Katecheta: poszedłem na teologię, nie wierząc w Boga [ROZMOWA]
Marcin Kupczyk jest katechetą, ewangelizatorem i wokalistą. Jak mówi – pracuje 24 godziny na dobę. W rozmowie z Antonim Jezierskim zdradza, jak prowadzić lekcje religii w ciekawy dla uczniów sposób i dlaczego jego praca wyrywa się schematom.
Antoni Jezierski (misyjne.pl): Kiedy myślimy o osobie uczącej religii najczęściej przed oczami mamy księdza, siostrę zakonną lub lubianą przez dzieci sympatyczną panią katechetkę. Dlaczego Ty, jako świecki facet, zdecydowałeś się zostać katechetą?
– Rzeczywiście taki stereotyp funkcjonuje, i słusznie. Na początku roku szkolnego mieliśmy sympozjum katechetyczne (zjazd wszystkich katechetów z archidiecezji) i faktycznie religii w szkole najczęściej uczy kobieta po pięćdziesiątce. Panowie są w mniejszości, ale jest nas przyzwoita liczba. A dlaczego zostałem katechetą? U Pana Boga nie ma przypadków. On zainicjował moje studia teologiczne, na które poszedłem, będąc blisko trzydziestki – byłem już wtedy ojcem. Studia rozpocząłem tylko po to, żeby „mieć magistra”. Kiedy wybierałem teologię, myślałem sobie: „kierunek humanistyczny i pewnie nie trzeba się będzie za dużo uczyć”.
Czym w takim razie zajmowałeś się wcześniej?
– Po liceum zrobiłem licencjat z administracji. Miałem gotową pracę, wojsko miałem odroczone i w ogóle nie myślałem o dalszej edukacji. Później próbowałem anglistyki, miałem smykałkę do języka angielskiego, ale rodziły nam się dzieci i musiałem zrezygnować. Dopiero po odchowaniu dzieci poszedłem na teologię. Uczciwie mówić – byłem wtedy niewierzący. Pan Bóg bardzo konkretnie zaprosił mnie do głębszej relacji, takiego naszego układu, kiedy byłem na czwartym roku studiów. Wtedy pojawiła się wspólnota i zaproszenie na rekolekcje, które nazywały się „Nowe Życie.” Tam się zadziało. To jest historia życia i świata (śmiech). Byłem wtedy w wielkim dole osobistym, życiowym. Myślałem, że będzie już tylko gorzej. Pan Bóg zaprowadził mnie wtedy na te rekolekcje. Tam dopiero usłyszałem, czym jest kerygmat, poczułem w sobie miłość Boga. To był chyba styczeń, a miesiąc później dostałem telefon z kurii. W słuchawce słyszę: „Panie Kupczyk, jest wolne miejsce w szkole podstawowej, czy chciałby pan może iść uczyć?”. Tak się zaczęła moja przygoda ze szkołą.
Kiedyś sam chodziłeś na religię, jako uczeń, a po latach wracasz do szkoły jako katecheta. Jakie to uczucie?
– Śmieję się, że katechetą zostałem m.in. po to, żeby „odpokutować” swoje zachowanie z czasów, kiedy sam chodziłem do szkoły na lekcje religii. Już tak na poważnie – jak Pan Bóg mnie złapał i dał mi się złapać, to po prostu zrobił wszystko, żebym ja tej Jego ręki nie puścił. Kiedy zaprowadził mnie do szkoły, rozpoczęło się moje nowe życie. To się działo 8 lat temu. Bardzo Panu Bogu dziękuję za ten czas. Dla mnie jest to start na nowo (jeśli chodzi o zawód), ale przede wszystkim o życie. Pewnie, bycie katechetą to praca, ale dla mnie to jest coś więcej.
Chciałbym zapytać, jak wygląda Twoja praca. Czasami lekcja religii bywa tym przedmiotem, w trakcie którego dojadamy drugie śniadanie lub odrabiamy zaległe zadania z matmy. Jakie są Twoje sposoby na to, żeby przyciągnąć uwagę uczniów?
– Na studiach uczą nas pewnego schematu – jak powinna wyglądać katecheza. Mamy trójczłonowy podział katechezy: najpierw jest problem egzystencjalny i człowiek szukający odpowiedzi; potem odpowiedź Boga – element słowa Bożego lub nauki Kościoła; i wreszcie odpowiedź człowieka na to, co powiedział mu Bóg (konkretna postawa). Czasami udaje się tak schematycznie przeprowadzić zajęcia, natomiast nie w schemacie tkwi metoda. Rzeczywistość w szkole bywa zaskakująca. Bywa że wchodząc do klasy reagujesz na to, co się dzieje tu i teraz. Oczywiście obowiązuje mnie podstawa programowa i podręcznik, jestem z tego rozliczany. Religia to jednak taki przedmiot, który daje mi pewną furtkę. Przykładowo: niedawno mieliśmy święto Podwyższenia Krzyża Świętego i wtedy przez cały dzień mówiłem klasom o tym, co w Kościele przeżywamy, skąd wzięło się to święto, czytaliśmy także słowo Boże z dnia. Staraliśmy się również odnosić wszystko do naszego życia i odpowiadać na pytanie: „Czym jest krzyż dla mnie”?
>>> Jak w tym roku będzie wyglądało nauczenie religii w polskich szkołach?
A co jeśli w klasie są jakieś emocje? Coś wydarzyło się w szkole i młodzi to przeżywają. Podejmujesz temat?
– Czasami faktycznie jest tak, że wchodzisz na zajęcia i coś się dzieje, i to widać – np. dzieciaki są pokłócone, pobili się na wf-ie albo był jakiś trudny sprawdzian. Wtedy znowu wchodzę w ich rzeczywistość i zapraszam do niej Pana Boga. Czasami takie zajęcia mogą przypominać godzinę wychowawczą lub etykę. Realizujemy tematy podręcznikowe, ale istotne jest również twórcze podejście do zajęć.
Wspomniałeś wcześniej o tym, że dla Ciebie bycie katechetą to nie jest do końca praca, ale jeszcze coś innego. Co takiego?
– To jest sposób życia, bo nie mogę być katechetą i ewangelizatorem tylko od poniedziałku do piątku. I to w godzinach, w których mi za to płacą. Chyba to jest klucz do tego, co zrobić, żeby dzieci chciały cię słuchać. Jeśli to jest moja pasja, to wchodzę w to i po prostu tym żyję. Dzieci widzą, że ja nie ściemniam, nie udaję, że odpowiadam na trudne pytania zgodnie z nauką Kościoła, co nie zawsze się podoba. Wtedy oni to przyjmują. To tak jak geograf, który jest ciekawy świata i może o nim opowiadać w nieskończoność.
Ale geograf przekazuje wiedzę o świecie. A jak to jest z katechetą? Czy Ty bardziej uczysz wiedzy o Bogu, uczysz wiary, czy bardziej pokazujesz wiarę?
– To jest dobre pytanie. Moim celem jest pobudzenie w człowieku (niezależnie od tego, czy jest z pierwszej, czy z ósmej klasy) pragnienia poznania Pana Boga, pragnienia nawiązania relacji z Nim. Nawet dzisiaj się nad tym zastanawiałem. Mamy system ocen, ale co ja mogę ocenić? Mogę ocenić piękny zeszyt, projekt, natomiast nie mogę ocenić tego, czy ten człowiek uwierzył. Nie mogę ocenić wiary i praktyki religijnej. Mogę ocenić pewną wiedzę. Jednak bardziej staram się skupiać na odkrywaniu Pana Boga i pobudzaniu ciekawości uczniów, niż stricte na przekazywaniu wiedzy – chociaż oczywiście ona też jest na moich zajęciach. Bardzo mi zależy na tym, żeby każdy uczeń kończący szkołę podstawową miał wiedzę na temat np. sakramentów. Nie musi znać na pamięć życiorysu Teresy Benedykty od Krzyża, chociaż była wspaniałą kobietą. Na etapie szkoły podstawowej ważne jest, żeby dziecko wiedziało, co się dzieje w Kościele, co się dzieje podczas mszy św., czym jest msza św. czy też czym jest bierzmowanie.
Wspominałeś o tym, że na religii jest miejsce na trochę spontaniczności. Kiedy na świecie dochodzi do jakiejś tragedii, to dzieci słyszą w domu, jak starsi rozmawiają. I dzieci też noszą potem w sobie niepokój. Domyślam się, że mają wtedy w sobie pytanie do Boga: „Dlaczego?”.
– Bardzo konkretnym przykładem jest wojna w Ukrainie. Wybuch wojny to była końcówka ferii w naszym województwie. Pamiętam ten moment, znów mam ciarki. Słuchaj, ja wiedziałem, że za chwilę zaczynamy szkołę, nie wiemy, co będzie dalej, a ja będę musiał stanąć przed klasą. Idąc do szkoły wiedziałem jednak, co powinienem zrobić i dla dzieci, i dla samego siebie. Pracowałem w szkole, w której mieliśmy kaplicę – to bajka dla katechety. Z każdą klasą schodziłem wtedy do kaplicy, robiłem krótkie wprowadzenie (dlaczego tu jesteśmy) i odmawialiśmy dziesiątkę różańca. Dużym wyzwaniem było wytłumaczenie dzieciom, dlaczego modlimy się także za Rosjan. Na początku widziałem konsternację i słyszałem głosy: „O nie, za Putina nie będę się modlić!”. Musiałem im wyjaśnić, że modlimy się o nawrócenie Rosjan. Dużą pomocą było wtedy słowo z dnia, które zawsze było precyzyjne.
Czy po wybuchu wojny czułeś na sobie presję, że musisz teraz stanąć przed klasą i „bronić” Pana Boga?
– W kontekście wojny zawsze znajdzie się uczeń, który zapyta: „Gdzie w tym wszystkim jest Bóg?”. Informacje i zdjęcia z Ukrainy były przecież miażdżące dla nas, tym bardziej więc i dla dzieci. Ja zawsze odpowiadam tak samo: On był i jest obecny, cierpiał z cierpiącymi i nie jest wolą Pana Boga, żeby toczyła się wojna. Bóg szanuje jednak naszą wolność i nasze złe decyzje też szanuje. Często wracam z dziećmi do historii Noego. Bóg zobowiązał się, że nigdy więcej nie ześle kataklizmu na świat. Ten temat powrócił również w czasie pandemii. Ale Bóg jest mistrzem wykorzystywania okazji. Po pierwsze: zamknął nas i musieliśmy być ze swoimi rodzinami 24 godziny na dobę. Po drugie: zwrócił naszą uwagę na seniorów. W tym czasie wydarzyło się również wiele dobra. Jeśli chodzi o tę presję, to czuję czasami pewien ciężar i odpowiedzialność związaną z moją pracą. Wiem, że Bóg zaprosił mnie do konkretnej roboty dla Niego i z tego będę rozliczony, więc staram się zawsze trzymać poziom i rozwijać się.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |