Zdjęcie: Jan Paweł I, fot. archiwalne, Wikipedia

Jan Paweł I: Gianpaolo, który zdobył sympatię świata

Na Stolicy Piotrowej zasiadał zaledwie 33 dni. W 2003 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny „uśmiechniętego papieża”. W listopadzie 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret o heroiczności cnót sługi Bożego.

Od razu po swym wyborze Jan Paweł I zdobył sympatię świata. Z przekrzywioną białą piuską na głowie i uśmiechem dziecka rozkładał ręce w loggii Bazyliki św. Piotra, jakby chciał powiedzieć: „Zobaczcie, co mi zrobili”. Włosi poufale nazywali go Gianpaolo.

Jako pierwszy w historii papież przyjął dwa imiona
Wytłumaczył się z tego nazajutrz po wyborze, w pierwszym przemówieniu do tłumów zgromadzonych na Placu św. Piotra: „Pomyślałem sobie: Papież Jan osobiście udzielił mi sakry biskupiej w tej tu bazylice św. Piotra. Następnie, choć niegodny, objąłem po nim katedrę św. Marka w Wenecji, w tej Wenecji, która jeszcze teraz pełna jest Papieża Jana. Wspominają go gondolierzy i zakonnice, wszyscy. Ale papież Paweł nie tylko kreował mnie kardynałem, ale na kilka miesięcy przedtem, na kładkach, na zalanym wodą placu św. Marka sprawił, że cały zaczerwieniłem się wobec 20 tysięcy ludzi, ponieważ zdjął stułę i nałożył ją na moje ramiona. Jeszcze nigdy się tak nie zaczerwieniłem! Z drugiej strony Papież ten przez 15 lat swego pontyfikatu nie tylko mnie, ale całemu światu pokazał jak kochać, jak służyć, jak pracować i cierpieć dla Kościoła Chrystusowego. Dlatego powiedziałem sobie: będę się nazywał Jan Paweł. Nie mam mądrości serca Papieża Jana, ani przygotowania i kultury Papieża Pawła, ale jestem na ich miejscu, muszę więc starać się służyć Kościołowi. Ufam, że będziecie mnie wspierać swoimi modlitwami”.

fot. PAP/DPA

Słowa te, przerywane burzliwymi oklaskami, bp Władysław Rubin, ówczesny sekretarz generalny Synodu Biskupów, nazwał „uczciwym przyznaniem się do swoich możliwości” i „świadectwem ogromnej pokory”.

Prostota i pokora
Przemówienie Jana Pawła I uderzało prostotą. Papieże zwyczajowo przemawiali używając w stosunku do siebie liczby mnogiej „my”. Papa Luciani natomiast mówił jak ojciec do swych dzieci. Skądinąd po raz pierwszy od 75 lat – gdy katedrę św. Piotra objął św. Pius X, skądinąd także przybyły z Wenecji – papieżem został doświadczony duszpasterz. Luciani bowiem nigdy nie pracował ani w Kurii Rzymskiej, ani w papieskiej dyplomacji. Mówiono wręcz, że do Rzymu jeździł tak rzadko, jak to było możliwe… Obcy mu był kurialny savoir-vivre.

Po pierwsze – katecheta
Albino Luciano przyszedł na świat 17 października 1912 r. w Forno di Canale – górskiej wiosce położonej w Dolomitach na północy Włoch. Pochodził z ubogiej rodziny. Jego ojciec w poszukiwaniu pracy jeździł za granicę jako sezonowy robotnik, a w końcu zatrudnił się przy produkcji szkła w Wenecji. Był socjalistą i antyklerykałem, toteż gdy syn oznajmił mu, że zostanie księdzem, z trudem zaakceptował jego decyzję. Już jako dziecko Albino bardzo dużo czytał, głównie literaturę włoską, francuską i angielską. Uwielbiał zwłaszcza książki Charlesa Dickensa. Po święceniach kapłańskich, które przyjął w Belluno 7 lipca 1935 r., Albino został wikariuszem w swej rodzinnej wiosce, a następnie w pobliskim Agordo. To tam zdobywał pierwsze doświadczenia katechetyczne – dziedzina ta stałą się jego pasją na całe życie. Później był wicekanclerzem kurii biskupiej, sekretarzem synodu diecezjalnego, zastępcą wikariusza generalnego, wikariuszem generalnym. Kierował też wydziałem katechetycznym kurii, co zaowocowało wydaniem dwóch książek: „Catechesi in briciole” (1949), którą wielokrotnie wznawiano, i „Nuovo briciole di catechetica” (1961), zawierającą praktyczne wskazówki dla duchowieństwa.

Ten człowiek sprawi radość
Mianowany w grudniu 1958 r. biskupem Vittorio Veneto poświęcił się pracy duszpasterskiej i katechetycznej. Gdy przedstawiono mu kandydaturę Lucianiego, Jan XXIII miał powiedzieć: „Znam go. Ten człowiek sprawi mi radość”. Sam Luciani wspominał o swych kontaktach z Roncallim: „Kilkakrotnie podróżowałem z nim koleją, ale wówczas to on najczęściej mówił..”..

W dniu konsekracji biskupiej Jan XXIII przeczytał Lucianiemu fragment książki Tomasza á Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”:

„Mój synu, próbuj postępować raczej zgodnie z wolą innych niż swoją. Zawsze staraj się posiadać mniej niż więcej. Zawsze wybieraj najskromniejsze miejsce i dąż do tego, by mniej znaczyć niż wszyscy inni. Zawsze zmierzaj ku temu i módl się o to, by w twoim życiu całkowicie urzeczywistniała się wola Boga. Przekonasz się, że człowiek, który bierze sobie to wszystko do serca, będzie poruszał się po krainie ciszy i pokoju”.

Młody biskup wziął sobie te zachęty do serca i wcielił w życie.

Nie potrafił inaczej, jak dzielić się tym, co posiadał
Często porównywano go z Janem XXIII: „Było tak, jak gdyby papież Roncalli był w tej diecezji i pracował z nami. Podczas posiłków gościł u siebie zazwyczaj dwóch lub trzech księży. Nie potrafił po prostu inaczej, jak tylko dzielić z innymi to, co posiadał oraz siebie samego. Zdarzało się, że bez zapowiedzi odwiedzał chorych lub kalekich. W szpitalu zawsze pojawiał się nieoczekiwanie, przybywał nagle na rowerze lub w swoim starym samochodzie; swojemu sekretarzowi polecał czekać na zewnątrz i czytać dokumenty, a sam wizytował pokoje chorych. W chwilę później pojawiał się w górskiej wiosce, by z tamtejszymi księżmi przedyskutować określony problem”. Najczęściej nosił zwykłą, czarną księżowską sutannę.

Uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego II, które relacjonował w listach do księży. Nie był jednak jego aktywnym uczestnikiem, raczej przysłuchiwał się dyskusjom i zawierał przyjaźnie z biskupami z całego świata. „Sobór przeniknął do jego ciała i krwi. Znał na pamięć dokumenty. Co więcej, wyciągał z nich praktyczne konsekwencje” – wspomina jeden z ówczesnych współpracowników Lucianiego.

Stronił od bogactwa
Dużo szumu wywołał jego apel do księży, by sprzedali kościelne kosztowności, aby wesprzeć ośrodek dla upośledzonych. „Mierząc w kategoriach finansowych – pisał – niewiele to wyniesie, ale może będzie to miało jakąś wartość, jeśli pomoże zrozumieć ludziom, że prawdziwymi skarbami Kościoła, jak powiedział św. Wawrzyniec, są biedni i słabi, których trzeba wspierać nie okazjonalną jałmużną, lecz dopomaganiem im w stopniowym osiągnięciu owego standardu życia i owego poziomu kultury, do jakich mają prawo”. Baczną uwagę zwracał na robotników, organizując dla nich duszpasterstwo. W marcu 1973 r. został kardynałem.

Człowiek uśmiechu
Ludzie, którzy zetknęli się z Lucianim powtarzali, że już sama myśl o nim nastrajała pogodnie, uśmiechali się, ich twarze odprężały się i nabierały łagodnego wyrazu. Mówiono o nim: pobożny, świątobliwy, pokorny, ubogi, człowiek o pozytywnym nastawieniu do świata. Od dziecka wprost „pożerał” książki. Uwielbiał zwłaszcza powieści Charlesa Dickensa. Mówił po niemiecku, francusku, portugalsku i angielsku. Dużo podróżował, nie tylko po Europie; był także w Brazylii i Afryce – jeszcze jako biskup Vittorio Veneto nawiązał partnerstwo z diecezją Kiremba w Burundi. Wśród jego znajomych byli nie tylko katoliccy hierarchowie (m.in. kard. Karol Wojtyła), lecz także niekatolicy (m.in. sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów Philip Potter) i niechrześcijanie. Z niepokornym teologiem Hansem Küngiem wymieniał listy i książki.

Zanim został papieżem najbardziej znany był jako… publicysta. Często ogłaszał artykuły w weneckim „Il Gazettino”. Dla „Messagero di Sant’Antonio” napisał cykl listów do sławnych postaci z przeszłości (króla Dawida, Hipokratesa, św. Teresy z Lisieux, Carla Goldoniego itp.), a także do… postaci literackich (np. do Cyrulika Sewilskiego i do „czterech jegomościów z Klubu Pickwicka”), poruszając aktualne problemy współczesności. Pisał o życiu rodzinnym, związkach zawodowych, narkomanii, przemocy, nauce, sztuce. Teksty te złożyły się na książkę „Ilustrissimi” (po polsku wydano ją jako „Listy do sławnych postaci”).

„Niebezpieczeństwo”
Gdy 6 sierpnia 1978 r. zmarł Paweł VI grupa znanych teologów opublikowała ogłoszenie: „Poszukuje się przepełnionego nadzieją, świątobliwego człowieka, który potrafi się śmiać. (…) Podania (…) prosimy kierować do kolegium kardynalskiego w Watykanie”.

„Trudno będzie znaleźć właściwą osobistość, która mogłaby poradzić sobie z (…) licznymi problemami, stanowiącymi naprawdę ciężkie brzemię – pisał Luciani w przeddzień konklawe do swej siostrzenicy. – Na szczęście mnie nie grozi to niebezpieczeństwo”. Konklawe rozpoczynało się w sobotę, a już na wtorek zamierzał wracać do Wenecji.

Jednak to właśnie on został wybrany papieżem 26 sierpnia 1978 r., po konklawe trwającym zaledwie jeden dzień. Ostatni raz tak szybko wybrano następcę św. Piotra w 1939 r., gdy został nim Pius XII. Niezwykła jednomyślność kardynałów była tym bardziej zaskakująca, że po raz pierwszy Biskupa Rzymu wybierało konklawe tak liczne: aż 111 kardynałów (spośród 114 uprawnionych) było obecnych w kaplicy Sykstyńskiej. Nie przybyli jedynie trzej chorzy: kard. Valerian Gracias z Indii, kard. John Wright z USA i kard. Bolesław Filipiak z Polski. Kardynałowie pochodzili z kilkudziesięciu państw z wszystkich kontynentów. Spodziewano się więc, że konklawe będzie trwało długo, gdyż dojdzie do konfrontacji kultur i konieczne będą kompromisy. Tymczasem – jak napisali nazajutrz polscy kardynałowie: Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński w wydanym w Rzymie komunikacie – „dokonany w ciągu jednego dnia wybór Papieża jest widomym znakiem Opatrzności Bożej. Objawił się w nim «dar jedności w Duchu Świętym», o który Kościół prosi na początku Mszy św.”

Zdjęcie: Plac św. Piotra w Watykanie

A oto jak sam Papież wspominał te wydarzenia w swym pierwszym przemówieniu: „Wczoraj rano poszedłem spokojnie do Kaplicy Sykstyńskiej na głosowanie. Nigdy mi do głowy nie przyszło, że stanie się to, co się stało. Jak tylko zbliżyło się w moją stronę niebezpieczeństwo, dwóch siedzących obok mnie kardynałów zaczęło mi szeptać słowa otuchy. Jeden z nich powiedział: «Odwagi! Jeżeli Pan nakłada ciężar, to i da siły do niesienia go». Drugi natomiast: «Nie obawiaj się! Na całym świecie tylu ludzi modli się za nowego papieża». Przyszedł moment: przyjąłem”. Niedługo potem zwierzał się w prywatnym liście: „Nie wiem, jak to się stało, że przyjąłem wybór. Dzień później już tego żałowałem, ale było za późno”…

Wystarczyły 33 dni
Bożym meteorem nazwał Jana Pawła I jeden z jego biografów. Po 33 dniach jego pontyfikatu Kościół nie mógł już być taki jak przedtem. Nadał papiestwu nowy styl. Przede wszystkim zrezygnował z koronacji tiarą, zastępując ją Mszą św. inaugurującą pontyfikat, w czasie której, tak jak każdy metropolita (a papież jest metropolitą rzymskiej prowincji kościelnej), włożono mu na ramiona wełniany paliusz. Potrójna papieska korona oznaczała m.in. świecką władzę papieży nad światem. Rezygnując z tiary Jan Paweł I wyrzekł się tym samym jakiejkolwiek innej władzy poza duchową. „Monarcha zmienił się w pasterza” – komentowano.

Na pierwszą audiencję ogólną przyszedł piechotą. Postanowił zrezygnować z noszenia w sedia gestatoria – tronie-lektyce, którego używali jego poprzednicy. Jednak wkrótce uległ namowom otoczenia i na kolejne audiencje dawał się wnosić, aby mogli go widzieć zgromadzeni wierni.

Potrafił mówić
Tym, co najbardziej odróżniało Jana Pawła I od swych poprzedników był sposób mówienia. Przemawiał językiem, który ludzie rozumieli. Często improwizował, używając mało teologicznych, za to chwytliwych medialnie sformułowań. Polemizował z twierdzeniem: Ubi Lenin, ibi Jeruzalem. O Bogu powiedział, że jest nie tylko naszym Ojcem, ale także Matką. Duszę porównał do silnika samochodu, a modlitwę do używania mydła. O św. Pawle mówił, że gdyby żył w dzisiejszych czasach, byłby szefem agencji Reutera i starałby się o czas antenowy w telewizji. Słynne były jego rozmowy podczas środowych audiencji ogólnych z chłopcami z watykańskiego chóru, przypominające szkolną katechezę. Cytował Marka Twaina, mówił o Pinokiu…

W swym programowym orędziu wygłoszonym nazajutrz po wyborze Jan Paweł I przypomniał, że podstawowym obowiązkiem Kościoła jest ewangelizacja, czyli głoszenie orędzia zbawienia. Chciał, aby prowadzili ją „wszyscy synowie Kościoła”. Upatrywał w niej ratunku dla świata spragnionego miłości i prawdy. „Różnica między księdzem parafialnym w Canale a mną polega tylko na liczbie wiernych, ale zadanie jest to samo: przypominanie Chrystusa i jego przesłania” – powiedział kiedyś. W październiku chciał to przesłanie przypominać w Meksyku, przed Bożym Narodzeniem zamierzał udać się do Libanu.

Zdjęcie: Jan Paweł I i Karol Wojtyła, fot. archiwalne, PAP

Jan Chrzciciel?
Zmarł niespodziewanie 28 września 1978 r. Tak niespodziewanie, że zaczęto tworzyć scenariusze o spisku na życie Papieża, który został otruty, gdyż chciał wprowadzić śmiałe reformy: zezwolić katolikom na antykoncepcję, poprzeć teologię wyzwolenia, przeciąć niejasne powiązania watykańskich finansistów z mafią itp. Jednak nawet ówczesny komunistyczny ambasador PRL w Rzymie Kazimierz Sidor nazwał te teorie „absurdalnymi supozycjami”. To raczej „schorowane serce nie podołało ciężarowi obowiązków wikariusza Chrystusowego”. W podobnym duchu wypowiadał się długoletni rzymski korespondent PAP Zdzisław Morawski: „Nie brak było w Rzymie głosów, że jedną z przyczyn przedwczesnego i niespodziewanego zgonu było stałe napięcie, w jakim żył od chwili wyboru na papieża ów skromny człowiek, czujący, że problemy, którym musi stawić czoła jako najwyższy zwierzchnik Kościoła uniwersalnego, przerastają jego możliwości”. „Gdybym wiedział, że pewnego dnia zostanę papieżem, więcej bym się uczył” – miał powiedzieć Papa Luciani do swej bratanicy. Ktoś napisał, że Jan Paweł I miał powołanie Jana Chrzciciela: przygotował drogę papieżowi znad Wisły.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze