Jacek Moskwa: Jan Paweł II i „tajemnica nieprawości”
Dla dziennikarza, któremu – jak niżej podpisanemu – większość długiego życia zawodowego, w tym piętnaście lat pracy korespondenta przy Stolicy Apostolskiej, upłynęło na relacjonowaniu i komentowaniu pontyfikatu Jana Pawła II, zabieranie głosu w kwestii, czy ten papież wiedział o nadużyciach seksualnych, nie tylko zresztą seksualnych, w Kościele katolickim, a jeśli wiedział, to dlaczego nie reagował w sposób wystarczający, jest zadaniem trudnym i bolesnym.
Unikam publicznych wypowiedzi na ten temat nie tylko zresztą z tego powodu. Wiem zbyt mało, a przeprowadzenie niezależnego śledztwa dziennikarskiego jest poza moim zasięgiem. Jeśli zatem czynię wyjątek to przez szacunek dla Katolickiej Agencji Informacyjnej, z którą współpracuję przez cały czas jej istnienia.
Coraz więcej świadectw, wśród nich także ludzi bliskich i życzliwych Karolowi Wojtyle, wskazuje, że drastyczne informacje w wielu przypadkach docierały do papieża, który jednak przyjmował je z oporami. Dlaczego?
Dla odświeżenia zawodnej pamięci sięgnąłem do czwartego tomu mojej „Drogi Karola Wojtyły”, swego czasu (2011) najobszerniejszej podówczas biografii tego papieża (ponad 1600 stron plus 655 str. wydanego później kalendarium pontyfikatu). Pisałem tam dosyć obszernie o sprawach twórcy imperium Legionistów Chrystusa Marciala Maciela Degollado i metropolity poznańskiego abpa Juliusza Paetza, a także o aferach pedofilskich w archidiecezji bostońskiej, czy Kościele irlandzkim.
>>> Co Jan Paweł II zrobił w sprawie wykorzystywania seksualnego małoletnich w Kościele [ANALIZA]
Przypadek twórcy imperium Legionu Chrystusa jest najbardziej drastyczny, a jednocześnie znamienny, gdyż rzuca światło na mechanizmy odrzucenia prawdy, które odnajdujemy w innych podobnych sprawach. George Weigel napisał w swojej książce „Kres i początek”, że „Jan Paweł II został oszukany i zdradzony przez Marciala Maciela, mistrza kłamstwa, który z powodzeniem zwiódł wiele innych osób”. Można to skądinąd słuszne zdanie czytać i w ten sposób, że najbardziej oficjalny z biografów polskiego papieża miał na myśli także i siebie. Należał bowiem do osób z duchownej i świeckiej elity Kościoła, które meksykańskiego prałata wspierały i z nim współpracowały. Amerykańska ambasador przy Stolicy Apostolskiej Mary Ann Glendon, zamierzała nawet stworzyć za Oceanem filię uczelni Legionistów – rzymskiego Uniwersytetu Regina Apostolorum, na którym zresztą wykładała. Kluczowe było jednak stanowisko kardynałów Kurii rzymskiej, w której Maciel miał wpływowych stronników.
W roku 2019, podczas podróży powrotnej z Emiratów Arabskich, papież Franciszek rzucił dziennikarzom, niejako mimochodem, pewną – jak ją nazwał -„anegdotę”. Z opowieści tej, fragmentarycznej i niejasnej, wiadomo, że sprawa założyciela Legionu Chrystusa była dwadzieścia lat wcześniej rozpatrywana przez komisję kardynałów. Franciszek doprecyzował później, że Jan Paweł II nie brał udziału w tym zebraniu.
Obradowano nad materiałem zgromadzonym na użytek Kongregacji Nauki Wiary. Jej prefekt, kardynał Joseph Ratzinger, miał później powiedzieć, że „zwyciężyła druga strona”. Polecił bulwersujące oskarżenia przekazać do tajnego archiwum, skąd wydobyto je podczas jego własnego pontyfikatu, już jako Benedykta XVI.
Zapewne ani obrońcy Maciela – kardynał sekretarz stanu Angelo Sodano oraz kard. Eduardo Martinez Somalo prefekt Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, której podlegali Legioniści – ani tym bardziej jego oskarżyciel, kardynał Joseph Ratzinger, czy sam papież, nie zdawali sobie sprawy, z kim mają do czynienia. Ktoś powiedział ostatnio, że była to postać jakby wymyślona przez Fiodora Dostojewskiego. Raczej rodem z powieści markiza de Sade: ewidentny zboczeniec seksualny, gwałciciel seminarzystów i dzieci, w tym także własnych, bigamista – o ile można użyć tego określenia wobec wyświęconego księdza – a także malwersant finansowy. Jego wołające o pomstę do nieba zarzuty wychodziły na jaw stopniowo. Nie wiadomo dokładnie, które z nich były znane w końcu lat dziewięćdziesiątych, na pewno te, które dotyczyły nadużyć seksualnych. Zwycięstwo enigmatycznej „drugiej strony” sprawiło, że jeszcze przez dwie dekady Maciel miał stały dostęp do papieża i był przez niego błogosławiony. Postaci tego typu zdarzały się już w historii Kościoła, w XX wieku Meksykanin dzierży niewątpliwie palmę pierwszeństwa. Jego przykład pozostaje wyjątkiem, ale nie jedynym.
Analogicznego określenia „zwyciężyła druga strona” użył swego czasu metropolita Wiednia kard. Christoph Schönborn w wywiadzie telewizyjnym, wspominając swoją rozmowę z kard. Ratzingerem w połowie lat dziewięćdziesiątych XX w. I w tym przypadku hamulcowym miał być watykański sekretarz stanu, kard. Angelo Sodano. Sprawa dotyczyła poprzedniego arcybiskupa austriackiej stolicy kard. Hansa Hermanna Groëra. Pamiętam związane z nią polemiki dobrze, gdyż relacjonowałem je jako korespondent watykański i uczestnik volo papale podczas papieskiej podróży do Austrii w czerwcu 1998 roku. Także wtedy trwały jeszcze protesty części środowisk katolickich, chociaż kardynał oskarżany o seksualne nadużycia w ubiegłych latach wobec seminarzystów i współbraci w zakonie benedyktynów podał się już był do dymisji i zamieszkał w Niemczech. Mimo, że aż czterech z pięciu członków Rady Stałej Konferencji Episkopatu Austrii publicznie oświadczyło, że osiągnęli „pewność moralną”, co do winy Groëra, a niezależni dziennikarze śledczy określili liczbę jego ofiar jako bardzo liczną, to papież aż do pogrzebu purpurata w roku 2003 ostentacyjnie okazywał mu solidarność i w swoich posłaniach podkreślał jego zasługi dla Kościoła.
>>> Kard. Gerhard Ludwig Müller: Jan Paweł II był wielkim obrońcą człowieka
Wracając do tych spraw znanych i wielokrotnie opisywanych, nie chcę dołączać się do chóru oskarżycieli świętego papieża, który pozostaje obiektem mojego podziwu i czci. Jeśli o nich mówię, to dlatego, że wydają się one klinicznymi przykładami takiego modelu władzy eklezjalnej, który umożliwiał tuszowanie nadużyć i popełnianie rażących błędów personalnych.
Cechy tej dysfunkcji są znane: wyłączenie dyskusji i możliwości prezentacji odmiennych stanowisk wobec rozstrzygnięć wyższych szczebli hierarchii, brak wewnętrznej, rzeczywistej kontroli i wrażliwości na głos opinii publicznej. Wiąże się z tym ścisła tajemnica, jaką otoczone są zwłaszcza sprawy trudne i drażliwe. Nie wyklucza ona jednak, a często ułatwia, wprowadzania w błąd przełożonych, także prawych ludzi dobrej wiary. Już dawno temu, wobec oczywistego faktu, że biskupi Rzymu – uznani stosunkowo niedawno (1870) za nieomylnych tylko w nauczaniu zasad wiary i moralności, głoszonych „ex cathedra” – dosyć często podejmowali błędne decyzje, wymyślono w Watykanie formułę „papieża źle poinformowanego”. Jest dla mnie oczywiste, że opis taki pasuje do Jana Pawła II otoczonego wąskim kręgiem zaufanych współpracowników i doradców. Trudno jednak byłoby zastosować wobec niego analogię do sytuacji ze znanej bajki o dobrym carze i złych bojarach. Papież kształtował swoje najbliższe otoczenie, promując ludzi o identycznych bądź zbliżonych poglądach, odsuwając oponentów, nawet tych potencjalnych. W obliczu różnych ataków na Kościół i na niego osobiście narastało w nim przekonanie, że jest to „spisek przeciwko Ewangelii”, jak powiedział kiedyś jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX w.
Eksplozja afer pedofilskich wśród duchowieństwa, które wychodziły na jaw już wcześniej, ale nie w takiej skali, zaskoczyła go. Rak ten toczył Kościół zapewne od niepamiętnych czasów, ale to Jan Paweł II był pierwszym papieżem, który zareagował nań „ex cathedra”. Najwcześniejszym tego śladem, dosyć zresztą nikłym, było wezwanie, aby modlić się za „nieletnich, ofiary nadużyć”, zawarte w medytacji Dnia Przebaczenia 12 marca jubileuszowego roku 2000 w Rzymie. Zostało ono tam jednak raczej ukryte, niż wyeksponowane, bo niemal jednym tchem mowa jest o „ubogich, zepchniętych na margines, ostatnich”. Do tej kategorii włączone zostały osoby „najbardziej bezbronne, zabite w łonie matki czy nawet używane do celów eksperymentalnych przez tych, którzy nadużywają możliwości biotechnologii”. Nie jest zresztą tajemnicą, że samo podniesienie podczas Wielkiego Jubileuszu kwestii różnego rodzaju win ludzi Kościoła, przyjęte zostało w Kurii rzymskiej z niechęcią.
Pod wpływem wiadomości napływających z USA, a także z Irlandii, gdzie wychodzą na jaw budzące grozę informacje o nadużyciach, jakie od lat trzydziestych XX wieku do lat współczesnych działy się w katolickich sierocińcach i zakładach poprawczych, papież Wojtyła i prefekt Świętego Oficjum kard. Ratzinger w pierwszych latach XXI wieku podjęli pewne działania dla wykorzenienia tej plagi. Listem Apostolskim motu proprio [list papieża o charakterze dekretu, wydany z jego własnej inicjatywy] Sacramentum sanctitatis tutela [Obrona świętości Sakramentów] z 30 kwietnia 2001 r. papież upoważnił prefekta Kongregacji Nauki Wiary do sformułowania szczegółowych przepisów, przenoszących postępowania w sprawach delikatnych, między innymi przeciwko naruszaniu „szóstego przykazania Dekalogu przez wiernych, powołanych do szczególnej służby Bogu” do tej właśnie dykasterii, a ordynariuszy do przekazywania tych spraw do Watykanu.
Kongregacja akt taki, zatytułowany „De delictis gravioribus” [O najcięższych przestępstwach] wydała niezwłocznie, jak na kościelne obyczaje, bo już w 81 urodziny Karola Wojtyły 18 maja 2001 r.
W obydwu aktach widoczna jest tendencja do utrzymania drażliwych spraw w tajemnicy przed opinią publiczną, a także rozpatrywania ich w ramach instytucji kościelnych, bez udziału świeckiego wymiaru sprawiedliwości. Kwestie seksualne są w tych uregulowaniach tylko fragmentem większego kompleksu skrajnie nagannych działań. Mowa jest też o używaniu konsekrowanych hostii do świętokradczych celów, czy symulowaniu liturgii mszalnej. Powiązanie molestowania z sakramentami jest o tyle uzasadnione, że jako kwalifikowane delikty wymienione są takie czyny, jak udzielanie rozgrzeszenia wspólnikom aktów seksualnych, czy wręcz namawianie do nich podczas spowiedzi. Znać tu świadomość, że czyny takie, podwójnie świętokradcze, miewają miejsce. Na wszystkim spoczywa pieczęć „sekretu papieskiego”, którego złamanie karane jest równie surowo, jak naruszenie tajemnicy spowiedzi. Wszystkie te uregulowania dotyczą prawa kanonicznego, a więc postępowania wewnątrz Kościoła. Tymczasem media, a pod ich wpływem coraz bardziej wzburzona, zwłaszcza w USA, opinia publiczna coraz częściej żądały, aby przestępcy wydawani byli w ręce świeckiego wymiaru sprawiedliwości. Postępowanie wyłącznie kościelne zaczęło być traktowane jako próba uchronienia przestępców od odpowiedzialności.
Mniej więcej w rok później po wydaniu nowych przepisów prawa kanonicznego miały miejsce znamienne wydarzenia. 28 marca 2002 roku do dymisji podał się arcybiskup poznański Juliusz Paetz. Spowodowana została ona przekazaniem papieżowi drogą nieoficjalną wiadomości o molestowaniu przez hierarchę kleryków seminarium. Opinię publiczną poinformował o tym warszawski dziennik „Rzeczpospolita”. Tego samego dnia, 28.03, w tradycyjnym posłaniu do kapłanów na Wielki Czwartek papież użył określenia „tajemnica nieprawości” zaczerpniętego z listu św. Pawła do Tesaloniczan (2 Tes 2,7): „jako kapłani wstrząśnięci jesteśmy grzechami niektórych naszych braci, którzy sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w Sakramencie Święceń, ulegając najgorszym przejawom mysterium iniquiatatis, jaka dokonuje się w świecie. Budzi to zgorszenie, a jako skutek pada głęboki cień podejrzenia na wszystkich innych zasłużonych kapłanów, którzy pełnią swą posługę z uczciwością i konsekwencją, a nierzadko z heroiczną miłością.”
W miesiąc później, 24 kwietnia w przemówieniu do biskupów amerykańskich, przybyłych do Watykanu w związku z aferą pedofilską w USA, największą pod względem rozległości, jak i późniejszych skutków finansowych, papież po raz pierwszy wspomniał o ofiarach: „Nadużycia będące przyczyną obecnego kryzysu, są pod każdym względem złem i słusznie są uznawane przez społeczeństwo za zbrodnię. Ofiary nadużyć oraz ich rodziny, gdziekolwiek się znajdują, pragnę zapewnić o swojej solidarności i trosce.”
Na konkretne gesty miłosierdzia i solidarności pod adresem poszkodowanych, jak i bardziej zdecydowane środki wobec biskupów winnych zaniedbań zdobył się jednak dopiero papież Franciszek. W wypowiedziach i działaniach Jana Pawła II z tamtych lat, można zauważyć wiele wahań i niekonsekwencji. Do papieża, bardzo już wówczas chorego i zmęczonego po wyczerpującej sekwencji wydarzeń Wielkiego Jubileuszu, prawda o głębokości kryzysu docierała powoli i z oporami. Być może więcej moglibyśmy na ten temat powiedzieć po lekturze akt jego procesu beatyfikacyjnego. Niestety, nawet ich syntetyczny zapis tzw. positio, które w innym przypadku byłoby dostępne dla badaczy i publicystów, pozostaje utajniony. Ideologia „sekretu papieskiego”, który ma chronić drażliwe sprawy przed wzrokiem profanów, pozostaje w mocy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |