamy gdzieś drugiego człowieka 

Członków Kościoła różni dziś bardzo wiele. Wspólnota katolicka w Polsce jest niezwykle podzielona. I choć Kościół jest jeden – to tej jedności nie widać w jego członkach. O podziale na Kościół krakowski i toruński mówi się od lat. Ale myślę, że dziś to już podział nieaktualny. Bo to już nie są dwie grupy – ale jest ich mnóstwo. Każdy z nas buduje swój własny model Kościoła. Okopujemy się na z góry upatrzonych pozycjach i nie zamierzamy słuchać drugiego. Tylko nasze racje są prawdziwe i dobre. Nieważne, że ten drugi jest moim bratem. Ma inne zdanie, więc mam go gdzieś. Takie jest dzisiaj nasze podejście! I zupełnie nie bierzemy też pod uwagę pandemii, przez którą wielu z nas czuje się gorzej. Z wrażliwością słonia deptamy drugiego – który jest w tym samym Kościele. 

>>>Bp Galbas: zakłamane życie oszpeca Oblicze Chrystusa, wystawia Kościół na pośmiewisko

Fot. cathopic

Grzech. Twój i mój 

Skąd to pokruszenie? Z grzechu. Oczywiście, najbardziej wyraziste są te duże grzechy ludzi Kościoła (zwłaszcza przedstawicieli Kościoła hierarchicznego), o których ostatnio media piszą bardzo dużo. To karygodne, że ktokolwiek dopuszcza się wykorzystania seksualnego nieletnich czy malwersacji finansowych. To nie ma prawa mieć miejsca. I to trzeba wyjaśniać – także na gruncie sądowym. Ale to nie jedyne grzechy ludzi Kościoła. Bo każdy z nas tworzy Kościół i grzeszy. W tym Ty i ja. A ostatnio, odnoszę wrażenie, że mamy tendencję do luzowania własnych zasad, do pozwalania sobie na więcejA to właśnie od naszej osobistej grzeszności zaczynają się tworzyć rany, które doprowadzają do gangreny, z którą dziś zmagamy się my wszyscy – wspólnota Kościoła. To jest ten moment, w którym musimy sobie uświadomić, że każdy z nas jest odpowiedzialny za Kościół. Od naszych osobistych decyzji – wyboru zła lub dobra – zależy przyszłość Kościoła. Tak, chcę teraz to napisać: ja też jestem odpowiedzialny za obecną sytuację. I Ty również.  

Kto jest Kościołem? 

Ważna jest w tym także troska o innych członków wspólnoty. Nieważne, czy się z nimi zgadzamy we wszystkim – ale to są nasi braci, to są nasze siostry. I jesteśmy wzajemnie za siebie odpowiedzialni. Troska o drugiego jest ważniejsza niż jakieś spory o poglądy. Katolicy nie są jednolitą grupą społeczną. Idą w marszach dla życia i protestują w sprawie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Domagają się przestrzegania praworządności przez rząd albo wzywają do obrony Kościołów. Różne strony politycznych barykad – i wszędzie katolicy. Czyli członkowie Kościoła, wspólnoty, do której należysz Ty i należę ja. Dlatego tak bardzo boli, gdy się wzajemnie o coś oskarżają, obwiniają, gdy obrzucają się błotem. To trochę tak, jak byśmy obrzucali błotem dalekiego kuzyna czy innego członka rodziny. Bo Kościół to wspólnota, a w pewnym sensie też rodzina. Nie musimy się zgadzać z poglądami innych członków rodziny, ale wciąż tą rodziną jesteśmy. I tak jest w Kościele – nie musimy zgadzać się z każdym poglądem drugiego – a jednak wciąż jesteśmy Kościołem. Ba, nie zapominajmy też o ważnej intuicji soboru watykańskiego II, który przypomniał, że Kościołem są wszyscy. Także niewierzący w Chrystusa. Tymczasem dla nas często Kościołem są tylko katolicy, i to ci katolicy, z którymi się w pełni zgadzamy. To błędne i szkodliwe podejście.  

>>>Sondaż: 35 proc. Polaków ma pozytywny stosunek do Kościoła, a 32 proc. negatywny

Fot. cathopic

Wiele w nas z Kaina 

Na Facebooku mam znajomych katolików, którzy reprezentują różne środowiska. W ostatnich tygodniach, które były obfite w wiele wydarzeń kościelnych i społecznych, obserwowałem ich aktywność. Jak się można domyśleć, ich podejście było bardzo różne. Ale tak często sprowadzało się do wylania błota na drugą stronę. Nie było próby zrozumienia i rozmowy. A to jest teraz najbardziej potrzebne – rozmowa między nami. Bo gdy zacznie ze sobą rozmawiać narodowiec i liberał – jeden i drugi katolik – i zostawią z boku swoje poglądy, to zobaczą, jak wiele ich łączy. Jak bardzo ich życie codzienne jest podobne, z jak bardzo podobnymi zmagają się problemami. I jak bardzo jednemu i drugiemu zależy na zbawieniu. Ale muszą zacząć rozmawiać. I dopiero, gdy katolicy między sobą zaczną rozmawiać, możliwe będzie uzdrowienie Kościoła jako całości, jako wspólnoty. Tymczasem my tak często przyjmujemy postawę Kaina. Tak często, myśląc o drugim, o tym, z którym się nie zgadzamy, chcielibyśmy powtórzyć to pytanie: „Czyż jestem stróżem brata mego?”. Otóż – tak, jesteś… Jestem. 

Kochać i dialogować 

Rozsypaliśmy się, pokruszyliśmy – jak kryształ, który rozpada się na mnóstwo elementów. Czas coś z tym zrobić – i to od każdego z nas zależy skuteczność tego działania. Przestańmy obruszać się na drugiego, ale posłuchajmy go. I spróbujmy zrozumieć. Niech wreszcie nie liczą się tylko moje racje – ale też racje drugiego. Drugiego katolika, chrześcijanina, ale i innowiercy czy niewierzącego. Nikt z nas nie ma monopolu na rację. A tym bardziej nikt z nas nie ma prawa decydować o drugim z wrażliwością słonia. A niestety, tak ostatnio postępuje wielu z nas – osób wierzących w Jezusa Chrystusa. Wierzymy w Boga, który nie potępia i osądza – ale który kocha i dialoguje. I tacy mamy też być my sami – kochający i dialogujący. Piszę to z ogromnym smutkiem, ale jesteśmy wspólnotą pogubioną – od prawa do lewa. Jesteśmy wspólnotą podzieloną. A nie taką mamy być. To nasze grzechy, nasze zacietrzewienie, nasze stawianie na swoim doprowadziły do tej rany, do gangreny, która nas teraz niszczy. I czas wziąć do ręki klej i sklejać te elementy. Drobinka po drobince. Tylko posklejany Kościół będzie silnym Kościołem. Kościołem ludzi wzajemnie rozumiejących się i słuchających. To zadanie dla duchownych. I to zadanie dla świeckich. Bez wyjątku – dla wszystkich.  

>>>Ks. dr Sadłoń: stosunek do Kościoła rzutuje na religijność [KOMENTARZ]

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze