Zdjęcie: okładka książki Anity Czupryn, „Cuda dzieją się po cichu”

„Ja muszę, ja muszę na Jasną Górę!” [Cuda dzieją się po cichu, cz. I]

Zapraszamy Was na cudowną wędrówkę, wędrówkę szlakiem jasnogórskich cudów, wędrówkę kartami Jasnogórskiego Archiwum oraz Jasnogórskiej Księgi Cudów i Łask. To księga niezwykle opasła i bogata w piękne historie, świadectwa tego, że nasza duchowa stolica Polski to niezwykły zdrój łask i cudów.

Dzięki jednej osobie, dziennikarce Anicie Czupryn, która na co dzień jest dziennikarką dziennika „Polska The Times”, możemy do tej księgi zajrzeć. Na co dzień autorka zajmuje się polityką i sprawami społecznymi, ale w pewnym momencie postanowiła zająć się też Jasną Górą. Książka „Cuda dzieją się po cichu” to – jak sama mówi – „reporterskie śledztwo w sprawie duchowego serca Polski”. Książka dzieli się na dwie główne części. Pierwsza to „Jasnogórskie cuda i łaski”, druga – „Strażnik jasnogórskich cudów”. Tym strażnikiem jest o. Melchior Królik.

 

„To, co Maryja rozpoczęła w Kanie Galilejskiej kontynuuje w swoich sanktuariach, a przede wszystkim na Jasnej Górze” (Jan Paweł II)

Cuda na Jasnej Górze? Dzieją się nieustannie w sercach tysięcy ludzi – pielgrzymów przybywających do Domu Matki. Wielu z nich dzieli się swoimi przeżyciami z kronikarzem Jasnej Góry, o. Melchiorem Królikiem. A są to wzruszające świadectwa o potędze wstawiennictwa Maryi. Tak właśnie powstała „Jasnogórska Księga Cudów i Łask”. Przez następne dni kontynuować będziemy drogę przez tę Księgę, naszą przewodniczką będzie właśnie Anita Czupryn. By wejść na tę drogę, już na początku poznajmy największy cud pierwszej połowy XX wieku – to uzdrowienie Michała Bartosiaka. Tak to wydarzenie opisuje się na Jasnej Górze, ale także w jego mieście – Gostyninie.
„Słychać go było z daleka. Potworny hałas robiły te jego drewniane klepki”- tak poznajemy historię Bartosiaka. To kaleka, człowiek, którego mieszkańcy Gostynina omijali szerokim łukiem. Bywał nieznośny, potrafił być bluźnierczy, mocno utrudniał życie swoim znajomym. „Bartosiak! – wołali między sobą ostrzegawczo i już czmychali, jeden z drugim, kryjąc się po domach”.

Cios, który zmienił wszystko

Gdy jednak poznamy jego historię, dowiemy się, że kalectwo było wynikiem bardzo nieszczęśliwego wypadku. Nikt w Gostyninie się jednak nad tym nie zastanawiał. Był zły, był dla nich wyrzutkiem i tyle. W 1920 roku, kiedy był jeszcze w pełni sprawny, wyemigrował z Polski za chlebem, pracował na roli. W Lotaryngii najął się do pracy na polu u zamożnych gospodarzy. Układało mu się (szczególnie finansowo) bardzo dobrze ułożyć wtedy w życiu… Aż do pewnego dnia, gdy przy początku żniw „schylił się po kosę i.. pamięta tylko jaskrawy błysk bólu w boku po potężnym ciosie”. Trzy miesiące w alzackim szpitalu nie przyniosły rezultatów, nogi ani drgnęły…

fot. misyjne.pl

Bartosiak, przez cały czas pobytu w przytułku (prowadzonym przez siostry), był postrachem otoczenia. „Uważał się za zadeklarowanego socjalistę, bluźnił, szydził z rzeczy najświętszych i niejednokrotnie takie wyprawiał, awantury, że trzeba było wzywać policję” – pisała siostra przełożona. Nic więc dziwnego, że gdy pewnego czasu ni stąd ni zowąd poprosił o książeczkę do nabożeństwa i różaniec siostry zakonne stanowczo powiedziały: „Nie!”. Jednak każdego dnia jego zmiana wydawała się być bardziej widoczna i bardziej wiarygodna. Tak to w życiu bywa, że „łatwiej się zmienić, niż do swojej zmiany przekonać innych”.

Zaproszenie do domu matki

Pewnego dnia próbował wszystkich przekonać, że w nocy przyśniła mu się Matka Boża i… że zaprosiła go do Częstochowy. Obiecywała przy tym uzdrowienie. Uchwycił się tego snu, był jego jedyną nadzieją. „Ja muszę, ja muszę na Jasną Górę! Wrócę uzdrowiony” – mówił wszystkim. Jak podkreśla autorka książki „Cuda dzieją się po cichu” – jego determinacja otworzyła serce i kieszenie, także żony starosty. Do wyjazdu przytrafiła się dobra okazja – parafialna pielgrzymka na odpust Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Nikt jednak nie chciał wziąć takiego obciążenia i takiego ryzyka jak Bartosiak. „Takich jak ty, Szwedów, Matka Boska już raz widziała i więcej nie chce widzieć” – usłyszał od siostry przełożonej przytułku w Gostyninie.

fot. misyjne.pl

Wstań

On jednak – uparty i zdecydowany – stawił się 13 sierpnia 1929 roku na dworcu. „Pojedziecie, ale po moim trupie” – dał pielgrzymom dobitnie do zrozumienia. Nie było wyjścia, trzeba było go zabrać. Gdy dotarli do Częstochowy powiedział wszystkim: „Idźcie do Matki Bożej, tam się spotkamy”. Sam wyruszył dobrych kilka godzin później. Niecałe 2 kilometry – według różnych doniesień – przebył w około 3 godziny. W środku, już w sanktuarium, wszyscy wiedzieli o jego obecności. Głośne klekotanie klepkami było swoistym znakiem – Bartosiak jest w środku. Zdążył na poranną mszę – 14 sierpnia – w przeddzień uroczystości. Bartosiak legł na posadzce kaplicy i żarliwie się modlił. Podczas drugiej mszy odprawianej tego dnia (Bartosiak nie zmienił miejsca ani pozycji), nagle, podczas podniesienia, kiedy pielgrzymi wstawali z kolan, Bartosiak usłyszał głos: „Wstań”. „Poczuł, jak nieznana siła chwyta go z tyłu za ramiona” – relacjonuje, na podstawie jasnogórskich archiwów, nasza przewodniczka. Wszystkie relacje świadków mówią podobnie – jego ciałem wstrząsnęła jakaś ogromna siła, mężczyzna powstał i zakrzyknął: „Jestem uzdrowiony! Stoję! Stoję na swoich nogach!”. Mężczyźni zaprowadzili go do zakrystii, by dał świadectwo o cudzie. Tam, Bartosiak, szczypał się po udach, nie dowierzając, co się stało.

„Pamięć o cudzie przetrwała do dziś. Zdaniem ojca Melchiora Królika był to największy, najbardziej spektakularny cud na Jasnej Górze, jaki wydarzył się w pierwszej połowie XX wieku” (fragment książki „Cuda dzieją się po cichu”)

Ten cud był nie tylko spektakularny, ale też głośny. Dział się na oczach wszystkich zebranych w Kaplicy Cudownego Obrazu. Jak się później przekonamy, kolejne cuda potrafiły się dziać po cichu, niekiedy nawet ojcowie paulini dowiadywali się o nich po kilku latach od uzdrowienia. Te drewniane klepki, które pomagały Bartosiakowi w przemieszczaniu się i które robiły tyle hałasu i budziły w Gostyninie tyle złych emocji, teraz zostały na Jasnej Górze, jako wotum dla Matki Bożej. A do Gostynina wracał już nie niedołężny kaleka, ale prawdziwy bohater.

fot. misyjne.pl

Nie tylko ten cud wydarzył się w przeddzień lub w samą Uroczystość Wniebowzięcia NMP. Jest ich więcej, o czym przeczytacie na kolejnych stronach książki Anity Czupryn. O cudzie Bartosiaka dowiadywali się ludzie na całym świecie. Pisały o nim gazety polskie (Ilustrowany Kuryer Codzienny), ale też prasa zagraniczna. Przeczytamy w książce: „dziekan w Gostyninie co i raz musiał odprawiać nabożeństwa i spraszać spowiedników, bo kto przeczytał o cudzie, jechał zobaczyć uzdrowionego Bartosiaka”. Cuda może i dzieją się po cichu, ale wieść o nich jest często głośna i jest świadectwem dla wielu. Niech będą i dla nas. Do zobaczenia na kolejnej stronnicy jasnogórskiej księgi.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze