Kazachstan trzeba mieć w głowie

Odwróciła się do nas i zapytała: Jedziemy? Wszyscy powiedzieliśmy: Tak!  

Decyzję o wyjeździe do katolickiej parafii w Kazachstanie podejmowali w różnych sytuacjach, spontanicznie i po przemyśleniu. Wszystkich łączy to samo – chcą spędzić czas z dziećmi polskiego pochodzenia w Kazachstanie, pomóc polskiemu księdzu, który tam na co dzień mieszka i posługuje i pracuje i spotkać się z Bogiem. Jadą, bo usłyszeli Jego głos. Jadą, bo usłyszeli ich głos.  

Co w trawie piszczy” 

Pierwszy raz pojechali cztery lata temu. Jeszcze nie jako grupa „Co w trawie piszczy”, ale tak po prostu, indywidualnie. W kolejnych „edycjach” wyrosła właśnie ta trawa, w której piszczy coraz więcej i coraz głośniej. W Internecie przedstawiają się jako grupa młodych wolontariuszy z różnych części Polski. – Połączyło nas wiele rzeczy: muzyka, teatr, religia, a także chęć wyjazdu do Kazachstanu. Planujemy miesięczną wyprawę, której głównym celem jest praca z dziećmi, mieszkającymi w dwóch wioskach położonych w głębi stepu: Priszimce i Kamyszence. 

I tak już od kilku lat rąk chętnych do pomocy przybywa. Wyjeżdżają zawsze w czasie letnich wakacji. W tym roku od początku sierpnia znowu są w Kazachstanie. W ubiegłym tygodniu zebrali się u małych sióstr Jezusa na warszawskiej Pradze, a później wylecieli z lotniska Okęcie. Mszę św. w kaplicy sióstr odprawił ksiądz Jakub Drosik, który był już z nimi w Kazachstanie. Teraz jednak, tuż po prymicji, ma obowiązki w nowej parafii i sam żałuje, że nie mógł pojechać.  

Przy żelazku i w samochodzie 

Wszystko zaczęło się od teatru „Futryna” założonego przez siostrę nazaretankę z Kalisza. To teatr, który nie ma siedziby, który jeździ. – Tam byłem z moją obecną żoną. W ramach pracy w teatrze co miesiąc zjeżdżamy do innego miasta na próby i koncerty. W kościołach, domach kultury, szkołach. Nie tylko o tematyce religijnej. W drodze powrotnej z Krakowa, gdzie mieliśmy koncert, jechaliśmy samochodem z siostrą Kazimierą – opowiada Mariusz Wypych.  

Siostra opowiedziała im o historii księdza Tomasz Zysnarskiego z diecezji kaliskiej, który pojechał do Kazachstanu na stałe. Przydałaby mu się pomoc. I cała podróż z siostrą Kazimierą przebiegła pod hasłem „Kazachstan”. – Gdy wysiadaliśmy siostra odwróciła się do nas i zapytała tylko: „Jedziemy?” a my wtedy bez wahania odpowiedzieliśmy, że tak. – Tak to wyszło spontanicznie, ale wzięliśmy się za to bardzo serio. Żeby jechać do Kazachstanu trzeba mieć Kazachstan w sercu. I gdzieś tam ten pomysł zaczął się rodzić – wspomina Mariusz. Tematem zainteresowały się też dziewczyny: Zuzia Cyberniak i Paulina Szewczyk. Zdecydowały o tym przy prasowaniu, podczas kolejnego teatralnego wyjazdu.  

 Sprzedawaliśmy nawet złom  

– Stwierdziliśmy, że to ciekawe wyzwanie, ale też dobry pomysł na wakacje – dodaje Zuzanna Cebernik. – To było niesamowite. Znaliśmy się z teatru, ale nie była to bliska znajomość. Ten Kazachstan nas wszystkich zbliżył. Przygotowania trwały pół roku. Byliśmy nawet wtedy w klasie maturalnej. Sporo się działo. Najwięcej pieniędzy było potrzebnych na wizy i bilety lotnicze. Sprzedawaliśmy nawet złom, żeby zebrać potrzebne fundusze. Oprócz wizy trzeba było załatwić też formalne zaproszenie. Tam na miejscu wiele pomaga dobroć ludzi. Oni mają tak mało, a dają z siebie i od siebie tak dużo – dodaje Zuzia.  

Pomoc przyciąga  

Na pierwszym wyjeździe była ich czwórka i siostra zakonna. Teraz jest ich dwanaścioro i pojechali do dwóch wiosek. Zaczęło się w Kamyszence, to około stu kilometrów od stolicy. Drugi wyjazd był do Kamyszenki i Pryszimki. Parafia jest w Kamyszence i obejmuje sześć wiosek. W każdej wiosce jest mała grupa katolików i ksiądz do nich jeździ. To niekiedy są bardzo duże odległości. Praca księdza jest tam bardzo wymagająca. Niekiedy trzeba pokonać nawet setki kilometrów. Ksiądz objeżdża wioski w soboty i niedziele, zimą jest gorzej, Msze św. są tam raz na miesiąc.  

Modlić się po polsku  

Mieszka tam około setki ludzi polskiego pochodzenia, ale jest ich coraz mniej. Ludzie wyjeżdżają, za pracą, za lepszym życiem. To są zesłańcy z Polski z1936 roku. Mają korzenie polskie, ale język powoli już zanika, szczególnie u młodych, choć bardzo lubią modlić się po polsku. To jest dla nich język religii. Tam częścią narodowości jest religia. Polak – znaczy katolik. Kazach – muzułmanin. Rosjanin to zawsze prawosławny. Katolicy nie są prześladowani, ale religia wypychana jest z życia publicznego (choćby w szkołach, które są bardzo laickie). Widać w tym wszystkim znane w naszej historii socjalistyczne podejście. Mimo tych trudności wiara jest żywa, a kontakty między ludźmi różnych wyznań są w większości dobre. – Na przykład muzułmanie przynoszą kwiaty w ważne dla katolików święta, na przykład na Wielkanoc. To piękne gesty i znak szacunku – wspominają poprzednie wyjazdy Mariusz i Zuzanna.  

Wieczorem padamy na twarz 

– To, jak spędzamy czas z dziećmi, układa się bardzo spontanicznie. Plan układa się sam, nie można niczego zakładać z góry. Dzieciaki przychodzą rano, a wychodzą wieczorem, a my wtedy padamy… Jesteśmy również na Mszy św., w czasie adoracji, ale także razem się bawimy, rozmawiamy po polsku. Działamy spontanicznie, ale też wzbogaceni doświadczeniem z poprzednich lat. Nie było między nami barier językowych. Nawet nieznajomość słówek nie okazała się jakimś problemem. Oni uczą się polskiego w Domu Polskim, ale chyba nie ma już tam nauczyciela. Język jest przekazywany w rodzinach. Chcielibyśmy zawieźć i zasiać tam na powrót ziarenko polskości – mówią organizatorzy wyjazdu. 

Chcą, by dzieci, w czasie obozu, miały styczność z różnymi formami sztuki: z filmem, teatrem, muzyką. Staramy się, aby zapamiętały je jako czas wyjątkowy. – Chcielibyśmy zawieźć i zasiać tam na powrót ziarenko polskości – mówią uczestniczy kazachskiej misji. Na swojej stronie na Facebooku piszą: „Łączy nas chęć przekazywania dobra, które otrzymaliśmy w życiu. Bardzo ważne są dla nas religia, wspólnota, relacje z ludźmi. To główne ideały, które będą towarzyszyć naszej wyprawie oprócz muzyki i zabawy”.  

Chcę sprawdzić swoje chrześcijaństwo 

– Namówiła mnie Zuza – mówi Wojtek Ostrowski, który do Kazachstanu jedzie po raz pierwszy. – Chcę zrobić mały przegląd swojego życia. Myślę, że to będzie do tego dobra okazja. Chcę pokazać swoje chrześcijaństwo, jakie ono w rzeczywistości jest, w działaniu, nie tylko w „gadaniu”. Obawiam się trochę czasu, tam on płynie bardzo wolno, ale z opowiadań słyszałem, że spędza się go dobrze, bez elektroniki. Damy radę. Jadę z nadzieją – mówi Wojtek. 

Bezpośredni lot trwa pięć godzin. Jeszcze rok temu, gdy musieli lecieć z przesiadką, cała podróż zajęła im aż 11 godzin. Na miejscu spędzą miesiąc. Miesiąc z Bogiem i ludźmi. Polakami w Kazachstanie. Gdy wrócą pewnie będą już myśleć o wyjeździe w przyszłym roku. Może dołączysz?

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze