Gabriela Rodriguez Prudencia, fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Jej mąż zmarł w czasie pandemii. „Dzięki modlitwie i wspólnocie pogodziłam się ze stratą” 

– Bardzo mnie to bolało, bardzo cierpiałam po stracie męża. Jednak dzięki modlitwie, zwłaszcza różańcowej, udało mi się zaakceptować ten fakt. Dużo też pomogła wspólnota – opowiada Gabriela, której mąż w sile wieku zmarł na covid, miał 54 lata. 

Gabriela Rodriguez Prudencia od ponad 20 lat angażuje się w Ruch Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi. To prywatne stowarzyszenie wiernych, które zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Budapesztu w 2009 r. po teologicznej rewizji „Dziennika duchowego” Elżbiety Kindelmann (1913–1985). Na nim bowiem w dużej mierze bazuje Ruch, który szybko rozprzestrzenił się na inne kraje. Dotarł nawet do Meksyku. Gabriela jest dzisiaj jego koordynatorką w Guadalajarze. Może to robić z wielkim zapałem, bo – jak mówi – dzięki pomocy łaski Bożej poradziła sobie z żałobą po nie tak dawnej, nagłej śmierci męża. 

>>> Różaniec kształtuje ludzi świętych

Gabriela podczas Kongresu Różańcowego, fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Jak poznaliście Ruch Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi? Powstał przecież całkiem niedawno i to na Węgrzech. 

Gabriela Rodriguez Prudencia: – Pewnej niedzieli 2013 r. pojechałam odwiedzić moją przyjaciółkę, która wówczas chorowała. Zobaczyłam u niej w domu obraz Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi i zawołałam: „Co za piękny wizerunek Matki Bożej!”. Zapytałam więc przyjaciółkę o ten obraz. Ona odparła, czy nie chciałabym, żeby ten obraz odwiedził nasz dom. Zastanawiałam się, czy wizerunek ten jest aprobowany przez władze kościelne, na co przyjaciółka odpowiedziała, że ​​tak. Poszłam do domu powiedzieć mężowi o tym obrazie Najświętszej Panienki, i że jest na nim bardzo piękna. Zgodził się, żeby go przyprowadzili. Następnego dnia dwie pary przyniosły nam obraz i odmówiliśmy z nimi różaniec. Robili to spokojnie, powoli, z przerwami i wielkim zaangażowaniem, co bardzo mi zaimponowało. Od tego momentu towarzyszyliśmy im przez kilka lat, aby pielgrzymować z wizerunkiem po rodzinach. 

Tak przez lata uczestniczyliśmy w tych spotkaniach i zauważyłam, jak bardzo zmienia się moje serce i życie. Pojawiło się pragnienie, aby szerzyć dalej to nabożeństwo. Zaproponowano nam, żebyśmy otworzyli nową wspólnotę Ruchu w naszej parafii. Ja na początku wzdrygnęłam się, bo stwierdziłam, że się do tego przecież nie nadaję – nie umiem mówić ani nie mam ku temu predyspozycji! Koordynatorzy wspólnoty odpowiedzieli, że – wbrew moim obawom – mogę, i że pomoże mi w tym łaska Boża oraz Matka Najświętsza. Ona rozpaliła swój płomień miłości w naszych sercach. Na początku zastanawialiśmy się, czy rozpocząć ten nowy apostolat w naszej rodzinnej parafii pw. Matki Bożej z Góry Karmel czy w parafii pw. Jezusa Chrystusa Robotnika, gdzie aktualnie mieszkaliśmy. Modliliśmy się i rozeznaliśmy, że to ma być jednak ta pierwsza parafia. Poszliśmy do proboszcza cali w nerwach, bo nie wiedzieliśmy, czy pozwoli nam założyć taką grupę. Ksiądz na szczęście zareagował z entuzjazmem. 

Udało wam się! 

– Była też wtedy kwestia tego, w jakie dni mamy się spotykać. Mój mąż mógł we wszystkie dni, ale bardzo nie chciał, żeby to były środy. Przez całe życie był fanem baseballu i akurat środy poświęcał na swoje hobby. Pytaliśmy o wszystkie inne dni tygodnia, lecz wieczór w każdym dniu tygodnia był już zarezerwowany. Poza wieczorami środowymi… Spojrzałam na męża z pewną obawą, a on w końcu powiedział, że niech będzie zatem ta środa. Tak bardzo pragnął szerzyć kult Matki Bożej, że z potrzeby odsunął na bok nawet swoje ukochane hobby. 

>>> Bp Jamrozek: modlitwa za zmarłych jest gestem miłości

fot. cathopic/Fernando Nunes

Na początku przychodziło zaledwie kilka osób. W ciągu dwóch lat zebrało się nas 15, a teraz wspólnota liczy 84 członków. Udało się też założyć nowe grupy w kilku innych parafiach. Rozrośliśmy się nie dzięki naszym staraniom, lecz dzięki Bogu i wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny. 

Twój mąż zaraził się koronawirusem i bardzo ciężko zachorował na covid. 

– Nie wiadomo, gdzie i od kogo się zaraził. Ja nie zachorowałam, a przecież przebywałam z nim wiele czasu. Na początku był bardzo osłabiony. Prosiłam go, żeby trochę mniej pracował i nieco odpoczął. Był bowiem człowiekiem bardzo pracowitym. W końcu jego stan coraz bardziej pogarszał się i choroba przytwierdziła go do łóżka. Bardzo to przeżywałam i martwiłam się. Ze łzami prosiłam Boga o zdrowie dla niego, a także ofiarowałam Matce Bożej jego cierpienia związane z chorobą – jako zadośćuczynienie za grzechy nasze i całego świata. Było coraz gorzej, ale wciąż mógł mówić. Poprosił mnie, abym go zaprowadziła do księdza. Chciał otrzymać namaszczenie chorych. Starał się być w stanie łaski. Spowiadał się regularnie, każdego miesiąca.  

Oczywiście, modliłam się też żarliwie do Boga, żeby go nie zabierał. Jednocześnie, pełna łez, powiedziałam Bogu, żeby działa się Jego wola. W ostatnich chwilach przy moim mężu modliłam się i starałam się nie płakać. Przypominałam mu, co mówiła Matka Boża z Guadalupe – żeby się nie bać, że jako nasza Matka jest tutaj z nami, że znajdujemy się pod Jej ochroną, w Jej cieniu. Odparł mi z uśmiechem, że wie o tym i pamięta. 

Mój mąż mówił mi, że bardzo chciałby umrzeć w sobotę, bo to dzień poświęcony Maryi. Od dziecka był bardzo maryjny. Zresztą, w jego rodzinie zdarzyło się wiele cudów za wstawiennictwem Matki Bożej, włączając q to nawrócenia i powrót do sakramentów po dziesięciu latach życia bez spowiedzi świętej. Prosił Maryję Pannę, aby go zabrała do nieba w sobotę. 

I zmarł właśnie w sobotę. 

Maryja spełniła prośbę swojego wielkiego czciciela. 

– Coś podobnego spotkało mojego ojca. Mawiał zawsze, że chce umrzeć w piątek, ponieważ Matka Boża z Góry Karmel obiecała, że jeśli Jej czciciel umrze w ten dzień, to będzie w czyśćcu tylko przez sobotę. Jako mała dziewczynka tego nie rozumiałam. Modlił się o śmierć w piątek. I w tym dniu zmarł. 

Nie czułaś żalu do Boga, że Twój mąż zmarł tak młodo? 

– Bardzo mnie to bolało, bardzo cierpiałam. Do dzisiaj nie jest mi z tym łatwo. To nie tak, że coś nagle znika. Jednak dzięki modlitwie, zwłaszcza różańcowej, udało mi się zaakceptować ten fakt i pogodzić się z wolą Bożą – jakakolwiek by ona nie była. Ofiarowywałam mój ból też w różnych intencjach. 

fot. pixabay

Dużo też pomogła wspólnota. Pamiętam dzień pogrzebu. Ksiądz proboszcz powiedział wcześniej członkom mojej wspólnoty, żeby się trzymali i jednocześnie dali mi spokojnie pożegnać się z mężem, wyrazić swoje emocje. Zaskoczyło mnie, że na mszę przyszła taka rzesz ludzi. Przyszli, żeby pożegnać mojego męża, a mnie wesprzeć. Poczułam, że nie jestem sama. To bezpośrednie zaangażowanie księdza proboszcza było też bardzo umacniające. Później też, w trakcie naszych spotkań, bardzo pomagała mi wspólna modlitwa. Szybko zyskałam nowe siły, aby dalej głosić Ewangelię. 

Ruch odmawia różaniec wstawienniczy. Może właśnie ta modlitwa wstawiennicza stała się tak wielką pomocą w żałobie? 

– Dokładnie, wstawiamy się za nasze rodziny, za dusze czyścowe, a także za cały świat. Staramy się też zadośćuczynić za jego grzechy. O to nas prosiła Maryja. Ona nie chce, żeby którakolwiek dusza się zatraciła. Ważna jest też bardzo modlitwa za dusze czyścowe, które same sobie już pomóc nie mogą. Czasami ta jedna dziesiątka różańca czy jeden mały post mogą wyzwolić duszę z czyśćca. 

Mamy taki program, że w poniedziałki poświęcamy post w intencji dusz czyścowych, zwłaszcza kapłańskich. We wtorki ofiarujemy duchowe komunie za członków naszych rodzin. W środę zawierzamy nasze prace, obowiązki, zwyczajne chwile dnia codziennego, ale i drobne cierpienia czy choroby w intencji nowych powołań kapłańskich i zakonnych oraz za seminarzystów. W czwartki modlimy się za kapłanów. W piątki praktykujemy zadośćuczynienie za grzechy świata. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze