Jakub Pankowiak: walczę o Kościół, a nie z Kościołem [PODKAST]
Jakub Pankowiak, organista i muzyk, którego historię przedstawiono w filmie braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”, w rozmowie z Michałem Jóźwiakiem opowiada o swoim doświadczeniu wiary, Kościoła oraz niedawnym spotkaniu z polskimi biskupami.
Michał Jóźwiak: Jesteś jedną z tych osób, które były i są kroplami drążącymi skałę. Przez wiele lat osoby, które doświadczyły krzywdy w Kościele były traktowane jak problem, którego należy się pozbyć, który trzeba ukryć przed światem. Dzisiaj, po długiej drodze, Kościół zaczyna rozumieć, że nie byliście problemem, byliście kluczem do jego rozwiązania. Niedawno spotkałeś się z polskimi biskupami. Jak wyglądało to spotkanie? Co dostrzegłeś w ich reakcjach i twarzach?
Jakub Pankowiak: – Dziękuję za miłe słowa. Tych kropel jest wiele, ale rzeczywiście jestem jedną z nich. Dzięki temu, że takich kropel jest coraz więcej, dostrzegliśmy w oczach biskupów coś, co coraz bardziej odpowiada naszym oczekiwaniom. Wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze. Na spotkanie z nami w Częstochowie przyszli prawie wszyscy biskupi, którzy byli na zebraniu plenarnym, czyli ponad siedemdziesiąt osób. Mieliśmy trochę obaw, bo nie wszyscy poznali ten problem w Kościele, albo nie do końca chcieli go poznać. Widać było duże zróżnicowanie wśród biskupów. Kilku z nich wyrażało naprawdę dużą troskę o los osób pokrzywdzonych. I za ich postawą już od jakiegoś czasu idą konkrety. To znaczy struktury w diecezjach, działania specjalistów. Dopytywali nas o to, w jaki sposób powinni się zachowywać w określonych sytuacjach. Oczywiście nie wszyscy zabierali głos, ale widzieliśmy realną chęć zaangażowania się w naszą sprawę.
>>> Jakub Pankowiak o spotkaniu z biskupami: nie było ekscelencji, byliśmy braćmi [ROZMOWA]
Kościół zmienił się pod tym względem w ostatnich latach? Świadomość problemu i mentalność są inne niż jeszcze kilka lat temu?
– Dobrą perspektywą będzie to, jak było pięć lat temu, kiedy opowiedziałem publicznie swoją historię, a jak jest dziś. Wtedy nie przypuszczałbym, że spotkam się z całym Episkopatem i będę mógł debatować na temat problemów osób skrzywdzonych w Kościele. Świadectwa i mówienie o krzywdzie są już dawno za nami. Teraz jesteśmy na etapie tworzenia struktur. Rozmawiamy o konkretnych postulatach. Ta zmiana wydaje mi się bardzo duża. Po premierze filmu braci Sekielskich zgłosiło się do mnie trzech biskupów z wyrazem wsparcia i chęci zmiany trudnej rzeczywistości. Na Jasnej Górze przywitało się z nami kilkunastu duchownych, a po spotkaniu pożegnało się kilkudziesięciu. Podziękowali za naszą postawę, umawiali się z nami na kolejne kroki. Dla mnie znaczy to bardzo wiele. Choć dla osób spoza Kościoła, które patrzą w sposób pozareligijny, jest to pewnie wciąż zbyt mało. Dla mnie jednak jasne jest to, że pewnie zmiany w tak dużej instytucji wymagają wielu lat. Wydarzyło się wiele dobrego, choć to dopiero początek drogi, która – co oczywiste – nigdy się nie skończy. Mamy dobre przepisy, mechanizmy, ale wszystko to oparte musi być na ludzkiej empatii. A zawsze gdzieś może pojawić się człowiek, któremu jej zabraknie.
Miałeś taki moment, w którym straciłeś nadzieję na zmiany?
– Tak, mniej więcej po roku od emisji filmu „Zabawa w chowanego”. Dałem od siebie bardzo wiele, ale trafiało to w próżnię. Zrozumienie naszej sytuacji przez biskupów było znikome, czułem się też osamotniony w swoich działaniach. Niektórzy biskupi próbowali nas dyskredytować. To było trudne, kiedy wiedziałem, że w niektórych kuriach mówi się, że „na Pankowiaka trzeba uważać”. Wiem, że już tak nie jest, ale był taki czas.
Dzisiaj poziom nadziei jest już w normie?
– Jesteśmy już w takim punkcie, z którego nie ma odwrotu. Wcześniej Episkopat działał na rzecz spowolnienia zmian. Liczono na to, że sprawa ucichnie i wrócimy do starych schematów sprzed wybuchów tych wszystkich afer. Dzisiaj dyskutujemy o tym, jak iść drogą naprawy, ale już chyba niewiele osób chce z niej zawracać.
Powiedziałeś o spotkaniu z biskupami, że było to spotkanie historyczne. Ale chyba nie tylko ze względu na to, że to obiektywny fakt, ale także ze względu na emocje, które mu towarzyszyły?
– To prawda. Historyczność tego wydarzenia polegała także na tym, że dla wielu biskupów dyskusje są nowym doświadczeniem. Rozmawialiśmy jak bracia. Zwracaliśmy sobie uwagę, kiedy się z czymś nie zgadzaliśmy. Dla nas emocjonalnie to także nie było łatwe. Spieranie się z prymasem czy wypunktowanie błędów w podejściu do osób skrzywdzonych nie jest łatwe i przyjemne. Ale było konieczne.
Dramat krzywdy doznanej w Kościele polega na tym, że rani nie tylko ciało i umysł, ale także duszę. Jak wygląda Twój proces odnajdywania swojego miejsca w Kościele? Rozmawialiśmy o tym chyba dwa lata temu i mówiłeś wtedy, że jesteś optymistą, że poszukujesz przestrzeni dla siebie, ale to ciągle trwa. Jak jest teraz?
– Cały czas jestem w drodze (śmiech). Do mnie niestety nie przemawia już codzienne życie parafialne. To historia, która przez doświadczenie krzywdy już dawno przeminęła i trudno mi się w niej odnaleźć. Szukam ludzi i miejsc, w których dobrze się czuję, i w których wiara przeżywana jest wnikliwie. Tego w ogóle brakuje mi w Kościele. Zawsze tego szukałem. Pewnie też dlatego, że jestem artystą i potrzebuję doznań dosyć głębokich. To się przenosi na życie duchowe. Mamy grupę przyjaciół z Fundacji Składak. Działa tam ks. Tomasz Matyjaszczyk, który zorganizował pierwsze spotkanie osób skrzywdzonych. Owocem tego był między innymi ten list do Episkopatu. Tam odnalazłem prawdziwy Kościół – taki, którego brakowało mi od dzieciństwa. A drugie doświadczenie to rekolekcje dla księży, które współprowadziliśmy, i których organizatorem była Szkoła Nowej Ewangelizacji. Był z nami bp Artur Ważny. Stał się dla mnie ważną postacią. On jako pierwszy na zebraniu Episkopatu podniósł talerz pokrzywdzonych wobec innych biskupów. A dziś ze skrzywdzonymi idzie pod rękę. Czasem pod prąd. Przyjmuje po drodze dużo ciosów, ale z dużą świadomością, że tak trzeba.
Da się połączyć lojalność wobec Kościoła, jako wspólnoty, z krytycznym podejściem do niektórych jego działań? Można zostać w Kościele i jednocześnie walczyć z jakąś jego częścią? To walka o Kościół czy walka z Kościołem?
– Mam w sobie wewnętrzny obowiązek, że skoro już przedstawiłem swoją historię publicznie, to chcę działać na rzecz zmian w Kościele. Lojalność na tym właśnie polega, że czasem wiąże się z krytyką. Bezwarunkową miłość mamy do swoich dzieci, ale budując relacje partnerskie czy relacje społeczne sygnalizujemy te kwestie, które nam się nie podobają, które przekraczają nasze granice. Wskazuję to, co mnie niepokoi, i staram się wspólnie rozwiązywać te problemy. To właśnie jest dla mnie prawdziwa lojalność. Gdybym nie był lojalny, to bym sobie ten temat odpuścił. Nic z tego nie mam, więc po co się męczyć (śmiech).
Nic z tego nie masz. Dosłownie. Wielu zarzuca skrzywdzonym, że chcą wyłudzać pieniądze od Kościoła. Ty zrzekłeś się zadośćuczynienia w procesie z diecezją kaliską. Czym była podyktowana taka decyzja?
– Muszę to ująć inaczej (śmiech). Mam olbrzymią satysfakcję, że mogę robić coś na rzecz osób skrzywdzonych. To dla mnie ważna misja i cieszę się, że zaczyna ona przynosić rezultaty. Ale finansowo faktycznie nic z tego nie mam. Zrzekłem się zadośćuczynienia, bo zadośćuczynienie to nie wygrana w lotto, za którą można kupić sobie dom czy wakacje. To kwota, która ma pokryć przykre konsekwencje, które ktoś poniósł przez krzywdę, której doznał. Chodzi choćby o kwestie leczenia, terapii, długów, rozpadu rodziny. Ja na szczęście uporałem się z tym, co mnie spotkało, więc uznałem, że nie potrzebuję tych pieniędzy. Mam nadzieję, że biskup kaliski wydał je na tych skrzywdzonych, którzy ich potrzebowali.
>>> Jakub Pankowiak: czuję, że zranienie, którego doświadczyłem w Kościele zaczyna być przeszłością
Trwa Adwent. Czas oczekiwania na przyjście Chrystusa. Każdy z nas pewnie przeżywa to nieco inaczej. Jak Chrystus przychodzi do Jakuba Pankowiaka?
– Przychodzi do mnie w ludziach. Ostatnio choćby w bp. Arturze Ważnym. Podziwiam to, jak głosi Ewangelię życiem. Nie tylko słowem, bo to byłoby martwe, ale swoim postępowaniem. Adwent przychodzi do mnie też w muzyce. Jestem organistą i ta sfera jest dla mnie istotna. Słucham więc mnóstwa muzyki, która jest związana z Adwentem. Ona jest dla mnie bardzo przenikająca. Przemyca pozamuzyczne historie, więc lubię się tym karmić.
A co z tymi, którzy dają antyświadectwo? Wciąż zdarzają się osoby w Kościele, które kwestionują Waszą krzywdę. Łatwo przychodzi Ci także w nich widzieć oblicze Chrystusa?
– Nie istnieje taka bieda duchowa, w której nie można dostrzec oblicza Chrystusa. Każdemu trzeba dać czas, przestrzeń i prawo do nadziei. Ostatnio jedna pani przypomniała mi fragment o Dobrym Łotrze. Wszyscy podkreślamy, że to wspaniała i optymistyczna opowieść o tym, że miłosierdzie jest dla każdego i w każdej chwili. Ale my nic nie wiemy o jego przeszłości. Wyobraźmy sobie, że tym łotrem nie jest facet, który ukradł batonika ze sklepu, ale ksiądz, który dopuścił się przemocy seksualnej na dziecku. Nasza optyka staje się zupełnie inna. Natomiast warto go tam sobie wyobrazić. Bo on tam właśnie jest. To on tam jest.
Cała rozmowa z Jakubem Pankowiakiem dostępna jest na Spotify.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |