In vitro w ciszy hierarchicznego Kościoła [KOMENTARZ]
Na trwającym aktualnie posiedzeniu Sejmu, 22 listopada, jako jeden z pierwszych tematów, podjęto kwestię metody in vitro. Projekt ostatecznie zatwierdzono 29 listopada – głosami posłów wszystkich partii.
Dla przypomnienia – jest to metoda zapłodnienia polegająca na doprowadzeniu do połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych, poza żeńskim układem rozrodczym. Dla wielu par to jedyna metoda, która pozwala im mieć potomstwo, na które bardzo czekają. Cierpieniem, dla wielu niezrozumiałym, jest patrzenie na dzieci rodzeństwa, znajomych. To osobisty dramat. Wielki dramat. Od razu napiszę, że dzieci te nie są gorsze od tych, których poczęcie odbyło się w sposób naturalny. Nie wolno w żadnym wypadku ich dyskryminować dzieci – one są ukochanymi córkami i synami Boga, jak każdy człowiek na ziemi. W świetle dzisiejszych badań ich słabość po urodzeniu, w porównaniu z innymi dziećmi o których czasem słychać, czy mityczne bruzdy na czole nie są należycie udokumentowane i wywołują zażenowanie gdy się je słyszymy. Skąd zatem ten opór Kościoła, kiedy przeżywamy w kraju katastrofę demograficzną? Jest on przecież ze swego DNA pro life, jest obrońcą tych, którzy często nie mają głosu – np. dzieci nienarodzonych.
Otóż moralnie nie do przyjęcia, dla chrześcijan, ta metoda jest z kilku powodów. Po pierwsze, poczęcie dziecka nie powinno być zastąpione techniczną procedurą, gdyż w takiej optyce dziecko staje się niejako „produktem” stworzonym w laboratorium. Ponadto, zazwyczaj w procedurze in vitro nie wytwarza się jednego embrionu w celu przeniesienia go do łona matki, ale większą ich liczbę, aby uniknąć sytuacji, gdyby ten jeden okazał się genetycznie wadliwy. Dokonuje się wówczas swoistej selekcji eugenicznej najlepszego embrionu, inne zdrowe się mrozi, a tym niedoskonałym grozi zniszczenie. In vitro rodzi też zatem pokusę tworzenia człowieka doskonałego, któremu umożliwia się narodziny i rozwój tylko po uprzednim oczyszczeniu z wad na etapie embrionalnym, po wyborze preferowanej płci, czy koloru skóry, czy innych cechach. Tymczasem, jak głosi Kościół, każde dziecko powinno być przyjęte jako dar miłości Boga do jego rodziców oraz ich wzajemnej miłości. Poza tym umieszczenie człowieka w fazie embrionalnej w temperaturze ciekłego azotu i przeznaczenie go do późniejszego transferu nie zawsze gwarantuje, że do tego transferu dochodzi (na przykład wskutek rozpadu małżeństwa lub braku zgody jednego z rodziców lub kłopotów technicznych instytucji przechowującej), co naraża te embriony na zniszczenie. Bywa też, jak mam nadzieje w odosobnionych przypadkach, że po prostu embriony są niszczone. Czasem też para musi skorzystać z dawcy nasienia, dawczyni komórki jajowej czy z dawstwa zarodka, a ta procedura pozostaje dziś bez właściwego nadzoru.
Projekt refundowania z budżetu państwa procedury in vitro, zgodnie z arytmetyką sejmową, przeszedł, a zgłaszane „bezpieczniki” do ustawy zostały odrzucone. Była mowa chociażby o tym, żeby ze względu na dobro dziecka – zawęzić in vitro do małżeństw, a nie do par bez kontraktu cywilnego czy ślubu kościelnego, które nie gwarantują prawnej stabilizacji życia dziecka; proponowano, aby w prawie zapisano możliwość adoptowania powstałych podczas stosowania metody in vitro zarodków. Ustawa jest ogólnikowa, a szczegółowo stosowanie procedury ma opracować minister zdrowia w tzw. „Programie opieki zdrowotnej”. Na tym etapie nie znamy jego szczegółów. Oczywiście chrześcijanin, katolik, nie będzie zmuszony do korzystania z tej metody.
Co martwi? Cisza biskupów. Tak jak w przypadku posła Grzegorza Brauna kard. Grzegorz Ryś zareagował po godzinie, jako przewodniczący Komitetu KEP ds. Dialogu z Judaizmem, tak w tym wypadku jest znamienna cisza. Nie widzę. Nie słyszę. Nie mówię. W internecie, „na ulicy”, mówi się o tym, że dlatego, iż pomysł poparli w części posłowie PIS-u i ewentualne powiązania nie pozwalały na to, aby zabrać głos, który by ich krytykował. Jeszcze inni mówią, że to dlatego, aby tzw. większości demokratycznej na progu rządzenia nie narażać się i nie rozdrażniać, bo koszty mogą być znacznie większe… lub dlatego, aby pozostała religia w szkole choć w wymiarze jednej godziny. Nie wiem. Mam nadzieję, że to tylko złośliwostki poszczególnych duchownych czy świeckich. Za sprawę za to wzięli się świeccy. Zgłaszali poprawki, rozmawiali, podpisują petycje. Nie było na komisji sejmowej przedstawionego głosu Kościoła, który w ramach konsultacji może wnieść każda organizacja. Nie skorzystaliśmy z tej możliwości. Może jest jeszcze szansa, aby przekonać ministra zdrowia, aby pojawiły się w jego „Polityce opieki zdrowotnej” jakieś „bezpieczniki”, aby rozporządzeniami zniwelować choć część naszych chrześcijańskich wątpliwości. Trzeba, aby o tym mówić, rozmawiać. Milczenie w tym nie pomoże. Nie jest w tym wypadku złotem.
EDIT: 15 grudnia przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki zaapelował do prezydenta Andrzeja Dudy o zawetowanie tejże ustawy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |