Kard. Müller: niemiecka „droga synodalna” nie reprezentuje nikogo poza sobą [ROZMOWA]
– Niemiecka „droga synodalna” nie jest częścią konstytucji Kościoła sakramentalnego, nie jest niczym więcej niż nieformalnym ciałem. Nie może być mowy o prawnie wiążącej reprezentacji katolików. Członkowie tego ciała, wysłani przez Centralny Komitet Katolików Niemieckich (ZdK) lub mianowani przez biskupów, nie reprezentują Kościoła w stosunku do państwa, społeczeństwa czy historii, a już na pewno nie katolików w ich posłuszeństwie wiary wobec Boga. Nie reprezentują nikogo poza sobą – mówi kard. Gerhard Ludwig Müller, emerytowany prefekt Kongregacji Nauki Wiary w wywiadzie dla niemieckojęzycznego portalu kath.net.
Wraz z ostatnim zgromadzeniem we Frankfurcie nad Menem zakończyły się negocjacje i demokratyczne głosowania tzw. drogi synodalnej. Decyzje podjęte większością głosów mają być teraz wprowadzone w życie. Decyzje te nie spotykają się jednak z powszechną aprobatą Stolicy Apostolskiej i papieża, którzy zarówno reprezentują Kościół powszechny, a tym samym 1,3 mld rzymskich katolików, jak i są odpowiedzialni za zagwarantowanie jedności w prawdzie Chrystusowej liczącego dwa tysiące lat Kościoła. W istocie decyzje te zostały skrytykowane nie tylko przez niemieckich katolików, ale i na całym świecie. Ten proces „reformy”, który domaga się dla siebie mocy prawnej, może oddalić niemieckich katolików od zasady jedności, która od ponad dwóch tysięcy lat gwarantuje istnienie Kościoła. Porzucenie zasady jednoczącej ma daleko idące konsekwencje.
Lothar C. Rilinger: Na „drodze synodalnej” we Frankfurcie kilka dni temu przyjęto wiele tekstów. Możemy zagłębić się tylko w niektóre z nich. Ale najpierw zasadnicze pytanie: Jak wiele z tradycyjnego nauczania, na przykład na temat kapłaństwa czy homoseksualizmu, katolik może zakwestionować, zanim przestanie być katolikiem?
Kardynał Gerhard Ludwig Müller: Sakrament święceń (w trzech stopniach: biskupa, prezbitera i diakona), który jest jeden w swoim pochodzeniu i istocie, ma swoją podstawę w powołaniu i upełnomocnieniu Apostołów przez samego Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Wbrew zarzutowi grup spirytystycznych aż do reformacji protestanckiej w XVI wieku, że sakrament święceń nie należy do istoty Kościoła, magisterium biskupio-papieskie (zwłaszcza na Soborach Trydenckim i Watykańskim II) wypracowało chrystologiczne pochodzenie i eklezjologiczne miejsce tego sakramentu. W nim też zasadza się „hierarchiczna, czyli sakramentalna, konstytucja Kościoła” (por. Sobór Watykański II, „Lumen gentium”, 18-29).
Kto zaprzecza istotnym elementom tej posługi święceń ustanowionej przez Chrystusa w Kościele jako upełnomocnionej posługi słowa i sakramentu, i kto nie uznaje biskupów i kapłanów za pasterzy ustanowionych przez Ducha Świętego, ten nie może już nazywać się katolikiem (por. Vaticanum II, „Lumen gentium”, 14). O tym, co jest konstytutywnie katolickie, nie decyduje więc ani państwowy urząd, ani Centralny Komitet Katolików Niemieckich, ani żadna inna organizacja kościelna o czysto ludzkim prawie, ale w ostatecznej instancji tylko ogół biskupów katolickich z papieżem, jako wieczną zasadą jedności Kościoła w prawdzie ostatecznego objawienia Boga w Jezusie Chrystusie. Heretycka sprzeczność z Objawieniem i jego pojęciową wersją w obowiązującym credo Kościoła jest zamaskowana – jak to miało miejsce u starożytnych gnostyków – przez dostosowanie się do ograniczonych lub uwarunkowanych czasowo możliwości adresatów, jak u tzw. modernistów sprzed wieku. Nie można już mówić, wbrew mainstreamowi świata zachodniego, jaki jest sens ludzkiej natury stworzonej przez Boga w dwóch płciach. I nie można już nazwać współżycia seksualnego poza prawomocnym małżeństwem mężczyzny i kobiety grzechem, bez narażania się na społeczny ostracyzm lub poniesienie rzekomo słusznej kary wymiaru sprawiedliwości, który w sposób totalitarny musi czuwać nad społecznie dopuszczalnym myśleniem, mówieniem i działaniem. Mówiąc banalnie: to nic innego jak dyktatura relatywizmu.
>>> Berlin: delegatki episkopatu opuszczają „drogę synodalną”
Jeśli chodzi o posługę święceń, to są trzy stopnie – diakon, ksiądz, biskup – ale jest to jeden sakrament. Byłoby więc rzeczywiście dyskryminacją, jak ostrzegał we Frankfurcie nad Menem biskup Rudolf Voderholzer, gdyby kobiety były dopuszczane tylko jako diakoni, ale nie jako księża czy biskupi. W jakie problemy się wplątujemy, jeśli żądamy diakonatu dla kobiet?
W rzeczywistości istnieje tylko jedna i niepodzielna posługa sakramentalna w trzech stopniach biskupa, prezbitera i diakona. Dlatego jej istotne elementy dotyczą wszystkich trzech stopni święceń. Ta świadomość wrosła w tradycję wiary Kościoła, zwyciężyła nawet w obliczu heretyckich sprzeciwów i dlatego dojrzała do tego, by stać się definicją nauczania Kościoła, która wiąże w sumieniu każdego katolika.
Ostatnio przyjęto tekst, zgodnie z którym seks pozamałżeński należy postrzegać pozytywnie. Teraz przyjęto inny tekst, który ma umożliwić udzielanie błogosławieństwa dla wszelkiego rodzaju kontaktów seksualnych, ale także dla osób rozwiedzionych cywilnie i żyjących w ponownym związku małżeńskim i żyjących w sprzeczności ze swoim nierozerwalnym małżeństwem sakramentalnym. Zaledwie dwa lata temu Kongregacja Nauki Wiary uznała właśnie te błogosławieństwa pozamałżeńskich kontaktów seksualnych za niemożliwe. Co takie zachowanie mówi o Kościele w Niemczech, o niemieckich biskupach, ale także o Rzymie, jeśli nie zostaną podjęte natychmiastowe działania?
Kongregacja Nauki Wiary w imieniu papieża wyraźnie podkreśliła katolicką doktrynę o dwupłciowości osoby ludzkiej. W najnowszym wywiadzie (marzec 2023) dla argentyńskiej gazety „La Nación” papież Franciszek w sposób jasny odróżnił sprawę opieki duszpasterskiej nad osobami mającymi trudności w pociągu erotycznym do płci przeciwnej od całkowicie nienaukowej ideologii gender – nazywając ją najbardziej niebezpieczną kolonizacją świata, która ma być narzucona wszystkim, w tym biednym krajom, przez odpowiednie lobby miliarderów. W przypadku odmowy grozi się ograniczeniem pomocy rozwojowej, a więc świadomym przyzwoleniem na głód i zubożenie.
Widać to już w pseudonaukowym mówieniu o „człowieku biologicznym”. Jakby seksualność człowieka była czymś innym niż faktem biologicznym, który jednak należy rozpatrywać moralnie w cielesno-duchowej jedności człowieka w odniesieniu do dobra moralnego, które w miłości osiąga doskonałość.
Kościół katolicki jest bowiem jedyną instytucją na świecie, która bezwarunkowo stoi na straży godności osoby ludzkiej, ponieważ zgodnie z nakazem Bożym zarówno nazywa po imieniu szkodliwość grzechu, jak i udziela każdemu grzesznikowi łaski pokuty i nawrócenia, dając w ten sposób perspektywę nowego życia w miłości Bożej.
Poza najbardziej pierwotną, a więc najbardziej postępową i dobroczynną definicją człowieka, którą Jezus, Syn Boży, objawił nam definitywnie jako wolę Ojca niebieskiego i Stwórcy świata i człowieka (por. Mt 11, 25-27), nie istnieje żadna ludzka wiedza, która mogłaby zrelatywizować Jego słowa: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku [czyli na gruncie, na którym ujawnia się znaczenie woli Stwórcy] stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało” (Mt 19, 4-6). Nawet przy najbardziej sofistycznym przekręcaniu słów, współcześni egzegeci nie są w stanie ukryć objawionej prawdy, że konsekwencją negacji Boga jest kłamstwo na temat właściwej relacji między mężczyzną i kobietą i że w konsekwencji współżycie seksualne osób tej samej płci ze sobą jest sprzeczne z dwupłciową naturalną dyspozycją człowieka i dlatego stanowi grzech ciężki (por. Rz 1,18-32; 1 Kor 6,9). Nawet „shitstormy” w mainstremowych mediach czy grzywny i kary więzienia nakładane na wierzących chrześcijan w ideologicznych dyktaturach nie mogą tego zmienić, nawet jeśli odpowiednie ustawy nadają sobie formalną demokratyczną prawomocność.
Inny tekst wzywał, aby świecki głosił kazania, udzielał chrztu i asystował przy sakramencie małżeństwa. Pomijając fakt, że w niektórych niemieckich diecezjach już tak jest, w najlepszym wypadku półlegalnie: po co nam jeszcze diakoni stali?
Te opcje opierają się nie na braku kapłanów i diakonów w Europie, ani na szczególnej sytuacji zagrożenia zbawienia, ale na potrzebie ustanowienia pełnoetatowych świeckich pełniących posługę duszpasterską, włącznie z pełnieniem funkcji kapłańskich, w celu zwiększenia własnego prestiżu społecznego. Właściwym szafarzem chrztu jest biskup lub kapłan, a także, jeśli nie mogą być obecni, diakon.
Osoba świecka może udzielić chrztu tylko w nagłych wypadkach, gdy zagrożone jest indywidualne zbawienie duszy kandydata do chrztu – ale nie uroczystego chrztu w widzialnym zgromadzeniu wiernych. Osoby świeckie wyznaczone przez biskupów i wykształcone teologicznie mogą głosić słowo Boże podczas nabożeństw nieeucharystycznych i w ten sposób uczestniczyć w przepowiadaniu na gruncie kapłaństwa powszechnego, o ile posiadają odpowiednie świadectwo.
W teologii zachodniej – co wymagałoby bardziej szczegółowego omówienia – to małżonkowie udzielają sobie nawzajem sakramentu małżeństwa. Biskup lub kapłan, jako przedstawiciel Chrystusa i przedstawiciel Kościoła, potwierdza w ich imieniu przymierze małżeńskie. „Wypada, aby mężczyzna i kobieta zawarli swój związek za zgodą biskupa, aby małżeństwo było zgodne z Panem [por. 1 Kor 7,39], a nie z pożądliwością. Wszystko należy czynić na chwałę Bożą!” – pisze Ignacy z Antiochii do swego brata biskupa Polikarpa ze Smyrny już na początku II wieku chrześcijańskiego (rozdz. 5, 2). W złym kierunku idzie zatem wypychanie kapłanów z liturgii małżeństwa.
Biskup Georg Bätzing na konferencji prasowej na zakończenie „drogi synodalnej” powiedział do przeciwników reform: „Co wam zabieramy przez decyzje, które podejmujemy?”. I dalej: „Proszę żyć tym, co jest dla was ważne, my wam tego nie zabieramy”. Jak Eminencja by na to odpowiedział, mówiąc w imieniu, że tak powiem, zwykłych katolików?
To jest czysty cynizm w myśl hasła „Łap złodzieja”. Wierni katolicy nie pozwalają się oczerniać jako przeciwnicy „reform”, z pewnością nie przez biskupów, którzy – w pełnej sprzeczności z ideałem biskupim Vaticanum II – nie powinni bez zmrużenia oka bić innych swoją antykatolicką propagandą. Wierni katolicy kierują się słowami Apostoła o reformie myślenia w Chrystusie: „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12, 2). Uchwały „drogi synodalnej” odbierają wiernym katolikom „prawdę Ewangelii” (Ga 2,5), by zastąpić ją tanią soczewką ideologii zafiksowanej na punkcie płci. Prawdziwym środkiem ciężkości „drogi niemieckiej” jest nihilistyczny materializm, który jest kpiną z Boga, który stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo jako mężczyznę i kobietę.
Jak wyjaśnić fakt, że ponad dwie trzecie biskupów głosowało za tekstami, które najwyraźniej są sprzeczne z tradycyjną nauką Kościoła? Jak biskup może się zgodzić lub wstrzymać od głosu – wstrzymanie się od głosu zostało policzone jako głos nieoddany – jeśli widzi w tekstach tylko niektóre pozytywne fragmenty, a inne uważa za problematyczne? Niektórzy biskupi zadeklarowali, że właśnie to zrobią.
Jest to poważne naruszenie i niewybaczalne nadużycie oficjalnego autorytetu biskupów, tak jak we Wschodnim Cesarstwie Rzymskim większość biskupów przemocą wprowadzała w życie herezję ariańską, czyli zaprzeczenie boskiej naturze Chrystusa, albo jak w Afryce Północnej w czasach św. Augustyna biskupi donatyści, którzy rozwinęli odmienną od rzymskiej teologię sakramentów, przewyższali liczebnie biskupów katolickich. Na ich usprawiedliwienie nie można wskazywać na ignorancję czy strach przed prześladowaniem przez antyklerykalne dyktatury lub uwiedzeniem przez propagandę piorącą mózgi. Antropologiczne nauczanie Vaticanum II o małżeństwie, rodzinie i seksualności, a zwłaszcza także o jedności ciała i duszy człowieka w jego osobie (z samoświadomością i wolnością) musi być im znane. Na ich poważne błędy wskazywał publicznie także sam papież oraz dwaj odpowiedzialni prefekci Dykasterii Nauki Wiary i Dykasterii ds. Biskupów, kardynałowie Luis Ladaria i Marc Ouellet.
Ci biskupi, którzy głosowali przeciwko uzgodnionym reformom, znajdują się teraz pod ogromną presją. Presja ta została wkalkulowana przez reformatorów, co widać było również w wypowiedzi bp. Bätzinga na konferencji prasowej. Sam Eminencja był biskupem Ratyzbony. Co Ksiądz Kardynał zaleca swoim współbraciom? Jak by postąpił w tej sytuacji?
Ta gra medialnej dyktatury toczy się od kilku lat, co samo w sobie dowodzi bezbożności tych działaczy aż po instytucje opłacane przez biskupów, co wyraża się w nieludzkich i niechrześcijańskich polowaniach na porządnych i kompetentnych przedstawicieli, czy to biskupów, czy księży, czy świeckich. Zawsze zgodnie z zasadą: jeśli nie ma argumentów, spróbuj osobistych zniewag.
Sakramenty są nadal ważne, nawet jeśli ksiądz lub biskup jest w pełni za decyzjami „drogi synodalnej”. Czy jednak wskazane jest, aby wierni regularnie przyjmowali sakramenty od takich duchownych, czy też może należy znaleźć inne wyjście, aby w niedzielę na przykład przyjąć Komunię świętą w innym miejscu?
Tak, sakramenty są ważne nawet wtedy, gdy udziela ich biskup schizmatyk lub heretyk, ale pod warunkiem że udziela tego, co Kościół rozumie przez te sakramenty. Uważam, że należy jednak unikać osób, które prowadzą tak wiele powierzonych im owiec Chrystusa na złą drogę. Nawiasem mówiąc, wielu Ojców Kościoła również było ostro prześladowanych przez heretyków, jak Atanazy Wielki, Jan Chryzostom, papież Marcin I itd. Tak zwane błogosławieństwo par tej samej płci jest rytualnym oszustwem. Wygląd gestu błogosławieństwa nie odpowiada rzeczywistości wzmacniającej łaski przekazywanej przez Boga. Grzechem ciężkim jest powoływanie się na imię Boga, aby usprawiedliwić frywolne przekraczanie Bożych przykazań, które zawsze ratują nas przed klęską grzechu, miłością Boga. „Albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie. Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat. Tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara” (1 J 5, 3n).
W ramach „drogi synodalnej” zdecydowano większością głosów – jak w partii politycznej – w co mają wierzyć niemieccy katolicy i w co mają wierzyć katolicy na całym świecie. Czy jest to zgodne z Biblią, jak również z nauką i tradycją Kościoła, że decyzje dotyczące wiary są wiążąco ustalane większością głosów według wytycznych politycznych, zwłaszcza że duża część członków nie posiada żadnego lub tylko podstawowe wykształcenie teologiczne?
To zgromadzenie, które uzurpatorsko nazywa się „drogą synodalną”, choć nie było tam najmniejszej otwartej dyskusji zorientowanej na słowo Boże, nie ma żadnych podstaw w sakramentalnej konstytucji Kościoła. Jest jedynie forum dla – jakkolwiek nieudanej – wymiany opinii. „Droga synodalna” nie jest bynajmniej – jak to zostało powiedziane przy kompletnej ignorancji teologicznej – suwerenem narodowego Kościoła niemieckiego zamiast Boga, który może udzielić biskupom mandatu do porzucenia prawd objawionych na rzecz materialistycznego światopoglądu lub nawet diametralnie im zaprzeczyć. Do biskupów, którzy w pełnej sprzeczności ze swoją Boską misją, czyli przedstawianiem i obroną wiary katolickiej w całej jej prawdzie i pełni, zgodzili się na te niebiblijne teksty lub tchórzliwie wstrzymali się od głosu, stosuje się słowo ewangelisty, że „przywódcy” z pewnością uwierzyli w Jezusa, ale nie wyznali go otwarcie, jedynie z obawy przed wyrzuceniem z synagogi, którą dziś stanowi poprawność polityczna obudzonego barbarzyństwa. „Bardziej bowiem umiłowali chwałę ludzką aniżeli chwałę Bożą” (J 12, 43).
„Droga synodalna” twierdzi, że reprezentuje niemieckich katolików w sposób prawnie wiążący, sugerując, że przysługuje jej taka legitymacja. Czy pozakościelne ciało, które nie ma demokratycznej legitymacji, może podejmować decyzje za wszystkich niemieckich katolików?
„Niemiecka droga synodalna” nie jest częścią konstytucji Kościoła sakramentalnego, nie jest niczym więcej niż nieformalnym ciałem. Nie może być mowy o prawnie wiążącej reprezentacji katolików. Członkowie tego ciała, wysłani przez Centralny Komitet Katolików Niemieckich (ZdK) lub mianowani przez biskupów, nie reprezentują Kościoła w stosunku do państwa, społeczeństwa czy historii, a już na pewno nie katolików w ich posłuszeństwie wiary wobec Boga. Nie reprezentują nikogo poza sobą. Nawet gdyby zostali wysłani do tego ciała jako przedstawiciele przez większość niemieckich katolików w rodzaju powszechnych i wolnych wyborów, nie mieliby żadnej władzy, która mogłaby związać poszczególnych niemieckich katolików lub ich całość w ich sumieniu wiary. Nawet liczbowa większość biskupów nie może zobowiązać nikogo do posłuszeństwa wobec wypowiedzi sprzecznych z wiarą lub niemoralnych nakazów. W przeciwieństwie do apostołów, biskupi nie są nieomylnymi nosicielami objawienia, które zostało zakończone przy końcu czasów apostolskich i które jest w pełni dostępne w Piśmie Świętym i Tradycji Apostolskiej. Oni, w swojej całości, pod przewodnictwem papieża rzymskiego, posiadają nieomylność (jako autentyczną interpretację „depositum fidei”) tylko wtedy, gdy trzymają się „nauczania Apostołów” (Dz 2, 42) (por. Vaticanum II, „Dei verbum”, 7-10).
Centralny Komitet Katolików Niemieckich twierdzi, że reprezentuje interesy katolickiego laikatu jako całości, ale członkowie ZdK nie są wybierani do tego ciała przez niemieckich katolików. ZdK może być zatem postrzegany jedynie jako reprezentacja pozorna. Czy zatem ciało to ma legitymację do reprezentowania interesów całego niemieckiego laikatu katolickiego?
Samo aroganckie twierdzenie, że reprezentuje interesy katolików, pokazuje horrendalny teologiczny brak wykształcenia autorów tych potwornych tekstów synodalnych. Z kim ochrzczeni członkowie ciała Chrystusa chcą deklarować i dochodzić swoich interesów, jeśli chodzi im o zbawienie świata w Chrystusie, a nie o czysto ziemską żądzę władzy? Co więcej, Kościół pielgrzymujący nie ma w ogóle żadnych interesów światowych (Vaticanum II, „Lumen gentium”, 8). Determinuje go bowiem nie „żadna ziemska wola władzy, lecz tylko to: prowadzić pod kierownictwem Ducha Świętego, Pocieszyciela, dzieło samego Chrystusa, który przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie; zbawiać, a nie sądzić; służyć, a nie być obsługiwanym” (Vaticanum II, „Gaudium et spes”, 3).
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |