Jadł, pił, pracował, śmiał się i cierpiał. Jezus jako człowiek
Wcielenie Jezusa, które świętujemy w tych dniach, to jedna z najważniejszych tajemnic naszej wiary. Bez niej nie byłoby przecież całej tajemnicy odkupienia – śmierci i zmartwychwstania. Zapraszam na krótką refleksję wokół tej tajemnicy.
Zajrzymy dziś do Listu do Filipian. W drugim rozdziale tekstu św. Pawła znajdziemy „Hymn o Chrystusie”. To właśnie tam odkryjemy kilka cennych myśli związanych z wcieleniem. Aby je lepiej zrozumieć sięgnąłem do „Katolickiego Komentarza do Pisma Świętego”. W ostatnich latach, nakładem wydawnictwa W Drodze, ukazują się kolejne tom tego cyklu – poświęcone Pawłowym listom do Filipian, Kolosan i Filemona. Autorem tego komentarza jest Dennis Hamm SJ.
Zrezygnował z przywilejów
Będą nas interesowały zwłaszcza trzy wersety wspomnianego „Hymnu o Chrystusie” – Flp 2, 6-8. Przywołajmy je:
On to, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stając się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stając się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
Doskonale wiemy, że Jezus jest Bogiem – wraz z Duchem Świętym i Bogiem Ojcem tworzą Trójcę Świętą. Ale przez kilkadziesiąt lat ten sam Jezus był też człowiekiem i w sposób fizyczny, namacalny był obecny na ziemi. Do tego faktu nawiązuje św. Paweł w hymnie, który znajdujemy w liście kierowanym do Filipian. „Istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem” – Dennis Hamm SJ podkreśla, że tradycja te wersety interpretuje właśnie w kontekście wcielenia (drugą linią interpretacyjną jest nawiązanie do faktu, że „Jezus w swej ludzkiej egzystencji nie uległ pokusie bycia jak Bóg, której poddali się Adam i Ewa”). Czytamy: „odwieczny syn, który na wieki pozostaje równy Bogu Ojcu, ogałaca samego siebie, stając się człowiekiem”. Warto więc zapytać: na czym polegało owo „ogołocenie”? Powiedzmy najprościej: Jezus rezygnuje z przywilejów związanych z byciem Bogiem po to, by stać się człowiekiem – ale nie tracąc przy tym „statusu” Boga. Pisze autor wspomnianego komentarza: „Syn, stając się człowiekiem, ogołocił samego siebie z chwały, majestatu i zaszczytów, właściwych Mu jako Bogu”. To zachowanie bardzo… „nieludzkie”. Ta Jezusowa rezygnacja pokazuje chyba największą różnicę między Nim a nami. Bo „nieludzkim” zachowaniem jest rezygnacja z przywilejów. My raczej uwielbiamy trzymać się kurczowo swoich praw i przywilejów. Niech no tylko ktoś spróbuje nam cos odebrać… Warto więc docenić ludzi, którzy potrafią z czegoś zrezygnować dla drugiego. Jest w ich podejściu odrobina zachowania Jezusowego – choć oczywiście w znacznie mniejszej skali. Tez się wtedy w pewien sposób ogołacają.
>>> Kolędy to nie tylko piosenki o maleńkim Jezusku
Był jak niewolnik
Jezus rezygnuje – na czas ziemskiego życia – z „bycia w postaci Bożej”, jak zauważa Dennis Hamm. Decyduje się na ogołocenie samego siebie. Warto tu podkreślić, że to autonomiczna decyzja Jezusa. To On, jako Bóg, dobrowolnie zgadza się na to ogołocenie. Ba, zgadza się na to, by zjawić się na tym świecie w postaci noworodka, niemowlęcia – a więc istoty totalnie zależnej od drugiego człowieka. Istoty, która sama z siebie nic nie może. Ludzie, w odróżnieniu od wielu innych zwierząt, zaraz po urodzeniu nie są w stanie niczego sami zrobić. Jezus zdał się więc całkowicie na Maryję i Jej męża Józefa. Bóg przyjmuje postać sługi. Hamm doprecyzowuje, że chodzi o niewolnika. Niewolnicy byli na samym dole ówczesnej drabiny społecznej. „Autor hymnu chce uwydatnić ogromną różnicę pomiędzy boskością i człowieczeństwem” – pisze amerykański jezuita. I kontynuuje: „Paweł (…) w omawianym fragmencie stara się podkreślić uderzający kontrast pomiędzy byciem «w postaci Bożej» (który to status rzymscy obywatele przypisywali cesarzowi) a byciem «w postaci niewolnika» (czyli człowieka znajdującego się na samym dole drabiny społecznej)”. To niesamowita prawda! Wyobraźmy sobie wysoki szczyt. Ktoś stoi na samej górze i nagle spada na sam dół. Spada w przepaść. To właśnie zrobił Jezus – ze szczytu zszedł na samo dno. Dla nas.
Na podobieństwo
Jezus stał się podobny do ludzi – ale jednak nie stał się dokładnie taki sam jak Ty czy ja. Czytamy u Dennisa Hamma: „słowa «stał się podobny do ludzi» – dosłownie «urodził się na podobieństwo istot ludzkich» – mają pokazywać, że Chrystus jest w pełni człowiekiem, ale zarazem pozostaje od nas odmienny, ponieważ jest Bogiem”. W czym tkwi ta odmienność? W tym, że Jezus fizycznie był faktycznie człowiekiem. Miał ciało, w jego żyłach i tętnicach płynęła krew, Jego serce wciąż pompowało ten życiowy płyn. Ale Jezus pozostał Bogiem – a jako Bóg nie grzeszy, nie popełnia zła. Bóg jest doskonały i nie chce zła – i taki był też Jezus w swojej ludzkiej postaci. Przyznam, że zawsze mnie zastanawiało, jak wyglądało dzieciństwo małego Jezusa. Przecież dzieci naturalnie psocą i broją i nie zawsze takie ich zachowanie można odczytywać jako grzeszne. Czy zatem mały Jezus broił i psocił? Chciałbym kiedyś w niebie poznać odpowiedź na to pytanie! Jaki był Bóg, gdy był małym dzieckiem – bardzo mnie to fascynuje i ciekawi! „Jak wszyscy ludzie jadł, pił, pracował, śmiał się, płakał i cierpiał” – zauważa Hamm. W swojej ziemskiej codzienności Jezus był więc tak bardzo „nasz”. To fascynujące! Ten, który pojawił się tutaj, by nas zbawić – a więc by dokonać wielkiego dzieła – jest tak bardzo ludzki!
Łączy nas śmierć
W tym miejscu dochodzimy do kulminacji naszych trzech wersetów „Hymnu o Chrystusie” – „stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”. Śmierć też jest tym elementem, który łączy każdy żywot ludzki z Jezusem. Jezus również umarł – od narodzin do śmierci był człowiekiem. Nie postanowił zbawić nas w jakiś spektakularny sposób – ale właśnie przez tę tak bardzo ludzką śmierć, którą potem pokonał i zmartwychwstał. Śmierć Jezusa to podkreślenie Jego ogołocenia z wszelkich boskich zaszczytów. Czytamy w wydanym przez wydawnictwo W Drodze „Katolickim Komentarzu do Pisma Świętego”: „Apostoł rozwija tu zagadnienie Chrystusowego wyniszczenia. Najpierw dokonało się Jego ogołocenie we wcieleniu, następnie zaś uniżył On samego siebie w swym człowieczym życiu, czego zwieńczeniem była najpodlejsza śmierć z możliwych: makabryczna forma rzymskiej egzekucji, zarezerwowana dla przestępców niebędących obywatelami cesarstwa, w tym zwłaszcza dla niewolników”. I tak płynnie przeszliśmy od narodzin do śmierci. Bo tych tajemnic nie da się od siebie oddzielić. Nie tylko w historii Jezusa – ale i w naszych osobistych historiach. Bo to właśnie łączy nas z Jezusem, który stał się człowiekiem – że życie składa się z narodzin i ze śmierci. To tajemnica życia. A co będzie potem? Kiedyś się dowiemy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |