Hubert Piechocki: w tym roku w Adwencie nie zdobędziemy Mont Everestu
W naszym adwentowym oczekiwaniu doszliśmy już do trzeciej niedzieli. Dwa pełne tygodnie za nami. Do świąt bliżej niż dalej. Czy dobrze wykorzystaliśmy ten czas?
Pewnie nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie – ona w życiu każdego z nas będzie brzmiała trochę inaczej. Przypuszczam jednak, że wielu z nas ma jakieś poczucie adwentowego niedosytu. Ja na pewno takie mam. Prawie nie zauważyłem tych dwóch tygodni, minęły mi błyskawicznie. To dobry czas na to, by zacząć się zastanawiać nad tym, czy możemy cos jeszcze zrobić w tym Adwencie. Uratować jakoś ten czas.
>>> Hubert Piechocki: historia i przygoda – o trzech powieściach dla młodych czytelników [RECENZJA]
Wciąż możesz
Tak, możemy cos jeszcze zrobić. Właściwie, zawsze coś jeszcze możemy zrobić, bo Bóg czeka na nas do ostatniej chwili. Tak samo jest też w Adwencie. Niektórzy z nas zrobią cos dopiero 24 grudnia – ale On i tak to zobaczy i to Go ucieszy. Oczywiście, nie chcę nikogo zachęcać do zwlekania z Adwentem na ostatnia chwilę. Jeśli tylko masz możliwości i siły – to zrób już teraz coś z tym Adwentem. Zrób coś, żeby to był wartościowy czas radosnego oczekiwania. Każdego dnia stawiaj mały krok. Nie musisz przenosić od razu gór, żeby ten Adwent był udany.
Niekoniecznie najwyższe góry
Adwent nie musi polegać na robieniu wielkich rzeczy ze swoją duchowością. Zresztą, często bywa tak, że ambitne i duże plany w pewnym momencie potrafią się totalnie posypać. Bo plany były ogromne – ale sił na ich wykonanie zwyczajnie nam zabrakło. I to jest klucz do tych niecałych dwóch tygodni Adwentu, które nam jeszcze pozostały: zróbmy tyle, ile możemy. Bo nie każdy z nas ma teraz mnóstwo sił i jest zdolny do robienia rzeczy wielkich. Wielu, a może i większość, ma teraz w sobie mało energii. I dlatego nie jesteśmy w stanie przenosić gór. Od prawie roku zmagamy się z pandemią, to szalenie trudny czas. I to właśnie przez pandemię, przez spowodowane nią zmęczenie, brakuje nam tych sił. Dlatego Bóg w Adwencie nie oczekuje od nas zdobywania duchowego Mont Everestu. Bo On wie, że jak podejdziemy do takiego wyzwania, to gdzieś po drodze może nas dopaść choroba wysokogórska. Szczytu nie zdobędziemy, a nasza forma końcowa będzie gorsza niż ta początkowa. A nie o to chodzi w Adwencie.
>>> Psycholog o przeżywaniu pandemii: niektórym ludziom szczególnie doskwiera samotność [ROZMOWA]
Konkrety!
W tym trudnym roku cele pewnie dla większości z nas muszą być znacznie niższe. Zamiast Mont Everestu zdobędziemy Śnieżkę, Łysicę, a czasem po prostu jakiś mały pagórek za miastem. Ale zdobędziemy. Jeżeli przez dwa tygodnie mieliśmy problem z realizacją swoich założeń/postanowień/celów – to trzeba je urealnić. Po to, żeby ten Adwent rzeczywiście nie był zmarnowany, ale żeby wniósł konkretną zmianę do naszego życia. Żeby pomimo wszystko był to czas owocny. Owszem, wciąż jest czas na zadania i wyzwania typowo duchowe. Możesz pójść na rekolekcje. Albo możesz ich posłuchać online. Chciałeś chodzić codziennie na roraty i nie wyszło? To może zmobilizuj się i pójdź na nie raz – ale pójdź, zawalcz z budzikiem. Ale poza tą warstwą typowo duchową jest też mnóstwo innych działań, którymi możesz wypełnić swój Adwent. Może znajdź chwilę czasu na telefon do bliskiej osoby, która wiesz, że trudno przeżywa ten czas i sobie nie radzi? Może idąc na zakupy świąteczne zapytaj sąsiadów, czy nie potrzebują czegoś ze sklepu? Może zrób pierniczki i z uśmiechem na ustach rozdaj je przed świętami w pracy? A może na jeden wieczór zrezygnuj z internetu i przeznacz chwilę na spacer i modlitwę? A może… jest jeszcze wiele innych pomysłów, które możesz zrealizować. Dla innych, ale też dla siebie. Ważne tylko, żeby pamiętać o jednym – żeby tych zadań nie traktować jak wyczynów, zdobywania tych duchowych szczytów. Ale żeby traktować je jak działania realizowane we współpracy z najlepszym Przyjacielem.
Mierz zamiar według sił
Ja już wiem, że w tym roku nie mam tylu sił, żeby w Adwencie wejść na Mont Everest. Jestem słabszy niż w poprzednich latach. Jak wielu z nas, osłabiła mnie pandemia. To nie powinno dziwić – to trudny dla każdego z nas czas. Przedłuża się czas obowiązywania wielu obostrzeń, wciąż chodzimy w maseczkach, a przede wszystkim nasze kontakty społeczne są mocno ograniczone. To wywołuje w nas jakąś frustrację, a nawet przyczynia się do tego, że nie czujemy „świątecznej atmosfery”. Dla mnie nawet absurdalnie brzmi to, że za 11 dni Wigilia. Już? Przecież świat wciąż taki niegotowy… Ale to nic, Bóg i tak przyjdzie. On się narodzi. Jezus przyjdzie urodzić się w naszych sercach – nawet tych nie do końca gotowych. Dlatego zróbmy, co możemy – ale na miarę własnych sił. Żeby coś się udało, bo w tym roku ciężko będzie nam znieść kolejną porażkę. Dlatego uratujmy swój Adwent małymi kroczkami. Drobnymi działaniami – ale zakończonymi sukcesem. W tym roku rzeczywiście mierzmy zamiar według sił. Pamiętajmy, kierunek jest jeden – chodzi o to, by w ten wieczór 24 grudnia ostatecznie znaleźć się w Betlejem. I nie musimy być na pierwszym planie, możemy zagrać nawet trzeciorzędną rolę. Ale ważne, by tam być. Dla Boga będziemy tam zawsze najważniejsi.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |